-

umami

Roman Dmowski - Wśród jeńców w Japonii

Obiecany przerywnik, czyli opowieść z Japonii Romana Dmowskiego o więźniach polskich z rosyjskiej armii. Relacja ukazała się w 4 numerach Zgody, i podzielona była na 6 rozdziałów.


    Roman Dmowski — Wśród jeńców w Japonji
    
    1) Zgoda no. 38 (22.09.1904)

    Wśród jeńców w Japonji

Do Japonji wybrałem się przedewszystkiem po to, żeby się dowiedzieć, czem jest naród, który dziś wprawia w podziw świat cały, co wniesie on na widownię międzynarodowej polityki, na której zajmuje już dziś pokaźne miejsce, czego wreszcie my i ludzkość cała z rozrostu potęgi japońskiej mamy oczekiwać.

Z góry postanowiłem sobie nic z tej podróży do kraju nie pisać, ażeby uniknąć błędnych sądów, którebym musiał potem odwoływać. Będąc jednym z bardzo nielicznych Polaków, poznających ten kraj bezpośrednio, nie chciałem dzielić się z czytelnikiem polskim nań poglądami, dopóki nie przyjrzę mu się bliżej i nie przeprawię należycie otrzymanych wrażeń. W postanowieniu powyższem tem łatwiej przyszło mi utrzymać się, iż nigdy w życiu nie przeszedłem tak szybkiej przemiany pojęć o jakimś przedmiocie, mając w tem najlepszy dowód ich niestałości. Zbyt to nowy, zbyt odległy przedmiot, ażeby można było go prędko zrozumieć i nawet właściwy punkt widzenia w sądach o nim zdobyć.

Kiedym przed podróżą zabrał się do studjowania poważniejszej literatury dotyczącej Japonji, bliższe zapoznanie się z niektórymi pisarzami angielskimi i amerykańskimi przedstawiło mi „kraj wschodzącego słońca” w całkiem odmiennem świetle od tego, w jakiem widziałem go na podstawie tego, co się czyta w potocznej literaturze i prasie. Kiedym się następnie znalazł w państwie Mikada, i przeżył w niem pierwsze tygodnie, robiące wrażenie raczej snu, niż rzeczywistości — tak odmienne jest to życie japońskie od wszystkiego, z czem się nasza myśl zrosła — wydała mi się Japonja bardzo odległą od tej, którą widziałem w książkach. Kiedym wreszcie opuszczał ją po dziesięciotygodniowym pobycie, po zobaczeniu wszystkiego, co tylko można było w tym krótkim czasie zobaczyć, po poznaniu wielu ludzi i rzeczy, po przyjrzeniu się im w rozmaitych okolicznościach, znów zmieniłem poglądy i moja Japonja. tak jak ją rozumiałem, była znów bardzo daleką od tej, jaką sobie wyobrażałem dawniej, i od tej, jaką poznałem z literatury, i od tej wreszcie, jaka mi się utworzyła z pierwszych wrażeń, pod wpływem czaru nowości. I zdaje mi się, żem zrozumiał kawał japońskiej duszy i japońskiego życia, żem zobaczył niektóre rzeczy, których inni przedemną nie widzieli. O tem uważam sobie za obowiązek szerzej się rozpisać, nie dziś jeszcze atoli, bo chcę zdobyć większą pewność, że wnioski moje są słuszne, tę pewność, jaką daje popatrzenie przez pewien czas z oddalenia na to, co się poznało z blizka.

Jeżeli dziś biorę wbrew postanowieniu za pióro, to nie po to. ażeby pisać o Japonji. Chcę powiedzieć czytelnikowi o Polsce, o tym kawałku naszej ojczyzny, jaki widziałem w tych dalekich stronach, o tej garści naszych rodaków, których burza wojenna popędziła na Wschód Daleki i jako jeńców oddała w ręce japońskie.

Spędziłem przeszło tydzień wśród żołnierzy Polaków, którzy wzięci do niewoli w bitwach nad Jalu i pod Te-li-ssu [Teh-li-sze (Wafanku/Wafangou), polDelisi, ang. Te-li-Ssu], wraz z pozostałymi jeńcami internowani zostali na Matsuyamie, na wyspie Szikoku.

Ci biedacy, których widziałem, to szczęśliwi wybrańcy losu, ocaleni z pogromu. To tylko niedobitki pułków, które dzięki niedołężnej taktyce dowódców rosyjskich, prawie doszczętnie zostały zniesione. Więcej bez porównania jest takich, co nie ujrzą już strzechy rodzinnej, co pozostawszy na polach mandżurskich, śpią dziś snem wiecznym w zbiorowych mogiłach.

Jest to bolesna strona wojny, która, podrywając potęgę rosyjską, jest przez to zapowiedzią przyszłej poprawy naszego narodowego losu. O tej stronie nie należy zapominać.

Rząd rosyjski, który przywykł nabytki terytorjalne polską krwią kupować, i w Mandżurji o naszym chłopie nie zapomniał. W pułkach wschodnio-syberyjskich, przed powołaniem rezerw miejscowych, liczba Polaków dochodziła do 40 proc., a w niektórych mniejszych oddziałach stanowili oni połowę żołnierzy. W obecnej więc chwili Polska ma na teatrze wojny dziesiątki tysięcy swoich synów, którzy dziś nie setkami już, ale tysiącami giną. To nie może być dla narodu obojętne.

Ta młodzież oddaje życie za panowanie rosyjskie w Azji wschodniej, za sprawę nie naszą, w wojnie, w której sympatje nasze są po stronie przeciwnej. Tem boleśniejsze są dla nas te straty i tem boleśniejsze, że musimy biernie patrzeć na to szafowanie polską krwią przez rząd zaborczy, bo taką postawę w chwili obecnej nakazuje nam dbałość o interesy ojczyzny, jako całości.

O rodakach swoich w Matsuyamie usłyszałem w Tokio, wkrótce po przyjeździe, od jednego z dygnitarzy państwowych. Mówił mi on, że według doniesienia miejscowych władz wojskowych, pod których dozorem pozostają jeńcy, żołnierze Polacy tem się różnią od Rosjan, że przeważnie umieją czytać i pisać. że są inteligentniejsi i o wiele kulturniejsi w obejściu, i zapytywał. czy istotnie między Polską a Rosją istnieje tak wielka różnica cywilizacyjna. Później od jednego z wojskowych, do którego się zgłosiłem w celu uzyskania pozwolenia na odwiedzenie jeńców, dowiedziałem się, że między Polakami i Rosjanami w niewoli zachodzą częste kłótnie, że dla ich uniknięcia postanowiono umieścić Polaków pod osobnym dachem. Według japońskiej statystyki wzięto w bitwie nad Jalu do niewoli 89 Polaków.

Otrzymawszy pozwolenie i wskazówki na drogę, udałem się do Matsuyamy w drugiej połowie czerwca. Ogromnem ułatwieniem całej tej wycieczki była dla mnie ta okoliczność, iż razem ze mną wybrał się tam przedstawiciel rządu japońskiego. urzędnik ministerjum spraw zagranicznych, mający zbadać położenie i potrzeby jeńców z ramienia swego ministerjum. Było to, powiadam, ułatwienie, bo wycieczka moja przepadała na czas, kiedy na całej linii od Tokio na południe odbywała się mobilizacja rezerwy i kiedy na podróżujących cudzoziemców zwracano baczną uwagę. Towarzysz mój ochronił mię od wszystkich możliwych z tego powodu kłopotów.

Od Tokio jechaliśmy koleją do Kobe 26 godzin — dwa razy dłużej, niż w zwykłym czasie z powodu mobilizacji — z Kobe zaś 18 godzin statkiem przez japońskie Morze Wewnętrzne, jedno z najbardziej malowniczych mórz świata, dzięki mnóstwu wysepek, rozsianych po jego powierzchni. Portem Matsuyamy jest Mitsugahama, połączona z nią miejscową kolejką, którą się jedzie niecały kwadrans.

    . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Odwiedziny moje u żołnierzy Polaków przypadły na ten dzień, w którym ich oddzielono od Rosjan i przeniesiono na nowe mieszkanie. Umieszczono ich w świątyni buddyjskiej, w której przed nimi królowała Kwannon. bogini miłosierdzia.

Generał, naczelnik miejscowej brygady, był chwilowo w Matsuyamie nieobecny, a zastępujący go w sprawach dotyczących jeńców podpułkownik leżał chory. Niemniej przeto w dotarciu do jeńców nie spotkałem żadnych trudności. Towarzyszył mi w peregrynacjach wśród nich porucznik K., literat, autor licznych poezji i artykułów, tłumacz Chateaubrianda i Wiktora Hugo na język japoński, człowiek niezmiernie miły i inteligentny, mówiący bardzo dobrze po francusku. Z nim to udaliśmy się do owej świątyni, przeznaczonej jeńcom Polakom na rezydencję.

Dojeżdżając do celu, ujrzałem ponad ogrodzeniem świątyni gromadę głów jasnowłosych, ciekawie wychylających się ku przybyszom. Przepuszczeni przez wartę, ustawioną w bramie, weszliśmy na podwórze. Na nasze powitanie zjawił się sierżant, komenderujący posterunkiem i tłumacz. Bezpośredni stosunek z jeńcami utrzymuje w Matsuyamie kilkunastu tłumaczy do języka rosyjskiego. Wszystko to są Japończycy, którzy ukończyli szkołę obcych języków w Tokio, lub przebywali przez czas dłuższy we Wschodniej Syberji.

Według regulaminu wojskowego musiałem być przedewszystkiem oficjalnie przedstawiony jeńcom, co było napół zabawną, napół przykrą operacją. Oficer, objaśnił tłumaczowi, kim jestem, ten powtórzył to samo po rosyjsku jednemu z żołnierzy, któremu wyznaczono rolę „starszego”, ów zaś również po rosyjsku wygłosił zawiadomienie uszeregowanym przed nami żołnierzom, sam on wszakże, zdaje się, nic z tego nie rozumiał, nie rozumieli go żołnierze i ja sam nawet nic nie rozumiałem. Chłopaki odpowiedzieli również urzędowo, czemś w rodzaju: „Zdrawia żełajem...” Wtedy, zapytawszy oficera, czy mogę przejść do nieurzędowej części programu, zdjąłem kapelusz i przywitałem ich po naszemu:

— Niech będzie pochwalony!...

— Na wieki wieków!

Twarze się odrazu rozjaśniły. Z tego prostego powitania dowiedzieli się więcej, niż z długiej, urzędowej introdukcji. Natychmiast prosta linia, w którą byli uszeregowani, znikła i z szeregu żołnierzy rosyjskich zrobiła się gromada polskich chłopaków.

— Cóż, dobrze wam tu? — zapytałem.

— Dobrze! — usłyszałem zbiorową odpowiedź. Jeden wszakże śmielszy w obejściu, a w opiniach widocznie ostrożniejszy, wysunął się przed innych uśmiechnięty:

— Jak dotąd dobrze, proszę pana — nie wiemy, jak dalej będzie.

Zawsze polski chłop pamięta o przyszłości, pomyślałem sobie.

Byli to prawie wyłącznie jeńcy z nad Jalu, wzięci cało do niewoli lub już z ran wyleczeni. Przybladłe twarze niektórych świadczyły, że świeżo ich wypuszczono ze szpitala.

Miałem tedy przed sobą przedstawicieli najnowszego pokolenia naszego ludu, nie wyjątkowych, nie wybranych, ale przeciętnych, tak jak ich dobrały komisje wojskowe. Nawet mniej, niż przeciętnych, bo jeżeli najgorszy materjał został odrzucony jako niezdatny do wojska, to z drugiej strony, lepszy poszedł do gwardji i do kawalerji, a nawet pułków armji, konsystujących w Rosji europejskiej. Ci byli z pułków wschodnio-syberyjskich. Z tej sposobności postanowiłem skorzystać, poznać ich bliżej, wytworzyć sobie pojęcie o ich stanie umysłowym i moralnym, znaleźć słowem odpowiedź na szereg pytań, mających dla mnie i niewątpliwie dla wielu moich rodaków wielkie znaczenie. W tym celu prosiłem władze wojskowe w Tokio, ażeby mi pozwolono zabawić w śród nich dłużej i rozgadać się swobodniej. Przyrzeczono mi wszystko zrobić w granicach obowiązującego regulaminu i przyrzeczenia dotrzymano. Doświadczyłem wielkiej uprzejmości i uczynności, a jeżeli wolałbym, żeby mniej trochę było urzędowego aparatu i więcej swobody, to z drugiej strony rozumiem, że armja musi mieć swą dyscyplinę i że miejsce internowania jeńców nie jest hotelem, w którym każdy może się rozgaszczać i rozpierać, jak mu się podoba. Zrobiono mi rzecz najważniejszą, nie przeszkadzając mi rozmawiać z jeńcami językiem, którego nikt z obecnych nie rozumiał.

Oddzielając Polaków od Rosjan, władze japońskie nie mogły się zajmować badaniem stanu świadomości narodowej lub rozróżnianiem subtelności etnograficznych. Poprostu oddzielono katolików. Tym sposobem wśród pierwszych 47, których umieszczono w Unsadżi [Unshōji] — tak się nazywa owa świątynią — znalazł się jeden tylko obcy, Niemiec z nad Wołgi. Pozostali sami nasi, w tej liczbie kilku Litwinów.

Nie tracąc wiele czasu na rozmowę ogólną, która niewiele mię mogła pouczyć, zacząłem rozmawiać z każdym z osobna, wypytując go o to, jak się czuje i czego potrzebuje w niewoli, jak mu było w wojsku, jakie ma wrażenie z bitwy itd. Pytałem też i o inne rzeczy i o to, czy umie czytać i pisać, w jaki sposób się uczył, czy czytywał książki i gazety itd. Z odpowiedzi ich nauczyłem się dużo, a ponieważ wiedzę, zdobywaną na podobnej drodze, bardzo cenię i sądzę, że czytelnik też nią nie gardzi, więc cząstką jej z nim się podzielę.


    R. Dmowski.
    (Słowo Polskie.)
    (Ciąg dalszy nastąpi.)
 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 


    2) Zgoda no. 39 (29.09.1904)

    Wśród jeńców w Japonji

    II.

Kiedym wchodził do świątyni Unsadżi nazajutrz po przeniesieniu do niej żołnierzy Polaków, usłyszałem rozmowę w języku rosyjskim

— Cóż to, zapomnieliście po polsku? — zapytałem.

— Nie, proszę pana — odzywa się jeden — tylko się tak poprzyzwyczajali, że teraz trudno im się odzwyczaić. U nas w rocie bili, jak się kto odezwał po polsku. A i tu już w Moczyjamie (sic), pókiśmy byli razem z „ruskimi”, to nie można było odezwać się po naszemu, bo inne sołdaty zaraz przeciągali przez zęby.

Półtora miesiąca już upłynęło, jak się dostali do niewoli, a to piętno moskiewskie, wyciśnięte na nich prześladowaniem, nie zatarło się. Nie obudziła się też pewność siebie i rozmawiając z nimi, bardzo często natrafiałem na dziwną bojaźliwość, mającą swe źródło w okrucieństwie wojskowych zwierzchników.

Pamiętam, staje przedemną młody. nieśmiały chłopczyna, jasnowłosy i niebieskooki, typowy Podlasiak. Po lewej stronie piersi dziura w mundurze, a na około niej czarna, złowroga plama.

— Co ta dziura znaczy? — pytam.

— Nie wiem. proszę pana.

— Więc to chyba nie Wasz mundur?

— Ale mój, byłem w nim w bitwie.

— A byliście ranni?

— Byłem.

— Gdzie?

— O tu, kula przeszła niżej obojczyka i wyszła przez łopatkę.

Odwrócił się — na plecach taka sama dziurą w odpowiednim miejscu.

— Więc to dziura od kuli? — powiadam.

— A pewnie, że tak...

I stoi smutnie uśmiechnięty, jakby rad, że tak długo rozmawiał, a nie usłyszał żadnej obelgi.

— Trzeba schować ten mundur na pamiątkę — powiadam pół-żartem.

— Nie można, proszę pana; to „kazionny” [ros. казённый — państwowy, urzędowy], jak będę wychodził z wojska, to mi go odbiorą.

Jeden na wszystkie moje pytania odpowiedział: „Toczno tak” i pomimo, że go zachęcałem, jak mogłem, do większej rozmowności, nie mógł się ośmielić.

Ale było tak tylko w początku. Niebawem oddzielenie od Rosjan i większa swoboda zrobiły swoje.

Przywiozłem ze sobą numery „Słowa Polskiego”, które mi się uzbierały w Tokio. Złożyłem je zaraz pierwszego dnia w sztabie dla jeńców, żałując, że nie mam nic więcej po polsku drukowanego. Nazajutrz już słyszałem przez ścianę, jak jeden czytał na głos innym wiadomości o wojnie, a potem jakiś artykuł o sprawach austrjackich. Potem słyszałem, jak sobie komentowali w rozmowach to, co przeczytali. Dostali rozrywkę i byli mi za nią bardzo wdzięczni. Niewątpliwie odniosą z tego czytania sporo korzyści. Tylko obawiam się, że dzięki panu A z Wiednia wyraz „Kerber” wejdzie do naszego słownika ludowego, w znaczenia pokrewnem temu, jakie zdobył dawniej „szufragan” i „omętra”.

Nazajutrz też po zamieszkaniu naszych w Unsadżi, zaczęło się robić gwarniej w ich nowej rezydencji, widocznie zaczęli się ośmielać. Tegoż dnia o zachodzie słońca jeden z żołnierzy zaintonował:

— Anioł Pański zwiastował Pannie Marji...

I w ścianach budyjskiej świątyni rozległ się chór twardych głosów:

— Zdrowaś Marja, łaskiś pełna, pan z Tobą...

Poczuli się u siebie.

    — — — — — — — — — — — — — —

    — — — — — — — — — — — — — —

Każdego z nich pytałem, czy jest zadowolony z oddzielenia od Rosjan, i każdy skwapliwie odpowiadał, że teraz dopiero im jest dobrze. Nawet Żmujdzini, tacy, co nic nie rozumieją po polsku, jednogłośnie oświadczali, że „wśród swoich lepiej”. Tylko jeden jakiś rzemieślnik-dyplomata, widocznie obawiający się następstw zbyt wyraźnej deklaracji, odpowiedział, że i tam mu było dobrze i tu też jest dobrze.

I motywowali to swoje zadowolenie ze zmiany wcale ciekawie.

— Teraz — powiada jeden — to przynajmniej mamy spokój. Tak to ciągle inne sołdaty wyśmiewały się z nas. Wołali: „poliacziszki”, „kartoszki”[*], „miatieżniki”. Pacierza zmówić, ani przeżegnać się nie było można, bo się śmiali.

— Dziś — powiada drugi — to chociaż obrazy boskiej niema. Od nich dobrego słowa nie usłyszy. Jak tylko co, to zaraz „matkę” wspominają. Człowiek między nimi, to jak dziki zwierz — ani spokoju chwili, ani gęby do kogo otworzyć.

W tych prostych słowach jakże się maluje wyższość towarzyska i cywilizacja naszego chłopa.

— Chwała Bogu, żeśmy się od tej Moskwy uwolnili — powiada inny, z wyraźnemi opiniami politycznemi. Mamy już ich po gardło i chcielibyśmy więcej ich nie oglądać...

Z początku źle wyszli na oddzieleniu od Rosjan pod jednym względem.

Władze japońskie, nie chcąc naginać jeńców do narodowej kuchni japońskiej, urządziły żywienie ich w ten sposób, że jeńcy otrzymują surowe produkty — ryby, mięso, jarzyny — i sami je sobie gotują. Otóż nasi po przeniesieniu do nowej siedziby musieli chodzić po strawę do kuchni ogólnej, do Moskali, ci zaś krzywdzili ich pod względem ilości.

Gdym zwrócił na to uwagę oficerom japońskim, odpowiedzieli mi, że urządzą Polakom osobną kuchnię w Unsadżi, ażeby mogli ją sobie samodzielnie prowadzić. Po paru dniach widziałem już, jak jeden z naszych żołnierzy, obdarzony przez innych odpowiedniem zaufaniem, pracował nad skomponowaniem nadzwyczajnej zupy z ryby i jakiegoś japońskiego zielska.

Gdym ich pytał, czy z żywności zadowoleni, odpowiadali:

— Jedzenie lepsze, niż było u „rusków”. Delikatniejsze (!)...

Tylko dawali do zrozumienia, że zjedliby trochę więcej.

— Dla mnie dosyć, mówił niemal każdy, ale niejednemu zamało.

Japończycy sami bardzo mało jedzą, więc choć dają jelcom znacznie większe porcje, niż swoim żołnierzom, ci mają poczucie, że zjedliby więcej.

Powiedziano mi też, iż władze japońskie mają zamiar podwyższyć nieco racje.

Japończycy nie jedzą chleba, ale dla jeńców wypiekają bardzo smaczny chleb biały z pszennej mąki. Nasi wprawdzie woleliby czarny chleb żytni, bo, jak mówili, jest on posilniejszy, ale trudnoby mi było takie wymagania w ich imieniu stawiać.

Wogóle wątpić należy, czy gdziekolwiek i kiedykolwiek tak dbano o jeńców i tak zaopatrywano ich potrzeby, jak to czynią dziś w Japonji. Gdym był w Matsuyamie, krawcy byli zajęci szyciem dla wszystkich żołnierzy rosyjskich nowego ubrania letniego z upowszechnionej dziś materji bawełnianej „chaki”, wprowadzonej w armji japońskiej za przykładem angielskiej i amerykańskiej. Jeńcy mają nawet nad pościelą siatki ochronne od moskitów, które w całej Japonji, a zwłaszcza na południu dają się dobrze we znaki.

Wprawdzie oficerowie rosyjscy uskarżali się, gdym ich odwiedził, że nie mają dosyć wolności, że nie wolno im przechadzać się bez eskorty po ulicach miasta i robić wycieczek w okolicę; jeden nawet próbował mi dowodzić, że u nich zesłańcy na Sachalinie mniej są skrępowani... Ale gdym opowiadał o ich skargach jednemu z oficerów japońskich, ten mi dał bardzo proste wyjaśnienie:

— Panowie Rosjanie pod przechadzką rozumieją wstępowanie do restauracji i herbaciarni i picia tam nieograniczonych ilości. My byśmy i przeciw temu nic nie mieli, ale pan zna Rosjan i wie pan zapewne, że po wypiciu lubią oni niszczyć sprzęty i zaczepiać ludzi. Otóż jest obawa, że ze strony zaczepionych mogą ich spotkać poważne przykrości. Oni nam powiadają, że ludność tutejsza odnosi się do nich przyjaźnie, że przychodzą tu do nich, rozmawiają z nimi przez ogrodzenie i przynoszą im kwiaty. Prawda. Ale oni nie rozumieją, że ten sam Japończyk, który dziś mu daje kwiat, jutro, gdy będzie przezeń uderzony, rzuci się nań odrazu. A wtedy cała, wroga nam prasa w Europie będzie pisała, że Azjaci znęcają się nad jeńcami. Ażeby tego uniknąć, wolimy ograniczyć ich wolność. Z początku dawaliśmy jej więcej, ale panowie oficerowie odrazu zaczęli przekraczać miarę w piciu i nieprzyzwoicie się zachowywać... Zresztą nie mamy racji robić wszelkich starań, ażeby panowie Rosjanie zapomnieli, iż są w niewoli...

Słuszności tego rozumowania nic zarzucić nie można. I nikt lepiej nie może podzielać słuszności obaw powyższych, jak my, którzy znamy Rosjan, którzy ich widujemy w stanie trzeźwym i którzy wiemy, do czego są zdolni po wypiciu nadmiernych ilości...

Ale wracam do moich jeńców w Unsadżi. Ci wszyscy skarżyli się przedemną tylko na to, że im się przykrzy bez zajęcia, i prosili, żeby się za nimi wstawić, żeby mogli być użyci do jakiejkolwiek roboty.

Jest to sprawa bardzo trudna. W Japonji rąk roboczych nie brak, praca jest tania, wreszcie jest mało takich prac, w których Europejczyk nie ustępuje Japończykowi. Obiecano mi wynaleźć z czasem jakie zajęcie dla naszych żołnierzy, ale nie wiem, czy to się da prędko zrobić. Z drugiej zaś strony każdy zrozumie, iż bezczynne zupełnie życie przez czas dłuższy — a wojna obecna i z nią niewola żołnierzy rosyjskich może bardzo długo potrwać — musi się odbić na ludziach młodych, bardzo źle zarówno pod względem fizycznym, jak moralnym.

Na razie poradziłem naszym, ażeby z tej wielkiej ilości wolnego czasu skorzystali w sposób najprostszy. Dostarczyłem im w odpowiedniej ilości wszelkich materjałów piśmiennych, ażeby ci, co umieją pisać, mogli się wprawiać, ci zaś, co nie umieją, żeby mogli się uczyć od towarzyszy. Na moją zachętę, wszyscy od powiedzieli zapewnieniem, że natychmiast wezmą się do pracy. Z przyjemnością też widziałem, jak świątynia buddyjska pewnego dnia przybrała wygląd kancelarji, której pisarze, przy niedostatecznej ilości sprzętów pracowali w najzabawniejszych pozach — często leżąc na podłodze, pokrytej matami.

    — — — — —

    III.

Oficer japoński, który się z boku przyglądał żołnierzom, podczas gdy rozmawiali ze mną, po paru godzinach takiej obserwacji wyraził przyjemne zdziwienie:

— Ależ oni się wszyscy uśmiechają, rozmawiając z panem. To zupełnie inaczej, niż inni europejczycy!...

Muszę tu zauważyć, że Japończycy są narodem stale uśmiechającym się. Uśmiech tu jest tak nieodłącznym towarzyszem rozmowy, że Japończyk uśmiecha się nawet wtedy, gdy zawiadamia, że mu ktoś blizki umarł. Tymczasem przedstawiciele Europy, z którymi Japończycy mają najczęściej do czynienia — Anglicy, są narodem ogromnie na serjo, śmieją się rzadko, a uśmiechają jeszcze rzadziej. Stąd w oczach Japończyków Europa jest ogromnie ponura.

— Widzi pan, rzekłem — myśmy pod tym względem do was podobni.

Równie przyjemnie dziwiła Japończyków grzeczność i łagodność w obejściu jeńców Polaków. Podobne opinie wypowiadali nasi o Japończykach.

— To bardzo grzeczny i cywilizowany (sic!) naród — powiada jeden chłopak. Mnie się tu bardzo podobało. Żeby tak pan ich spytał, czy oni mi tu pozwolą zostać w ich kraju, jak się ta niewola skończy.

— Na zawsze?

— Nie, tak na parę lat. Zarobiłbym sobie trochę pieniędzy...

Biedak nie wiedział, że o to ostatnie w Japonji najtrudniej.

Interesowały mnie te poglądy naszych chłopów, więc pytałem każdego niemal, co myśli o Japończykach. Wszyscy wyrażali się z niekłamaną sympatją. Dla jednych zachowanie się obecnych zwycięzców było wielką niespodzianką: w wojsku rosyjskiem mówiono im, żeby się nie pozwalali brać żywcem, bo Japończycy poddają jeńców najokropniejszym męczarniom — a byli dość nieoświeceni, żeby temu uwierzyć. Inni wcale się nie dziwili, znajdując ich takimi, jacy są.

— Wszystko tak jest, jakem w domu w gazetach czytał — mówił jeden. To naród jak się należy.

Pewien prosty chłopczyna, niemający nawet wyraźnej świadomości, że jest Polakiem, taką mi przedstawił paralelę:

— Ja sobie myślę, że Japończyki to wszystko jedno, jakby katoliki. Naród ludzki, nic nam złego nie robią, obchodzą się życzliwie, człowiek u nich jak w domu. A tamte to gorsze niż pogany, choć się niby chrześcjanami nazywają. Obiecali dać miejsce na kościół w Port Arturze, to jeszcze nie dali, a już odebrali. W naszym pułku to prawie połowa Polaków była, a nie było ani księdza, ani kościoła, ani mszy świętej, ani spowiedzi. Przecie u nas szli na śmierć ludzie, co się po cztery lata nie spowiadali. Ja sam już dwa lata nie byłem u spowiedzi: aż strach było myśleć, że człowiek może tak zginąć bez Pana Boga. Dziś ja się co rano modlę, żeby Pan Jezus zesłał na nich ciężką karę za to wszystko, żeby Japończyki natłukli jak najwięcej tego ść.....

Zatrzymał się, żeby me obrazić mych uszu nieprzyzwoitym wyrazem, ale z poczciwych przed chwilą, niebieskich jego oczu patrzyła nadzwyczajna nienawiść, wydobyta z jakiegoś bardzo głębokiego ukrycia.

Czytelniku, jeżeli w tej wojnie życzysz zwycięstwa Moskalom, jako obrońcom Chrystyanizmu przeciw pogańskiej Azyi, pomyśl sobie o tych tysiącach chłopów polskich, które giną dziś na polach Mandżurji za Rosję, za jej interesy państwowe, za jej „niezamarzające porty”, i którym ta Rosja, posyłając ich na śmierć, nie daje nawet w ostatnią godzinę pokrzepić się spowiedzią i przyjąć komunji, dlatego, że to spowiedź i komunia... katolicka. Wtedy może zrozumiesz, że rozmaite narody i wyznania chrześciańskie nie są sobie tak bliskie, jak ci się zdawało. A może pomimo wszystko potępisz tego chłopa polskiego, który się codzień modli o zwycięstwo dla Japończyków?... W takim razie jeszcze bardziej potępisz tych, którzy sobie powiedzieli, że nie warto się bić za Rosję, i którzy dobrowolnie oddali się Japończykom. A widziałem takich około dziesiątka.

— Dlaczegoście uciekli? — pytam jednego z nich.

— Bo ja sobie, proszę pana, powiedziałem, że wojna wydana Rosji, a nie Polakom. Nam Japończyki nic złego nie zrobili, żebyśmy ich mieli bić. A co nam Rosja?...

— Ja już w Polsce wiedziałem — powiada inny — że Japończyki to dobry naród, i już dawno z kolegami umówiliśmy się, że się za Moskala bić nie będziemy....

Jeden opowiedział mi całą epopeję, w której mieści się doprawdy kawał historyi naszej ostatnich czasów. Na pierwsze pytanie, jak się nazywa, odrzekł:

— Ja się niby nazywam A., ale właściwe moje nazwisko jest B. Bo to było tak. Ojciec mój był w powstaniu i potem, jak już ze wszystkiem był koniec, uciekł do Prus. Tam się ożenił i tam ja się urodziłem. Ale jakem miał sześć lat, przyszedł ten czas — pan musi wiedzieć — kiedy Prusaki wypędzali naszych za granicę. Więc i nas wygnali. Ojciec chciał wrócić w swoje dawne strony, ale, że tak nie mógł, więc pojechał najpierw do Krakowa i tam zmienił nazwisko. Potem mieszkaliśmy w guberni płockiej. Ja, mając lat kilkanaście, chodziłem na zarobki do Niemiec, a nawet raz byłem w Ameryce, w Brooklynie. Raz przyjeżdżam do Polski, a Moskale mię łapią i dochodzą, czyj ja poddany, a że niby niczyj, więc mię wzięli do wojska, choć miałem dopiero dziewiętnaście lat. Że mam wzrost dobry, to mię wzięli do Moskwy, do grenadyerów; w drugim roku, jako „gramotny” i niby znający się na służbie poszedłem na gefrajtra, ale niedługo się cieszyłem, bo miałem sprzeczkę z feldfeblem, szarpnąłem go trochę i „rozżałowali” mnie, potem mnie tu przysłali, do Mandżurji.

Jak przyszła wojna, zaczęli się nasi, niby Polacy, schodzić po paru, po kilku i naradzać, co tu robić. Bo komu tam ochota za Moskwę karku nadstawiać! Przychodzi też do mnie Stanisław, ten co tu jest ze mną i powiada: „Słuchaj, bracie, na kiepski koniec ci przyszło: za moskiewską wiarę będziesz ludzi mordował i sam kulką w łeb dostaniesz.”

— Jak to — powiadam ja — bo nie myślę. — „Jakto nie myślisz? Nikt cię pytać nie będzie.” — Ja pójdę do Japonów. — To i ja z tobą. I takeśmy się umówili. Jednego wieczora wyszliśmy za „łagier” prać bieliznę, no i jużeśmy nie wrócili.

— Jakżeście trafili do Japończyków?

— O, to nie było łatwo. Dziesięć dni chodziliśmy, zanimeśmy naszli na nich. W dzień siedzieliśmy po lasach, a w nocy szliśmy.

— A cóżeście jedli przez ten czas?

— A tak, trochę głoduśmy przymierali, a trochę dawali nam „kitajcy” (chińczycy).

Pomyślałem sobie, że jednak ci Chińczycy nie są tak straszni, skoro biedny dezerter z rosyjskiego wojska po drodze jeść u nich dostaje. Jeden z dezerterów, których widziałem, siedział trzy miesiące we wsi chińskiej: chodził z jej mieszkańcami na robotę, ciął drzewo w lesie, i za to mu jeść dawali. Gdy przyszli Rosjanie, Chińczyk go ukrył — wiedząc, naturalnie, na co się naraża — gdy zaś przyszli Japończycy, zawiadomiono o nim oficera i wtedy został zabrany.

Wracam do mego bohatera, który opowiadał dalej:

— Dziesiątego dnia wyleźliśmy na górkę, patrzymy, a pod górką tuż stoją kozacy. Powiadam do Stanisława: „Słuchaj, bracie, tutaj nie mamy co robić”. Popatrzyliśmy tedy na owych kozaków i zabraliśmy się w drugą stronę. Szliśmy tak jeszcze ze trzy godziny i szczęśliwie wyszliśmy na japońskie pozycje. Japończyki zaraz nas wzięli, dali nam jeść, bośmy im pokazali, żeśmy głodni. Zaraz też znalazł się oficer japoński, który mówił po rusku. Wtedy mi się przypomniały one kozaki i opowiedziałem zaraz o nich temu oficerowi, jak się należy: gdzie stoją, ilu ich mogło być, którędy najlepiej zajść, żeby ich okrążyć. Oficer zaraz zabrał trochę ludzi i poszli. Niedługośmy czekali na ich powrót, tego samego dnia przyprowadzili kozaków razem z oficerem. Oficer kozacki patrzy na mnie, a ja patrzę na niego i uśmiecham się.

— To tyś nas wydał? — powiada.

— A ja, bo co?

— Skądżeś się tu wziął?

— Sprzykrzyło mi się wam służyć, tom sobie tu przyszedł.

— Ty „trus i izmiennik” (tchórzu i zdrajco) — powiada. — Nie dość, że uciekł, aleś jeszcze nas zdradził.

— Milcz ty... — powiadam tak jak się takiemu kozakowi należy. — Kogom zdradził? Ja nie wasz, do was się na służbę nie prosiłem. Wzięliście mnie, to macie, co się wam od Polaka należy. Tego jeszcze mało, może Pan Bóg da, że wam lepiej zapłacę.

Wtedy kozak chciał mi plunąć w twarz i napluł mi na piersi. Ja mu lepiej odpowiedziałem, bom mu napluł w same oczy. Chwyciliśmy się i byłbym go trochę poreperował, ale japoński oficer nas rozdzielił...

Skończył i patrzył na mnie, jakby chcąc wyczytać, co myślę.

— Pan może myśli, że ja naprawdę dlatego uciekłem, że mi strach było iść w bój. Ja o życie nie stoję. Ale ja chcę wiedzieć za co, za kogo się biję. Niech się pan za mną wstawi, żeby mnie wzięli do japońskiego wojska, to nie będą tego żałowali. Pójdę tam, gdzie pewna śmierć, ale będę wiedział, że biję Moskali. I tu sporo jest takich, coby poszli.

Odpowiedziałem mu, że prawa japońskie nie pozwalają przyjmować do wojska cudzoziemców, i widziałem, że się szczerze zasmucił, że istotnie miał nadzieję wziąć jeszcze udział w tej wojnie.


    R. Dmowski.
    (Słowo Polskie.)

 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 


    3) Zgoda no. 40 (06.10.1904)

    Wśród jeńców w Japonji

    IV.

Z pośród tej setki żołnierzy, z którymi rozmawiałem, około 70 umiało czytać a około 50 także i pisać. Nie było wszakże nawet 20 takich, którzyby tę umiejętność zdobyli w szkole. Uczyli się w domu — od rodziców, od starszych braci lub prywatnych nauczycieli.

Jeżeli możemy tedy śmiało twierdzić, że dziś w zaborze rosyjskim oświata postępuje względnie szybko, to jednocześnie najoczywistszą jest rzeczą, iż postępuje ona nie dzięki rządowi rosyjskiemu, ale pomimo niego, wbrew niemu. Rząd oświatę właściwie prześladuje — dość przypomnieć wysokie kary, nakładane za prywatne nauczanie — a jeżeli pomimo to posuwa się ona naprzód, to dzięki temu, że lud odczuwa jej potrzebę, że postęp społeczno ekonomiczny nakazuje mu ją odczuwać. Trzeba było widzieć, z jaką ochotą ci biedacy w niewoli japońskiej chwycili się podsuniętej im myśli zabrania się do nauki. Widziałem, że każdy z nich gorąco jej pragnie, że jeżeli pozostali analfabetami, to dlatego, iż dotychczas nie mieli żadnej możności uczenia się. I jestem pewien, że z nielicznymi wyjątkami wszyscy skorzystają pod tym względem z pobytu w niewoli.

Kilkunastu było takich, co czytywali stale gazety, wielu zaś spotykało się przygodnie z drukowanem słowem. Ci, co mieli do czynienia z gazetami, nie ograniczali się przeważnie do pism ludowych, ale czytywali tanie pisma codzienne i tygodniowe, a nawet niektórzy znali wielkie dzienniki warszawskie.

Takich, co znali pisma zakazane, niecenzuralne, znalazłem tylko czterech czy pięciu. Może tam który nie przyznał się przez ostrożność, ale ogół dawał niewątpliwie odpowiedzi szczere. Jeden mówił:

— Ojciec nasz stale czytał „Polaka”, ale nam do rąk nie dawał, tylko opowiadał, co tam stoi.

Ale u wszystkich, nawet u tych, co czytać nie umieli, widziałem silne poczucie polskie, często nieuświadomione, nie nazwane po imieniu, ale niemniej przeto świadczące, iż są czynniki głębsze od wszelkiej propagandy, sprawiające, że chłop w Królestwie szybko staje się dzisiaj mocnym Polakiem. Zadanie nielegalnej pracy politycznej tkwi nietyle w budzeniu poczucia narodowego, ile w prowadzeniu oświaty politycznej i skierowaniu istniejącego poczucia na drogę właściwego politycznego czynu.

Kiedym wracał z Unsodżi do siebie, mój towarzysz Japończyk mówił mi:

— Ależ rodacy pańscy mają dar wprawiania pana w dobry humor. Nigdy nie widziałem pana tak zadowolonym.

Istotnie, za każdym razem opuszczałem siedzibę jeńców Polaków pod niezwykle miłem wrażeniem: w tych prostych, szczerych duszach tkwią takie wysokie zadatki, widzi się w nich taki cenny materyał na ludzi cywilizowanych, na dzielnych, rozumnych obywateli, wreszcie na pierwszorzędnych żołnierzy!...

Jeden z nich przedstawiał ml wcale obrazowo bitwę nad Yalu. Doszedł do momentu, kiedy wszyscy naokoło niego popadali, on jeden był żywy i cały. Zapytałem go wtedy:

— Cóż baliście się śmierci?

— Co się miałem bać? — odpowiada. Albo to ona tak czy owak nie przyjdzie? Zresztą w boju człowiek nie ma czasu o tem myśleć.

— Ho, ho, — powiadał inny — niechno by nas było więcej, a niechbyśmy mieli lepsze „naczalstwo”, tobyśmy się Japonom nie dali!

I to mówił chłopak, nieukrywający swej nienawiści do Moskali i modlący się w pacierzu, żeby dał „Japonom” zwycięstwo.

I tak było z każdym. Klął Moskali, myślał nawet o tem, żeby pójść do Japończyków, ale gdy się znalazł w bitwie, wszystko znikło — Moskale, Japończycy, krzywdy, prześladowania — została tylko zawziętość, szał bojowy, potrzeba bicia i wzięcia góry. I byliby wzięli, gdyby nie to lub owo!...

Ci, których wzięto do niewoli nad Jalu, pytani przezemnie, jak się biją Japończycy, odpowiadali:

— A no dobrze się biją, bo nas pobili. Ale to nie była sztuka. Było to tego jak mrowia, a nas tylko prawie dwa pułki, bo reszta naszych odstąpiła, a nas zostawili na stracenie...

Dopiero ci, których wzięto pod Te-li-ssu, przyszli do Matsuyamy z ogromnym dla Japończyków respektem. Wszyscy wysoko podnosili ich męstwo, niektórzy zaś wyrażali się wprost z uwielbieniem.

Nigdy nie zapomnę prawdziwie wzruszającej pogawędki, jaką miałem z jednym z ostatnich.

Zawołałem go do siebie nazajutrz po jego przyjeździe z Mandżurji — jeńców bowiem z pod Te-li-ssy przywieziono podczas mego pobytu w Matsuyamie. Podszedł do stołu śmiało, powitał mię z pewnym żołnierskim wdziękiem, harmonizującym z jego męzką postawą i urodą, potem zaproszony usiadł naprzeciw mnie pochylił się nad stołem i nie zwracając uwagi na obecnych Japończyków, zaczął mówić przyciszonym, pełnym zaufania głosem, jakbyśmy się od lat całych znali i byli przyjaciółmi. Mówił, wtrącając wyrazy rosyjskie, bo już pięć lat był służył we wschodniej Syberji i język sobie trochę popsuł, ale pomimo tego została w nim taka zacna, ani trochę nie skażona dusza polska, dusza szlachetnego i wysoce kulturalnego człowieka. Mówił mi o swych stronach rodzinnych, o swych rodzicach i braciach, o tem, jak się uczył czytać i pisać, o swej służbie w wojsku, o planach i nadziejach na przyszłość; o tem, że po ojcu szesnaście mórg na niego przypadło, że ziemia jest ładna, że on sobie to pomnoży swoją pracą, „a i za żoną [żonę] przecie coś weźmie”. Cały polski chłop w nim się wypowiedział.

— Jakże was w wojsku traktowali? — pytam.

— Oni nam dokuczają za to, że nie jesteśmy Moskalami, ale w gruncie to niejeden więcej szanuje naszego, niż Moskala, że to my niby więcej mamy „obrazowania” (oświaty), więcej zręczności do wszystkiego, a Polak też pilniejszy jest i trzeźwiejszy od Moskala.

— Cóż, Japończycy dobrze się biją?

— Ach, jak się biją, proszę pana, aż miło patrzeć!

I na twarzy jego rozlał się po prostu wyraz zachwytu.

— Niech im Pan Bóg da zdrowie — dodał. — Żeby też tak porządnie sprali tamtych, toby może i nam się jakoś poprawiło.

Spojrzał na mnie porozumiewawczo, potem zamyślił się:

— Ale ciężką będą mieli sprawę... Bo i Moskale źle się nie biją. A przytem u nas w wojsku to połowa, a przynajmniej czwarta część Polaków. A Polak, panie, to dobry żołnierz. Idzie przed siebie śmiało — nie ogląda się, kto tam pada, a kto ucieka. Ja sam przecie rozumiem coś niecoś i Moskalom dobrze nie życzę; ale jak zaczęły kule koło ucha świstać, to mię taka jakaś wściekłość ogarnęła, że tylko bić i mordować...

— Jakie was wzięli?

— A no całe „naczalstwo” nam wybili, nas też już tylko po dwóch, po trzech zostało, a naokoło wszystko legło. Jużem ani myślał, żeby wyjść żywym. Ale naraz przestali strzelać, okrążyli nas dwóch, cośmy zostali, no i człowiek jakoś ochłonął, zobaczył, że już niema co robić, i broń złożył... Związali nam ręce i poprowadzili...

Patrzyłem nań z podziwem: odsłonił mi nowe strony duszy polskiej. Ten człowiek, który marzył o przyszłej pracy na roli, którego myśl się obracała około ojcowizny i kołysała nadzieją jej pomnożenia, jednocześnie nosił w sobie szalony temperament żołnierski. I ten szlachetny zachwyt, z jakim mówił o Japończykach, których bił, którzy jego bili i których kula tylko przypadkiem go oszczędziła!...

Z tą rycerską zdolnością oceny zalet przeciwnika nie spotkałem się u żadnego z oficerów rosyjskich, z którymi rozmawiałem. Wszyscy starali się mnie przekonać, że przypadkiem tylko w skórę wzięli, lub sfałszowali wzajemny stosunek sił, biorących udział w bitwie, żeby dowieść, iż ulegli tylko liczebnej przewadze.

Ten mię wyjątkowo ujął swą powierzchownością i wartością wewnętrzną. Nie byli też wszyscy do niego podobni. Ale, powtarzam, na ogół nie spodziewałem się, że znajdę tak wysoki poziom moralny, zważywszy, że miałem do czynienia z przeciętnymi przedstawicielami młodego pokolenia naszego ludu.

Było paru, sprawiających bardzo niemiłe wrażenie, kilku też niezwykle bojaźliwych, strzegących się, żeby czegoś przeciw Rosji nie powiedzieć. Ale ogół pozostawił mi wrażenie uczciwych, dzielnych chłopaków, gotowych do pracy i nie mogących żyć bez niej, chętnie się garnących do światła, kochających kraj, religijnych, nienawidzących Moskali, a przy tem wszystkiem wybornych żołnierzy.

Oto znakomity przykład przytłoczenia potęgą Rosji i jeszcze znakomitszy komentarz do niego. Pytam jednego z rezolutniejszych żołnierzy:

— Cóż, czytacie gazety, które wam przysłałem?

— Czytamy, proszę pana, i bardzo dziękujemy.

— Jakże się one kolegom waszym podobają?

— Bardzo są radzi. A głównie ciekawi tego, co o wojnie stoi, i cieszą się, że Moskwa w skórę bierze. Ale to też rozmaicie. Jeden siedział pod ścianą i płakał, jakeśmy czytali.

— Czy tak Moskali żałował?

— Gdzie tam. proszę pana. Jeno to taki, co to nic nie widział, nic nie rozumie, tylko w wojsku zobaczył Moskwę i jej potęgę i myśli, że to świat cały. Teraz, jak słyszy, że się Moskwa wali, to mu się zdaje, że świat się wali...

— Wcale niezły z ciebie psycholog, mój bracie — miałem ochotę powiedzieć chłopakowi, który patrzył mi bystro w oczy, uśmiechając się znacząco.

Takich bystrych miałem kilku.

Jeden chłopak wiejski, z lubelskiego, od paru miesięcy dopiero był w wojsku, a już się znakomicie orjentował w topografii Mandżurji, miał swoje opinje o armji, rozumiał wcale nieźle jej organizację, a na wojnę obecną miał pogląd zupełnie uformowany.

— Ja to, proszę pana, rozumiem cały ten interes, bo od wczesnych lat czytałem gazety i jak była wojna w Afryce, to się nią bardzo zajmowałem. Nawet dwie książki ułożyłem z gazety i dałem do oprawy...

Miało to znaczyć, że złożył zeszyty z odcinków.

Ten mię zapewniał, że Moskale bez żadnej wątpliwości będą pobici.


    R. Dmowski.
 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 


    4) Zgoda no. 41 (13.10.1904)

    Wśród jeńców w Japonji

    V.

Ludzie, którzy nie wierzą w przyszłość Polski, niech znają drogę do duszy polskiego chłopa, niech zajrzą w nią głębiej — a uwierzą. Bo nie może być, ażeby nie miał przyszłości ten lud zdrowy i moralny, który się tak dzielnie bije i tak kocha pracę, który tak silnie trzyma ziemię w rękach, tak się garnie do oświaty, tak łatwo poznaje i przyswaja sobie rzeczy nowe. I przytem wszystkiem ma taką wiarę w życie, pogodę ducha i fantazję!...

Ten chłopak, któremu kula przeszyła pierś tuż koło serca, który dobrze rozumie, iż znajdował się tylko o ćwierć cala od śmierci, a który, podziękowawszy Najświętszej Panience za to, że go strzegła, dziś z wesołym uśmiechem opowiada o całej bitwie i prosi, żeby mu pozwolono pracować, bo mu się przykrzy — ma w sobie takie zdrowie moralne, że go żadna siła nie zmoże. Wypowiadająca się w nim dusza polska, prosta, nie skażona, nie wypaczona w moskiewskich lub pruskich szkołach, nie zdemoralizowana ani ogłupiona warunkami życia naszej inteligencji — napawa nas większą wiarą w przyszłość narodu, niż cała nasza twórczość duchowa dzisiejszej doby, w tylu przejawach kaleka i chorobliwa...

I to jest faktem, że tylko ci u nas odznaczają się niewiarą w narodową przyszłość, którzy duszy ludu naszego nie znają, którzy mają dla niego lekceważenie, pogardę, lub nawet nienawiść — bo i to nieraz widzimy.

Panowanie rosyjskie, które tak fatalnie odbiło się na ustroju duchowym naszych warstw oświeconych, na chłopa wywarło wpływ niezmiernie słaby. Dlatego jest on bez porównania lepszym przedstawicielem ducha narodowego, niż t. zw. inteligencja. Dlatego też zachował on tę polską tradycyjną pogodę ducha, której dziś napróżno w wyższych warstwach szukamy.

Jak powiedziałem, nawet Japończycy zwrócili uwagę na to, że żołnierze Polacy mają wesołe usposobienie, że wszyscy, rozmawiając, uśmiechają się. Oni też zauważyli, iż ci żołnierze, których im wskazywałem jako Litwinów, właściwości tej nie posiadają. Było to tak ogólne, że to jedno bodaj wystarczyłoby do odróżnienia Litwinów od Polaków.

Nigdy tak wyraźnie nie rzucił mi się w oczy fakt, że Litwini są ludem smutnym. Ale nie jest to ten smutek beznadziejny, dziki chłopa rosyjskiego, jest w nim jakaś łagodność, której towarzyszy wyraz cichej, ale niezłomnej energji.

Te dwie natury — polska i litewska, znakomicie się ze sobą godzą. Trzeba było patrzeć, jaki się braterski stosunek od razu wywiązał między żmudzinami z jednej strony, a kujawiakami, mazurami i małopolanami z drugiej, gdy się znaleźli razem, oddzieleni od Moskali. Żmudzini z niekłamaną radością dziękowali za to, że ich umieszczono śród swoich. Kiedym zaś na odjezdnem, żegnając się z jeńcami–rodakami, zwrócił im uwagę na to, że mają pośród siebie garstkę Litwinów, że nie powinni wyróżniać ich lub krzywdzić, gdyż są to nasi bracia, choć niejeden po polsku nie umie, usłyszałem odpowiedź:

— E, proszę pana, cobyśmy ich mieli krzywdzić? To dobre chłopaki. Taki Litwin to niejeden lepszy od naszego.

Ten sam oto polski chłop, który będąc wśród Moskali, nie mógł się odezwać po polsku, zmówić pacierza lub przeżegnać się po katolicku, bo go za to prześladowano i wyśmiewano, Litwinom odrazu ofiarowuje braterstwo i obdarza go nawet komplementami.

Gdy się to widzi, przychodzi człowiekowi do głowy, że cała kwestja polsko–litewska inaczejby wyglądała, gdyby nie pewne przesądy szlacheckie ze strony polskiej, a z litewskiej — barbarzyńskie, z ignorancji pochodzące pretensje narwanych księży oraz inteligencji, wychowanej na stypendjach moskiewskich.

Dziwnem zdarzeniem większość Litwinów, których w niewoli widziałem, pochodziła z powiatu rosieńskiego [od Rosieni] i to właśnie z tej jego części, w której leżą Kroże.

— To tam niedaleko od was Kroże? — zapytuję.

— Nasza wieś pod samemi Krożami.

— A pamiętacie, jak kozacy tam ludzi w kościele bili?

— Jakże nie pamiętać? Dwanaście lat wtedy miałem. Siostrę moją tak skatowali, że kilka tygodni leżała.

— No, a teraz ich biją — powiadam.

Chłopak popatrzył na mnie długo swemi jasno-niebieskiemi oczyma, w których zjawił się jakiś uroczysty wyraz. Potem rzekł głośno:

— Jest Pan Bóg na niebie.

Towarzysz mój, Japończyk, zauważył, iż mowa o czemś niezwykłem i z wielkiem zainteresowaniem zapytał, co to takiego. Powiedziałem mu ogólnie o samym fakcie rzezi krożańskiej, a potem zwróciłem się do mego Litwina:

— Opowiedzcie temu panu wszystko, co wiecie o tej sprawie: o co poszło, jak się lud zgromadził w kościele, jak przyjechał gubernator z kozakami, jak katowali ludzi itd. Możecie po rosyjsku — on rozumie.

Żołnierz zaczął opowiadać prostemi słowy, tonem spokojnym nie oskarżając, nie wydając sądu. Mówił tak, jakby to były rzeczy codzienne, zwykłe, zjawiające się w porządku naturalnym, jakby w podobnych warunkach nic innego nie mogło się zdarzyć. I tem silniejsze wrażenie robiła ta opowieść na słuchaczu, że tak spokojna była, że widać było, iż ten opowiadacz pochodzi z ludu, który zrósł się ze swą ciężką dolą, oswoił z okrucieństwem, który niczego innego od władzy rosyjskiej nie oczekuje.

Japończyk słuchał z wytężoną uwagą. Bywały chwile, że na ustach zamierał mu uśmiech, stale goszczący na jego obliczu. Gdy opowiadanie się skończyło, zwrócił się do mnie:

— Więc ci „obrońcy chrystjanizmu i cywilizacji europejskiej przed Azjatami” tak się przedstawiają na waszym gruncie?...

I zaśmiał się tym razem wesołym, głośnym śmiechem.

— Zdaje się — dodał — że walcząc z nimi, niewielką wyrządzamy krzywdę zarówno chrystjanizmowi, jak europejskiej cywilizacji.

— Niech pan opowie — rzekłem — to, co pan słyszał, swoim zwierzchnikom. Ta relacja prostego żołnierza więcej jest warta, niż cały traktat o Rosji.

Wszyscy żołnierze z powiatu rosieńskiego pamiętali rzeź krożańską i łatwo było odczuć, że obecne klęski Moskali uważają za karę boską.

Dziwnie się rzeczy układają na tej Litwie. Zapytuję jednego z żołnierzy, zkąd pochodzi, ten odpowiada mi:

— Od Wilna, z ludzkiego [lidzkiego, od Lidy] powiatu.

— A więc z Litwy?

— Nie, proszę pana, to Małarosja.

Tak go, zdaje się, nauczono w rządowej szkole.

Natomiast inny, syn chłopa z Witebszczyzny, z za Dźwiny, obecnie kolonisty w Syberji zachodniej, noszący nazwisko wybitnie białoruskie, mówi wcale dobrze po polsku i uważa się za Polaka.

Ale wszyscy byli zrównani w jednem: wszystkich jednakowo prześladowano w pułku, wszystkim jednakowo źle było pośród Moskali.


    R. Dmowski.

    — — — — —

    VI.

Jeden dzień poświęciłem na smutną wędrówkę po szpitalu.

Mieści się on w długich drewnianych barakach, specjalnie na ten cel zbudowanych.

Przybywszy rano na miejsce, zastaliśmy już tam oficera, który oczekiwał nas, ażeby nam w zwiedzaniu szpitala towarzyszyć. Po załatwieniu przedwstępnych formalności i zapoznaniu się z naczelnym lekarzem w kancelarji szpitalnej, udaliśmy się w towarzystwie tegoż w wędrówkę po salach szpitalnych, w której nadto wziął udział wspomniany wyżej oficer, tłumacz oraz jeden z oficerów rosyjskich, Polak, kończący kurację swej rany.

W pierwszej sali zastaliśmy kilkanaście sióstr japońskiego Krzyża Czerwonego, zajętych przygotowywaniem opatrunków w towarzystwie jednej Amerykanki, która się zaciągnęła dobrowolnie do tej pracy, przyjechawszy w tym celu ze swej ojczyzny.

Stamtąd otwarły się drzwi do długiej, wązkiej sali, w której po obu stronach środkowego przejścia umieszczone były posłania, a na nich leżeli ranni żołnierze. Czystość wszędzie wzorowa, powietrze dobre, służba spełnia obowiązki nadzwyczaj sprężyście.

— Tego im można powinszować — mówił wspomniany oficer Polak. Lekarzy mają wybornych, zajmują się nami nadzwyczaj sumiennie, leczą znakomicie, a przytem bardzo mili ludzie.

To uznanie i wyrazy wdzięczności dla lekarzy oraz pochwały dla urządzeń szpitalnych słyszałem od wszystkich bez wyjątku, zarówno od oficerów Rosjan, jak od żołnierzy Polaków.

Co prawda, dzisiejszy system broni palnej ogromnie ułatwia zadanie chirurgom. Kule w stalowych koszulkach, uderzając z ogromną siłą w kość, wiercą w niej otwór równej sobie średnicy i przechodzą na wylot, podczas gdy dawne bryły ołowiu rozbijały kość na drzazgi i same się rozpłaszczały na jej powierzchni. Skutkiem tego dziś w lazaretach widzimy bardzo rzadkie wypadki amputacji, i to zwykle w wypadku ran zadanych nie kulą karabinową ale odłamkiem granatu. Te zalety dzisiejsza broń japońska posiada w najwyższym stopniu, ze względu na niezwykle drobny kaliber w połączeniu z ogromną siłą uderzenia.

— „Japonskija puli gumanny” (kule japońskie są humanitarne) — mówił mi jeden z oficerów Rosjan, któremu kula wywierciła rów w czaszce i otarła się o powierzchnię kory mózgowej, a którego rana znajdowała się już na wyleczeniu.

Ale i ta „humanitarna” kula o tyle tylko pozostawia łatwo uleczalną ranę, o ile nie narusza jakiegoś ważnego organu. Widziałem żołnierza, który stracił władzę w nodze, bo mu kula przecięła nerwową gałęź, widziałem innego, który tak miał naruszone wnętrzności, iż nie mógł wcale przyjmować pokarmu i któremu lekarze obiecywali zaledwie kilka jeszcze dni życia.

Posuwaliśmy się wolno środkowem przejścieni pomiędzy dwoma szeregami rannych pod przygnębiającem wrażeniem ogromu zniszczenia w życiu i zdrowiu ludzkiem, dokonanego w tak krótkim czasie.

W mojej duszy uczucie bolesne nie znajdowało żadnej przeciwwagi, jaką może mieć dusza patryotycznego Japończyka lub Moskala, wiedzącego za co walczy: widziałem tu wielu swoich, okrytych ciężkiemi ranami; widok ich przypominał mi ich towarzyszy, którzy setkami legli w polu lub z ran pomarli — a na chwilę nawet nie znikała świadomość, że popędził ich na śmierć ciężki przymus, że walczą i giną za sprawę nie swoją, za sprawę swego wroga.

Towarzyszący mi tłumacz od czasu do czasu wskazywał jednego z leżących, mówiąc:

— To Polak.

Zbliżałem się do rannego ze słowami powitania w ojczystym języku, wywołując uśmiech radosny na zmęczonem cierpieniem obliczu. Zatrzymywałem się przy każdym po parę minut, nadużywając cierpliwości naczelnego lekarza, który z niezwykłą uprzejmością zapewniał mię, że nie mam potrzeby spieszyć się. Zadawałem pytania, dla mnie ważne, i starałem się dowiedzieć o potrzeby nieszczęśliwych.

— Z których stron jesteście? — pytam jednego z nich.

— Z powiatu X., ze wsi Z. — odpowiada.

— A pana N. znacie?

— A jakże, proszę pana. Mój wujek jest u niego gajowym. — To pan zna naszego dziedzica?

— Znam.

— I przyjeżdżał pan może kiedy do niego?

— I przyjeżdżałem i znam waszą wieś.

— Jezusieczku! Czy też ja tam kiedy wrócę?...

— Wrócicie, moi drodzy, wrócicie. Doktor powiada, że za parę, kilka tygodni będziecie zdrowi zupełnie. A jak się wojna skończy, to was do domu puszczą.

— Gdzie tam, proszę pana. Pewnie każą resztę odsłużyć. Jeszcze mam dwa i pół roku, oni nie darują.

Idziemy dalej.

— To Polak — rzecze tłumacz — dziewięć razy ranny.

Przedemną dźwignął się z posłania blady, szczupły chłopak, nieźle już podleczony. Jak powiada lekarz, będzie żył i nawet będzie zdatny do lżejszej pracy. W trzech czy czterech miejscach kula przeszyła mu pierś na wylot.

— Po której ranie padliście? — pytam.

— Po ósmej, proszę pana. Trafiło mnie w pachwinę i padłem, jakby mnie podcięło.

— A przedtem szliście naprzód?

— Szedłem. W boju to się rany nie bardzo czuje. Nic wtedy nie wiedziałem, tylko, że trza iść i wziąć tę górkę, co przed nami była...

Mój Boże i co to za żołnierz z tego polskiego chłopa! co to za pierwszorzędne zalety bojowe! I to wszystko idzie na rozszerzenie zaborów moskiewskich. Ba, gdyby przynajmniej umieli z niego skorzystać... Ale on swem męstwem zrównoważa w części zaledwie niedołęstwo i nieuctwo generałów rosyjskich, oraz złodziejstwa intendentury.

— A dziewiątą ranę, w które miejsce dostaliście?

— Ot tu — wskazał szramę na dolnej wardze — Japon dziabnął mnie „sztykiem”, jakem leżał na ziemi.

Jest to jedyny, z jakim się spotkałem, drobny zresztą wypadek postąpienia nieludzkiego ze strony japońskiej, wywołanego rozwścieczeniem bojowem. Poza tem wszyscy jeńcy jednogłośnie wynosili łagodność i ludzkość Japończyków, żaden się nie skarżył na jakąkolwiek krzywdę.

Takie wypadki, jak powyższy, są zupełnie zrozumiałe i niema armii na świecie, któraby od nich była wolna. Można też śmiało powiedzieć, iż nie było wojny tak humanitarnie a jednocześnie z takiem poświęceniem prowadzonej, jak obecna wojna — ze strony japońskiej. Bo „nasi bracia Słowianie” dają na każdym kroku dowody swej dzikości.

Trzeba też było widzieć, z jaką pogardą opowiadał mi wybitny wojskowy japoński o zachowaniu się wojsk europejskich względem chińskiej ludności podczas pochodu na odsiecz Pekinowi.

To ludzkie zachowanie się Japończyków tem wyżej trzeba cenić, że rasy Dalekiego Wschodu mają mocniejsze nerwy, łatwiej znoszą ból fizyczny a stąd mniej muszą mieć skrupułów w zadawaniu go innym.

Posuwamy się dalej.

— To także Polak — rzecze tłumacz. Kula przeszła mu przez oba oczy.

Nie należę do ludzi nadwrażliwych, ale gdym zobaczył świeżego, rumianego chłopaka, z przepaską na oczach i z tym apatycznym wyrazem twarzy, spotykanym zawsze u ślepców, zdławiło mię w gardle.

Zbliżyłem się:

— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

Drgnął nagle.

— Na wieki wieków! — odrzekł, przeciągając.

— Z których stron jesteście, mój bracie?

— Z podolskoj guberni, panie. Od Proskurowa.

Był to Mazur z powiatu płoskirowskiego.

— Rodziców macie?

— Mam matkę, panie... Już jej nie obaczę...

Twarz wyraziła ból, nie opanowany jeszcze przez rezygnację. Ta nie odrazu przychodzi.
 

    R. Dmowski.



PRZYPISY
=====================

[*] Jeszcze za mych lat dziecinnych lud nasz nazywał niemców „kartoflarzami”, teraz to samo przezwisko dają nam moskale. Jest to zadokumentowanie wędrówki kartofla na wschód i zmiany w sposobie żywienia się naszego ludu.



O Krożach można doczytać tutaj:

Jan Skłodowski — Kroże, zapomniane „Ateny Żmudzkie”
http://cennebezcenne.pl/wp-content/uploads/2017/11/CBU_2011_2-s-34-37_SK%C5%81ODOWSKI.pdf

Przemysław Dąbrowski, Ryszard Gaidis — Rzeź katolików w Krożach. Przyczynek do dziejów walki Polaków i Litwinów przeciwko rządom carskim w XIX wieku
https://pressto.amu.edu.pl/index.php/cph/article/download/15297/15058

https://pl.wikipedia.org/wiki/Kroże



tagi: rosja  wilno  japonia  1904  zgoda  roman dmowski  matsuyama  kroże  rosienie  lida 

umami
4 lutego 2021 14:05
37     1902    11 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

psysed-Jo-do-Wos-z-Hal @umami
4 lutego 2021 15:17

Niesamowite to jest, gdy można dałbym z 10+

zaloguj się by móc komentować


stanislaw-orda @umami
4 lutego 2021 15:46

o Krożach można i tutaj:

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/kroze

 

Przy okazji niewoli u Japończyków:

w obozie jenieckim, w którym przebywali Rosjanie, pojawił się japoński oficer i bardzo przepraszał, że pościel i ręczniki nie będą zmieniane jeńcom codziennie, a tylko pięć razy w tygodniu, bo jest wojna i czasy są ciężkie.

Nie pamiętam, który z pisarzy przytaczał tę opinię (niewykluczone, że Michał Kryspin Pawlikowski),
a Rosjanin zapamiętał najbardziej z całego pobytu w niewoli właśnie te przeprosiny.

zaloguj się by móc komentować

umami @stanislaw-orda 4 lutego 2021 15:46
4 lutego 2021 16:07

Przepraszam, nie wiedziałem, że Pan o tym pisał, bo bym polecił. Dzięki. Przeczytam wieczorem.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @umami 4 lutego 2021 16:07
4 lutego 2021 16:56

To li tylko gwoli informacji, więc nie ma za co przepraszać. Tyle tu tekstów na "SN" się publikuje , że nikt za tym nie jest w stanie nadążyć.

zaloguj się by móc komentować

qwerty @umami
4 lutego 2021 17:04

znakomite, gościliśmy onegdaj w ramach wymiany uczennice z Japonii; - prezenty za opiekę nad nimi jakie dostaliśmy od ich rodzicow do dziś wspominamy; szoki cywilizacyjne były, np. powierzchnia domu [pokoje, łazienku, etc] dla nich była szokiem, że tak mieszkają zwykli ludzie w Polsce;- ale ogłada i uśmiech nie do podrobienia

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @qwerty 4 lutego 2021 17:04
4 lutego 2021 19:24

No nie....  Proszę pociagnąć temat dalej, dalej - to nie może skończyć się na tym jednym zdaniu.

zaloguj się by móc komentować

z-daleka @umami
4 lutego 2021 19:47

Polska ma   "czerwone maki na Monte Casino"  a Rosja " na wzgorzach Mandzurii

https://www.youtube.com/watch?v=iQtKiLzNOUA&t=8s

 

 

zaloguj się by móc komentować

matthias @umami
4 lutego 2021 20:29

Wygląda na to, że Dmowski pojechał do Japonii aby ukręcić łeb pomysłom Piłsudskiego. I chyba mu się to udało. Przy okazji napisał ciekawe artykuły.

zaloguj się by móc komentować

betacool @matthias 4 lutego 2021 20:29
4 lutego 2021 21:38

Nic nie ukręcił. Piłsudski i towarzysze dostali od Japończyków kasę i broń na awanturę w 1905.

I ta mała różnica, że Dmowski się z polskimi jeńcam wspólnie modlił, a Douglas notował i raportował kto może się do jakiej roboty nadać.

zaloguj się by móc komentować

Paris @umami
4 lutego 2021 22:06

+++  !!!

zaloguj się by móc komentować

tadman @umami
4 lutego 2021 22:16

Japończycy po wzięciu pradziadka do niewoli od razu zakwalifikowali go jako Polaka po szkaplerzu. Żeby nie wrócił powtórnie do rosyjskiej armii Japończycy wyekspediowali go do Ameryki. Stamtąd powrócił już do wolnej II RP.

A tutaj sprawa wielce poglądowa ws Rosjan, Japończyków, Niemców, Francuzów, Serbów i Polaków w obozie jenieckim pod koniec II WŚ i juz po niej. Warto przeczytać całość.

Witold Kieżun :: Armia Krajowa jedzie na Sybir 9 (witoldkiezun.com)

zaloguj się by móc komentować

Nieobyty @betacool 4 lutego 2021 21:38
4 lutego 2021 22:59

To chyba nie do końca jest takie jasne.

Piłsudzki i towarzysze oferowali z broń i fundusze - dywersję na terenie Rosji ruchawka/powstanie czyli pozostawienie w guberni Warszawskiej siły militarnej. Z tego zadania się wywiązały obie  strony.

Co oferował Dmowski - bo nie mogą ofertą być memoriały że ruchwka/powstanie nie jest w interesie Tokio.  Mówimy o argumentach ale jakich słownych - co mają znaczyć słowa gdy Japonia spodziewa się braku rekruta i wojny na wyczerpanie.  Czy Dmowski coś obiecywał w zamian za ogranicznie wspracia swego oponęta. Sprawa Polska istotna dla Dmowskiego jakie ma znaczenie dla sztabu wojsk jej cesarskiej mości.

Co przekonało Japończyków że wysłuchali Dmowskiego oraz jaką miał prozpozycję że po realizacji  zadania przez ludzi Piłsudzkiego ograniczyli mu wsparcie.

Zapewnie swobody Dmowskiemu w kontaktach z jeńcami - wskazuję że byl poważnie potraktowany przez japońskie kręgi kierownicze . 

zaloguj się by móc komentować

umami @stanislaw-orda 4 lutego 2021 16:56
4 lutego 2021 23:25

Ja staram się czytać wszystko, ale raz, że nie było mnie tu od początku i ograniczałem się do samych notek Gospodarza na jego stronie, a dwa, to przez rok nic nie czytałem i nagromadziły mi się zaległości, duuuże...

zaloguj się by móc komentować

umami @qwerty 4 lutego 2021 17:04
4 lutego 2021 23:26

to ja się przychylam do prośby, który rok, coś więcej o tym japońskim śnie, please...

zaloguj się by móc komentować

umami @z-daleka 4 lutego 2021 19:47
4 lutego 2021 23:27

Rzucę okiem, dzięki.

zaloguj się by móc komentować

umami @matthias 4 lutego 2021 20:29
4 lutego 2021 23:28

Nic z tych rzeczy, nie wiem, kto wymyślił te bzdury o rywalizacji Piłsudski—Dmowski, ale nie warto ich kolportować.

zaloguj się by móc komentować

umami @betacool 4 lutego 2021 21:38
4 lutego 2021 23:32

To jest bliższe prawdy. Ale ten Douglas też wywiązywał się z zadania, bo momentami jest poczciwy. Czy wierzył w Marksa, tego, na razie, nie mogę stwierdzić. Nie rozumiem tylko, czemu chciał tymi bredniami truć Polaków-jeńców. I tu właśnie strzelają sobie PPS-owcy w oba kolana. No ale klęczeć nie chcą, więc niech lecą na pysk.

zaloguj się by móc komentować


umami @tadman 4 lutego 2021 22:16
4 lutego 2021 23:33

A jakaś dłuższa relacja rodzinna zachowała się z tego pobytu?

zaloguj się by móc komentować

umami @Nieobyty 4 lutego 2021 22:59
4 lutego 2021 23:36

To ja może zacytuję w osobnej notce kilka fragmentów a może cały rozdział, a może i to i to, z 2 książek na ten temat, ale muszę to najpierw jakoś przełożyć z translatora na nasze. 

zaloguj się by móc komentować

Nieobyty @umami 4 lutego 2021 23:36
4 lutego 2021 23:44

Proszę to wrzuci w  miarę wolnego czasu na rzeczy istotne warto poczekać.

zaloguj się by móc komentować

Nieobyty @umami 4 lutego 2021 23:36
4 lutego 2021 23:44

Proszę to wrzuci w  miarę wolnego czasu na rzeczy istotne warto poczekać.

zaloguj się by móc komentować

umami @Nieobyty 4 lutego 2021 23:44
4 lutego 2021 23:58

Mam tylko nadziję, że niczyich praw w ten sposób nie naruszę i zostanie to potraktowane jako reklama :)

zaloguj się by móc komentować

umami @tadman 4 lutego 2021 22:16
4 lutego 2021 23:59

Dobre te wspomnienia. Dzięki.

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @umami
5 lutego 2021 05:48

Poruszająca lektura!

Mała prośba o zmianę koloru czcionki bo na szarym tle zlewa się i męczy słabe oczy. A czytelników przybędzie.

 

DEMON WOJNY w akcji:

 

I tak było z każdym. Klął Moskali, myślał nawet o tem, żeby pójść do Japończyków, ale gdy się znalazł w bitwie, wszystko znikło — Moskale, Japończycy, krzywdy, prześladowania — została tylko zawziętość, szał bojowy, potrzeba bicia i wzięcia góry. I byliby wzięli, gdyby nie to lub owo!...

 

Ja sam przecie rozumiem coś niecoś i Moskalom dobrze nie życzę; ale jak zaczęły kule koło ucha świstać, to mię taka jakaś wściekłość ogarnęła, że tylko bić i mordować...

 

— Szedłem. W boju to się rany nie bardzo czuje. Nic wtedy nie wiedziałem, tylko, że trza iść i wziąć tę górkę, co przed nami była...

 

...wypadek postąpienia nieludzkiego ze strony japońskiej, wywołanego rozwścieczeniem bojowem.

 

Interesujące

 

To ludzkie zachowanie się Japończyków tem wyżej trzeba cenić, że rasy Dalekiego Wschodu mają mocniejsze nerwy, łatwiej znoszą ból fizyczny a stąd mniej muszą mieć skrupułów w zadawaniu go innym.

zaloguj się by móc komentować

atelin @umami
5 lutego 2021 09:16

Świetne. 100 plusów. Aż oczy mi się spociły.

 

"Tylko obawiam się, że dzięki panu A z Wiednia wyraz „Kerber” wejdzie do naszego słownika ludowego, w znaczenia pokrewnem temu, jakie zdobył dawniej „szufragan” i „omętra”.

Ja to biedny miś jestem i ani jednego z tych słów nie potrafiłem namierzyć, a co dopiero ze sobą skojarzyć: mogę prosić o wyjaśnienie?

zaloguj się by móc komentować

umami @saturn-9 5 lutego 2021 05:48
5 lutego 2021 11:35

Na jaki kolor? Na szarym, czarny wydaje mi się najlepszy.

zaloguj się by móc komentować

umami @atelin 5 lutego 2021 09:16
5 lutego 2021 12:03

Co do Kerbera, to trzeba byłoby pogmerać w Słowie Polskim z 1904 roku, bo albo drukowano tam jakąś powieść pana A, gdzie negatywnym bohaterem był Kerber, albo był to opis jakiejś sprawy sądowej, z Kerberem w roli głównej.

Co do „szufragana” i „omętry” to znalazłem taki fragment:

Tak też jest i z obelgami. Weźmy dla przykładu, skoro już pod ambonę zawędrowaliśmy, słowo "sufragan". W słownikach wyczytamy, iż oznacza biskupa ordynariusza diecezji, będącej częścią metropolii, pomocnika ordynariusza diecezji. A w "Szkicach węglem" Henryka Sienkiewicza znajdujemy taki oto passus, zeznanie oskarżonego przed sądem gminnym: "Jelemożny sądzie! Ta psiajucha już dawno spokoju mi nie daje. Przyszedłem na podwieczerz, a ona do mnie: «Ty psie, kasztanie, to gospodarz jeszcze w polu, a ty, przychodzisz już do domu?» Huknęła mi misą o stół, a potem i pożreć nie dała, tylko tak mi wymyślała: «Ty pogański synu, ty odmieńcze, ty omętro, ty sufraganie!» Dopiero, jak mi powiedziała: «sufraganie», tak ja ją w pysk, a ona mnie warząchwią w łeb..." "Omętra" to z kolei zniekształcony gwarowo ometra czyli geometra. Czym zawinił, że go (jak i sufragana) lud nasz na wyzwisko najgorsze przenicował? Dalibóg nie wiem, ale jeszcze z końcem minionego stulecia słyszałem w proszowickiej ziemi jak się tam tubylcy tymi słowy przekrzykiwali; potem doszło do rękoczynów.

https://dziennikpolski24.pl/lafirynda-i-inni/ar/3092924

Geometra, czyli „omętra”, to było pewnie zrozumiałe przekleństwo wśród chłopów, ze względu na wywłaszczenia. Ci łazili po polach, mierzyli, jak śmierć z kosą. 
Oczywiście, mogę sobie zażartować chyba, ja o zwolennikach cyrkla i ekierki, mówię geometrzy. Ale nie sadzę, żeby chłopom o to chodziło, choć kontekst jest dobry i może właśnie na to wskazywać: «Ty pogański synu, ty odmieńcze, ty omętro, ty sufraganie!»
Bo z sufraganem, jako obelgą, zwłaszcza na określenie odmieńca, zetknąłem się przy okazji mariawitów. Używano obelgi sufraganie mariawicki. Czyli pewnie chodzi o jakichś heretyków, protestantów albo nielubianych i opisywanych jako fałszywych ludzi, np. jezuitów, którym niekiedy przypisuje się i masońskie konotacje.

W każdym razie te dwie obelgi, muszą się z tym wiązać. Geometra/omętra — mason albo człowiek z cyrklem, który zapowiada zabór ziemi. Sufragan — heretyk.
 

zaloguj się by móc komentować

tadman @umami 4 lutego 2021 23:33
5 lutego 2021 12:44

Pradziadek pracował w kopalni, a potem u Forda. Sprowadził dwie najmłodsze córki i wydał je za Polaków, a potem wrócił do kraju i za zaoszczędzone pieniądze wydał najstarszą córkę moją babcię), a także postawił kuźnię. Dożył 90-tki. Tylko tyle pozostało w mojej pamięci.

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @umami 5 lutego 2021 11:35
5 lutego 2021 13:09

 Czarny jest dobry ale czy nie da się tego czarnego podkręcić?

zaloguj się by móc komentować


umami @atelin 5 lutego 2021 14:38
5 lutego 2021 14:52

A propo Kerbera to chodzi, najprawdopodobniej, o A...ustriaka Ernesta von Koerbera, który był premierem i chyba się Galicji nie przysłużył

https://pl.wikipedia.org/wiki/Ernest_von_Koerber
https://en.wikipedia.org/wiki/Ernest_von_Koerber

A przy okazji, to w tym numerze Słowa Polskiego, z 5 września, jest II rozdział o jeńcach Dmowskiego i coś o przemówieniu Koerbera:
https://jbc.bj.uj.edu.pl/dlibra/publication/206823/edition/195559/content

A to oznacza, że ten artykuł Dmowskiego najpierw drukowano w Słowie Polskim we Lwowie a 3 tygodnie później w Zgodzie. Nie wiedziałem :)

zaloguj się by móc komentować

umami @saturn-9 5 lutego 2021 13:09
5 lutego 2021 14:52

Może i można ale nie wiem jak.

zaloguj się by móc komentować

umami @tadman 5 lutego 2021 12:44
5 lutego 2021 14:53

Kurcze, niesamowita historia, wielka szkoda, że tylko tyle się uchowało. 

zaloguj się by móc komentować

matthias @betacool 4 lutego 2021 21:38
5 lutego 2021 15:03

To prawda, ale Japończycy nie wsparli powstania narodowego. Z drugiej strony Dmowski pojechał do Japonii, redagował odezwę do polskich żołnierzy w carskiej armii, w sprawie nie podejmowania walki z Japończykami. Czyli namawiał do dezercji. Zdrada stanu jak nic! Po wszystkim wraca i zostaje wybrany do Dumy, w której ruga Stołypina. Normalnie terror!

zaloguj się by móc komentować

umami @umami
10 lutego 2021 22:56

Przeczytałem przed chwilą ciekawy artykuł, w którym Autor — Michihiro Yasui — rozszyfrowuje porucznika K., cytuję:

W związku z pobytem Dmowskiego w Matsuyamie, warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden, jak mi się wydaje, ważny epizod. Poznał on tam „porucznika K.” Dmowski napisał: „Towarzyszył mi w peregrynacyach wśród nich [jeńców – M.Y.] porucznik K., literat, autor licznych poezji i artykułów, tłumacz Chateaubrianda i Wiktora Hugo na język japoński, człowiek niezmiernie miły i inteligentny, mówiący bardzo dobrze po francusku”. Z moich badań wynikło, że „K.” to Kojima Bunpachi 11). Kojima był, jak wspominał Dmowski, literatem, wówczas jeszcze młodym (26 lat), choć już zdążył opublikować tłumaczenie książki René Chateaubrianda. Po wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej służył on jako podporucznik i od czerwca 1904 roku pełnił obowiązki zastępcy komendantu obozu jenieckiego w Matsuyamie. W niepublikowanych wspomnieniach Kojima zanotował o Dmowskim: „Pamiętam, że miałem okazję spożywać kolację z tym dobrze ułożonym i wytwornym gentelmanem, który skrywał jednakże w  środku głębokie i gorliwe uczucia patriotycze. Opowiadając mu wtedy o literaturze japońskiej, podarowałem mu bardzo znaną wówczas książkę, w której Yakumo Koizumi 12) (Profesor Hern [Hearn] – M.Y.) napisał w poetycki sposób o mentalności Japończyków. Z tej rozmowy wywnioskowałem, że jego wiedza o literaturze była na tyle ogromna, że wystarczyło, bym domyślił się jego wielkiego talentu literackiego. Rozmowa z tym patriotą, działającym wówczas na rzecz ojczyzny, która utraciła niepodległość, przypomniała mi opowieść, Keikoku Shidan (Młodzi politycy w Tebach)” (cyt. za: Fujii, 1978, s. 7–8). Warto zauważyć, że Dmowski poznał książki Yakumo Koizumi dzięki Kojimie, gdyż ten, naturalizowny w Japonii pisarz bardzo przenikliwie obserwował japońskie życie oraz istotę uczuć i myśli Japończyków. W moim przekonaniu poznanie prac Yakumo umożliwiło Dmowskiemu głębsze zrozumienie mentalności ludzi w Japonii.

11) Kojima Bunpachi (1879–1937) – pisarz i tłumacz literatury francuskiej. Skończył studia języka francuskiego w Tokijskiej Szkole Języków Obcych i zaczął błyskotliwą karierę jako literat. Po wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej powołano go na podporucznika (później został porucznikiem). Od początku czerwca do połowy grudnia 1904 roku służył w obozie jenieckim w Matsuyamie a od grudnia 1904 roku do wiosny 1906 roku w obozie jenieckim w Nagoya. Dmowski napisał o nim „porucznik”, ale był on podporucznikiem, kiedy poznał Dmowskiego. Po wojnie chciał kontynuować studia nad literaturą francuską i zaangażować się w twórczość literacką. Mimo to jego ojciec, pułkownik (później generał), nie pozwolił mu na życie jako literat, więc pracował w różnych firmach kupieckich. Później Kojima otworzył swoją własną firmę gumy, ale ta zbankrutowała. Jest on obecnie całkowicie zapomniany w historiografii literatury japońskiej.
12) Yakumo Koizumi (Lafcadio Hearn 1850–1904) – pisarz. Urodził się na greckiej wyspie Lefkas. Ojciec był Irlandczykiem a matka Greczynką. Kiedy pracował jako dziennikarz w Stanach Zjednoczonych zainteresował się kulturą Japonii i w 1890 roku przybył do Japonii. Ucząc w gimnazjum a później na Cesarskim Uniwersytecie Tokijskim, napisał po angielsku wiele książek o Japonii i przysłużył się do jej rozpowszechnienia zagranicą. Ożenił się z Japonką Setsuko Koizumi i naturalizował się w Japonii jako „Yakumo Koizumi”.
 

Michihiro Yasui — Ex oriente lux: Roman Dmowski w Japonii

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować