-

umami

Roman Dmowski - Ex Oriente Lux (2 i 3)

    To druga i trzecia część artykułu Romana Dmowskiego, dotycząca jego wrażeń z pobytu w Japonii. Ukazały się w Przeglądzie Wszechpolskim nr 10 z 1904 i Przeglądzie Wszechpolskim nr 12 z 1904. Pierwsza część ukazała się w Przeglądzie Wszechpolskim nr 9 z 1904 i prezentowałem ją wczoraj.
Zostawiłem oryginalną pisownię, w nawiasach kwadratowych umieściłem kilka uwag i dodałem parę linków. Przypis z gwiazdką i cyfrowy, pochodzą od Autora, moje są literowe. Oryginalne rozstrzelenia zamieniłem na pogrubienia.
Artykuł był także drukowany w Słowie Polskim ale, najprawdopodobniej (bo go nie odszukałem), bez III części, a w drugiej jest pominięty jeden fragment, który wygląda na przeoczony przez zecera wers, czy dwa, więc go tu wyróżniam kolorem. Poprawiłem też pisownię niektórych słów.


    EX ORIENTE LUX.
    NIEKTÓRE NAUKI Z OBECNEJ WOJNY.

    II.

    Skąd się wzięła siła moralna Japończyków? Jakie są jej źródła? co ją stworzyło?...

    Gdyby mi kazano w paru słowach na te pytania odpowiedzieć, rzekłbym, iż źródłem tego, co nam tak w Japończykach imponuje a co im daje zwycięstwo nad silniejszym o wiele wrogiem, jest — dwadzieścia kilka wieków nieprzerwanego bytu państwowego Japonii. Jeżeli Japonia, częstokroć przez bardzo blizkich jej znawców, jest w istocie swej duszy nie rozumiana i niedoceniana, to dlatego, mojem zdaniem, że naogół nie umiemy patrzeć na społeczeństwo i na człowieka jako na wytwór dziejów. Zanadto zapatrzeni jesteśmy w teraźniejszość, zawiele snujemy racyonalistycznych, nie wyrosłych organicznie z istoty społeczeństwa rojeń na przyszłość, ażebyśmy mieli czas i wolę należycie oglądać się za siebie w ubiegłe stulecia.

    «Patrz w przyszłość, ale nie zapominaj o przeszłości, bo bez przeszłości nie masz przyszłości» — mówi chińskie przysłowie, i doprawdy na wschodzie Azyi ta wielka, jedna z największych prawd jest o wiele lepiej niż u nas rozumiana.

    Japończycy, przed paru lat dziesiątkami, kiedy otworzyli swój kraj dla wpływów europejskich, ujrzeli taką przepaść między tem, co posiadali, a tem, co w nowoczesnych warunkach do życia jest potrzebne, że każdy z ludów europejskich doznałby wobec niej zawrotu głowy i stracił wszelką równowagę. Rzucili się w ten świat nowości z niesłychaną determinacyą, mieli nawet chwilę pewnego zawrotu głowy, chwilę zbyt krótką, ażeby jej wpływ mógł sięgnąć do rdzenia społecznego, i odbyli ten wielki, nieznany w dziejach skok kulturalny, zachowując całą równowagę, nie tracąc ani na chwilę poczucia, że dzień dzisiejszy jest dalszym ciągiem i rozwinięciem wczorajszego i że z niego przez dalszy rozwój wytworzy się jutro. Nikt z nich nie próbował targać utrwalonych więzów społecznych, nikt nie plwał na tradycyę, nikt nie usiłował wyłamać się z kodeksu moralnego, którego przykazania wieki uświęciły. Jakież to różne od naszych przełomów umysłowych!

    Uprzytomnijmy sobie cały ten okres popowstaniowy u nas, kiedy to «nauka nowoczesna», oprawiona w filozofię materyalistyczną, wtargnęła do kraju gwałtownie. To, co było w tej nowej wiedzy istotnie nowego, nieznanego przedtem Polsce, jakimż drobiazgiem było w porównaniu z nowością, która się otwarła przed Japonią przy zetknięciu z Europą! A jednak jakżeśmy stracili wszelką równowagę, jakże nam się zdawało, że cała przeszłość polityczna i moralna raz na zawsze się zapadła, że cała tradycya — to jedno wielkie śmiecisko, które trzeba co prędzej uprzątnąć, aby módz rozpocząć życie nowe, na nowych, «rozumowych», «postępowych» zasadach oparte. I ileśmy przez to czterdziestolecie zburzyli w swych duszach pierwiastków cennych, stanowiących narodowy cement, pierwiastków, których olbrzymią wartość dziś zaczynając oceniać, nanowo mozolnie zaczynamy je odtwarzać. Po okresie, w którym plwaliśmy na wszystko, co nam przeszłość w spuściźnie zostawiła, dziś wracamy do niej i w niej szukamy pokrzepienia po zawodach, jakie nam sprawiły prędko obrócone w nicość racyonalistycznie zbudowane obrazy jutra. «Patrz w przyszłość, ale nie zapominaj o przeszłości, bo bez przeszłości nie masz przyszłości»...

    Skąd ta różnica między nami a narodem Dalekiego Wschodu?...

    Przedewszystkiem z historyi. Tamten miał przeszło dwa tysiące lat jednolitego, nieprzerwanego żadną wielką katastrofą, żadnem obcem panowaniem istnienia w jednym ustroju państwowym, stopniowe przechodzącym zmiany, pod jedną nawet dynastyą. Czemże wobec tej niebywałej ciągłości, wobec tej potęgi trwania, są nasze dzieje ruchome, poszarpane na strzępy, te dzieje narodu, który ledwie się przez kilka wieków zdołał sformować, ledwie zdobył poczucie swej jedności i siły, ledwie wytworzył instytucye prawne, zapewniające mu wyższy ład społeczny, a już się połączył z przeważającymi liczbą żywiołami nowymi, niedorosłymi do jego poziomu, z żywiołami, które z sobą zrównał i uobywatelał, siebie obniżając; czemże są te dzieje kraju, przez który wielokrotnie przechodziły nawałnice obcych najazdów i zamęty interregnów, przerywające trwałość jednego porządku, a potem nieładu państwowego i burzące poczucie niewzruszoności podstaw narodowego bytu; tego narodu, który od stulecia z górą istnieje bez państwa i bez prawa, który wreszcie w swem łonie samem ma inną społeczność, odrębną, tradycyjnie spojoną, obcą a częstokroć wrogą jego instynktom, pojęciom moralnym, ideałom i dążeniom...

    Ta różnica długości trwania i jedności bytu sprawia, iż przeszłość Japończyka ma taką nad nim władzę, iż nie śmie on nawet pomyśleć o sprzeniewierzeniu się tym instytucyom narodowym, i tym przykazaniom etycznym, które ojcom jego były świętemi, i że Polak tak słabo jest związany z przeszłością, z tradycyjnemi podstawami narodowego bytu, że lada podmuch zdolny jest zerwać więzy, łączące go z narodem, z tradycyą, z narodową etyką i zrobić go wrogiem własnej narodowej całości nawet wtedy, gdy chce ją uszczęśliwiać.

    Dlatego to Japończycy mogli trwać stulecia całe we względnym — bo bardzo względnym tylko — zastoju, ale gdy ruszyli naprzód, zdolni byli wykonać szalony skok, nie zapędzając się wszakże tak daleko, ażeby musieli się cofać. Cała ich praca w t. zw. dobie rewolucyjnej i następującym później okresie reform, to nieustanny ruch naprzód, to ciągłe budowanie trwałych zadatków przyszłości, których burzyć nie będzie potrzeby. Związek z przeszłością daje im równowagę, reguluje ich postępowy ruch ku przyszłości, pozwala im mieć kryteryum w wyborze rzeczy nowych, a obcych; biorą to tylko, co dla ich ojczyzny jest przydatne. I dlatego nasza praca zbiorowa jest ciągłem robieniem i odrabianiem, miotaniem się na prawo i na lewo, posuwaniem się naprzód i cofaniem się. Gdyśmy zaczęli jaką robotę i wytrwali przy niej tak, że ukazują się jej owoce, zaczyna nam się przykrzyć, że to trwa za długo, i bierzemy się do burzenia tego, cośmy sami tworzyli. Gdy poczujemy jaki brak w sobie i znajdziemy coś nowego na jego zapełnienie, natychmiast tak się zapędzamy w tym nowym kierunku, iż rzecz w podstawie zdrową i mogącą przynieść pożytek sprowadzamy do absurdu. Dlatego brak nam trwałych a pewnych instynktów narodowych, a kierują nami ruchome, częstokroć najniedorzeczniejsze, dobrowolnie wybrane zasady. Dlatego wreszcie tak ochoczo, a lekkomyślnie umiemy burzyć to, co stanowi najważniejszy nasz dobytek moralny, cenną spuściznę przeszłości, i tak łatwo z najdowolniej branych punktów widzenia dochodzimy do narodowego zaprzaństwa.

    Nie mówię tych słów, ażebym chciał apostołować naśladowanie Japonii. Sambym sobie wtedy zaprzeczał. Wskazując na przeszłość jako na źródło teraźniejszości, nie mogę nawoływać do naśladownictwa, bo przeszłość — to jedyna rzecz, której naśladować nie można. Pokazując atoli naród tak daleki od naszego, tak silny w tem, w czem myśmy bardzo słabi, sądzę, że toruję swoim drogę do poznania samych siebie, do zrozumienia tego, co stanowi klęskę naszego bytu.

    Japończyków nikt naśladować nie jest zdolen. To, co stanowi ich siłę, leży nie w jakichś dowolnych zasadach postępowania, ale w głęboko zakorzenionych instynktach. Dwudziestowiekowy byt państwowy potęgą swej ciągłości tak zespolił, tak scementował ten naród, że w Japończyku instynkty zbiorowe biorą górę nad indywidualnymi; jest on więcej cząstką społeczeństwa, niż jednostką, w postępowaniu swojem więcej ma na względzie dobro całości, niż korzyść osobistą, i więcej mu idzie o bezpieczeństwo, o byt narodu, niż o życie własne. A jeżeli postępuje tak, to nie dlatego, że sobie to wyrozumował, że przyjął takie zasady, ale dlatego, że nie może inaczej postępować. Nie ma on poprostu w tej dziedzinie wolnej woli: w duszy jego tkwi te dwadzieścia kilka wieków narodowej przeszłości, które kierują jego czynami wbrew wszelkiemu rozumowaniu, wbrew wszelkim postronnym wpływom. W tym kraju, w którym ludzie tak chętnie giną na polu bitwy, w którym sami tak łatwo sprawiają sobie harakiri, w którym wreszcie umieją mordować swoich, gdy uważają ich za złych rządców kraju, żadna siła niezdolna jest popchnąć człowieka do zdrady ojczyzny lub do podniesienia ręki na cesarza. I Japończycy sami zdają sobie nawet sprawę z tego, że ta etyka tkwi w nich tak głęboko i tak od ich wolnej woli nie zależy. Jeden z dawniejszych myślicieli tego narodu powiada: «Moralność wymyślili Chińczycy, bo są oni narodem z gruntu niemoralnym. Japończyk nie potrzebuje przepisów moralnych, bo w każdem położeniu wystarczy, gdy zapyta swych instynktów, ażeby dobrze postąpił».

    Długa i jednolita historya tak silnie scementowała społeczeństwo japońskie w jedną całość, tak związała tu jednostkę z narodem, że doprawdy Japończyk jest w większej mierze cząstką tej zbiorowej istoty, która się społeczeństwem nazywa, aniżeli istotą samą w sobie, osobnikiem [*]. Jego myśl zwraca się przedewszystkiem ku sprawom ogólnym, ku sprawom państwa i narodu, poczucie obowiązków społecznych przeważa nad uczuciami osobistemi, a instynkt, nakazujący mu oddawać siebie na usługi ojczyzny, bierze górę nad osobistym instynktem samozachowawczym. Jeżeli się tak łatwo wystawia na śmierć, to dlatego, że dusza jego zwraca się instynktownie ku sprawom całości, że w świetle tych spraw śmierć jednostki przedstawia mu się, jako spadnięcie liścia z drzewa: losy liścia są obojętne, o drzewo idzie, żeby żyło i kwitło. Przysłowie japońskie mówi: «Ludzkość (społeczeństwo) to morze, a ludzie to fale: podnoszą się one i opadają a morze zostaje to samo».

    Łatwo przewidzieć, iż w społeczeństwie takiem życie indywidualne jest zredukowane, że człowiek, jako indywiduum, w porównaniu z europejczykiem bardzo się ubogo przedstawia. I tak jest w istocie. Indywidualność Japończyka jest wielce okrojona na rzecz zbiorowości.

    Dziwnemby było, gdybyśmy my, indywidualiści europejscy, marzyli o takim stopniu roztopienia swojego «ja» w zbiorowości, ażebyśmy pragnęli możności takiego wyrzeczenia się swych uczuć i myśli osobistych, tego wszystkiego, co główną treść naszego życia stanowi, dla zdobycia silnych, jak u Japończyków, instynktów zbiorowych. Zresztą na nicby nam się nie przydało pragnąć, bo tego, co wytworzyły długie wieki dziejów, żadne pragnienie chwili nie jest zdolne zmienić.

    Ale przyjrzenie się temu uspołecznionemu do zaniku indywidualności Japończykowi rzuca nam nowe światło na nasz indywidualizm i zmusza do zastanowienia się nad jego pochodzeniem i wartością.

    Jeżeli długa, jednolita, w odosobnieniu przeżywana historya tak jest zdolna cementować ludzi w całość społeczną, że to uniemożliwia wytworzenie bogatszych indywidualności, to historya niejednolita, postrzępiona, nie wykazująca trwania jednych warunków bytu dłużej nad parę stuleci, nadto historya narodu stale wystawionego na ciągłe a silne wpływy obce, tak sprzyja rozwojowi indywidualizmu, że to utrudnia wytworzenie się silnych węzłów społecznych, narodowych. Gdy u Japończyków instynkty zbiorowe tak są silne, że ograniczają w znacznej mierze wolną wolę człowieka, u narodów z historyą i wpływami niejednolitymi są one tak słabe, że wszystko staje się dowolnem. Dlatego to my jesteśmy narodem, mającym najwięcej «wolnej woli», która przybiera postać samowoli i swawoli, o ile się nie czujemy w niewoli. Do niedawna myśleliśmy, źe przynajmniej w jednym zakresie nie mają u nas ludzie wolnej woli, że jest w nas wszystkich instynkt, który nie pozwoli np. Polakowi wespół z wrogami narodu lżyć publicznie własnej ojczyzny. Bezlitośna rzeczywistość pokazała nam pod pomnikiem Katarzyny II w Wilnie, że i to jest złudzenie. [A]

    Państwo polskie od zaprowadzenia elekcyi królów, jako czynnik wytwarzający instynkty zbiorowe, przedstawiało się bardzo słabo. Z upadkiem jego znikły nawet te słabe wpływy; po za działaniem surogatów państwowej Polski, Księztwa Warszawskiego i Królestwa kongresowego, pozostały tylko wpływy moralne, wpływy tradycyi, literatury, wreszcie peryodycznych porywów zbrojnych. Przeciw tym czynnikom wystąpiły wpływy wrogie w postaci obcej władzy, obcej szkoły i obcej deprawacyi. Osłabiały one coraz bardziej tradycyjne węzły narodowe, wytworzone wiekami zbiorowe instynkty, emancypując jednostkę od wszelkich «przesądów», od wszelkich obowiązków względem ojczyzny. Zwłaszcza w chwilach zwiększonego ucisku narodowego i wzmożonego dopływu do warstwy oświeconej żywiołów nowych, nie mających narodowej tradycyi, jak np. żydów, to wyzbycie się narodowych «przesądów» szło tak gwałtownie, iż przybierało charakter prądu umysłowego.

    Taki właśnie okres emancypacyi z pod panowania instynktów zbiorowych, narodowych przeszliśmy po ostatniem powstaniu. Okres ten, a zwłaszcza gwałtowny prąd przeciwnarodowy, jaki w początku jego wystąpił z wielką siłą napastniczą, należy już do przeszłości, a jako skutek jego mamy obecnie okres epidemii indywidualistycznej: nigdzie, w żadnym kraju może niema tylu jednostek oderwanych od pnia społecznego, nie poczuwających się do żadnych obowiązków, nie radujących się radościami narodu, nie bolejących jego bólami, ludzi, z których każdy dla siebie jest centrem świata, osią, około której cała jego duchowość się obraca, których całe istnienie zamyka się między ich narodzinami i śmiercią, bo nie mają nic w przeszłości, coby czcili i kochali, i nic w przyszłości, w czemby widzieli przedłużenie swego bytu. Rozszczepione w pniu drzewo narodowe stoi pomimo wszystko i żyje, pokryte zielenią, która dla niego czerpie jak może pokarm z ciężkiej atmosfery dzisiejszego bytu, ale dokoła niego wiatr miota gromadą liści oderwanych, odpadłych, z których każdy zaczął istnieć sam w sobie i sam w sobie powoli zamierać. Bo sam w sobie może istnieć tylko człowiek pierwotny, polujący w puszczy na dzikie zwierzęta, które nawzajem nań polują; wszelka cywilizacya jest wytworem bytu zbiorowego, niemożliwego bez instynktów zbiorowych. Człowiek, który te instynkty zatracił, powraca moralnie do stanu pierwotnego, ponieważ zaś nie ma warunków, by pod każdym względem do tego stanu wrócić, musi się rozłożyć, zgnić powoli. I takich gnijących istnień mamy pełno w swem narodowem środowisku: wstrętna woń moralna, pochodząca z ich rozkładu, zakaża całą atmosferę dzisiejszego naszego życia.

    Jeżeli przerost instynktów zbiorowych, będący wytworem długiego i odosobnionego bytu dziejowego, a doprowadzający do zaniku życie indywidualne, jak to widzimy w Japonii, nie budzi zazdrości w nas, którzy cenimy sobie wielce treść naszego życia duchowego, to z drugiej strony nie wolno nam być ślepymi na rozkład bytu zbiorowego, narodowego i na rozkład moralny jednostki, będący skutkiem zaniku tych instynktów zbiorowych, a przerostu instynktów indywidualnych, egoistycznych. Wybujały indywidualizm uniemożliwia pomyślny rozwój narodu w normalnych warunkach, a cóż dopiero, gdy trzeba naród z nienormalnych warunków wydobyć i samoistny byt nanowo mu stworzyć! Z drugiej strony pozbawia on istnienie osobiste moralnego steru i pozbawia jednostkę jedynego warunku trwałego szczęścia.

    Nie będzie paradoksem, gdy powiem, że w Japonii niema ludzi naprawdę nieszczęśliwych [w Słowie Polskim: szczęśliwych], bo przy instynktach zbiorowych Japończyka, żaden cios osobisty nie podcina jego istnienia, a najsmutniejsza rzecz, czekająca nas na końcu wszystkiego — śmierć, dla niego jest tylko drobnym epizodem, tylko opadnięciem fali, która się chwilowo wzniosła na powierzchni morza. Morze trwa ciągle, żyje dalej to, co było głównym przedmiotem jego myśli i uczuć, pierwszym celem jego zabiegów. Jak fala z morza, ze społeczeństwa powstał on i umierając, w społeczeństwie się rozpływa...

    Memento semper vivere! — pamiętaj, iż nigdy nie przestaniesz żyć w swem społeczeństwie — mówią Japończykowi jego instynkty, i postępuje on moralnie, nie chcąc szkodzić tej całości, której cząstkę stanowi i w której na wieki żyć będzie. Dlatego też ginie z ochotą za to społeczeństwo.

    Komendant Hirose [Takeo Hirose] nietylko chciał zamknąć wejście do Portu Artura, ale chciał zginąć, by tem silniej żyć potem w narodzie. I zginął...

    Przejeżdżając przez Kobe, byłem w świątyni, w której rodacy cześć mu oddają i przez pokolenia oddawać będą. Przestał być żyjącą cząstką składową społeczeństwa, ale został czemś więcej, został jedną z tych potężnych nici, które wiążą japoński naród w nierozerwalną całość.

    III.

    Jedną z najpiękniejszych chwil mej podróży do Japonii spędziłem na japońskiem Morzu Wewnętrznem. Pamiętam ten cudowny, cichy wieczór, kiedy wiozący nas mały parowiec sunął po gładkiej jak zwierciadło powierzchni wód, usianej mnóstwem drobnych wysepek i powleczonej mgiełkami, przez które przesiewało się światło księżyca w pełni. W takie wieczory sen ucieka z powiek. Siedzieliśmy też na pokładzie, prowadząc rozmowę, z której starałem się wyciągnąć jak najwięcej dla swych studyów nad japońską duszą.

    Mówiliśmy o Chińczykach. Towarzysz mój [B], samurai [Samuraj] z północnej prowincyi Esshu [Ecchu, nr 49 na mapie], serdeczny przyjaciel komendanta Hirose, który dobrowolnie zginął pod Portem Artura, bywał w Chinach i znał Chińczyków dobrze. Cenił też ich wielce, a imponowała mu przedewszystkiem ich umysłowość.

    — Chińczycy — mówił — to bardzo inteligentni i zdolni ludzie. O wiele zdolniejsi od nas. Dowody tego składają ciągle studenci chińscy w Tokio. Nietylko są pojętniejsi, ale głębiej biorą rzeczy od naszych. Ale Chińczycy po za sferą stosunków rodzinnych nie mają poczucia obowiązku. Nie wiedzą, co to obowiązek względem cesarza i ojczyzny, i dlatego tak łatwo uciekają z pola bitwy...

    Uderzyła mię prostota tych słów i głębokie przekonanie, z jakiem były wypowiedziane. Towarzysz mój znakomicie zdawał sobie sprawę z tego, co stanowi wyższość jego narodu, tajemnicę potęgi japońskiej. Ciągnął dalej swe wywody z jednakowym spokojem i prostotą, a przez chwilę zdawało mi się, że przez usta jego mówi poległy bohater... Znikła gdzieś znana japońska chełpliwość, ustępując miejsca dziwnej pewności siebie, jaką człowiek tylko z zewnątrz bierze. Może ze wspomnieniem o przyjacielu przez duszę jego przeszedł powiew ze świata zagrobowego, ze świata tych przodków–bogów, co stworzyli Japonię i dali jej pierwiastki moralne, na których oparła swą dzisiejszą potęgę.

    Obowiązek!... Niema kraju, w którymby to pojęcie równie wielką odgrywało rolę jak w Japonii. Poznanie tej roli jest kluczem do zrozumienia japońskiej duszy, japońskiej orgarnzacyi politycznej, wreszcie japońskiego patryotyzmu.

    To, co w początkach bytu społecznego wynikało z przymusu zewnętrznego, zamieniło się w przymus wewnętrzny, w instynkt. Dusza japońskiego samurai jest tak przez stulecia urobiona w stałych obowiązkach, że dziś spełnianie ich jest pierwszą jej potrzebą. Jej sklad, jej funkcyonowanie można względnie zrozumieć tylko wtedy, gdy się pozna historyę japońskich instytucyj politycznych i moralnych.

    Japończycy byli społeczeństwem wojującem. Stąd organizacya społeczna od początku opierała się na hierarchicznej zależności, karności i posłuszeństwie. Podzieleni byli na klany czyli raczej na drużyny z dziedzicznymi naczelnikami. Szlachcic, samurai, był żołnierzem i sługą swego naczelnika klanowego daimio [Daimyō]. Podległość względem pana tak daleko była posunięta, że obowiązywała do towarzyszenia mu po śmierci, ażeby mu nie zabrakło służby w życiu zagrobowem. W epoce bezpośrednio poprzedzającej początek naszej ery chrześcijańskiej istniało przymusowe junshi (dżunszi) [Junshi], t. j. grzebanie razem z panem pewnej ilości sług. Od początku naszej ery przymus ten już nie istniał, ale dobrowolne junshi, jako zwyczaj, przetrwało w szerokich rozmiarach do połowy XVII stulecia, do czasu kiedy szogunowie nałożyli surowe kary na rodziny samurajów, dopełniających junshi na sobie. Ale stulecia wytworzyły tak silny przymus wewnętrzny, że pomimo zakazów i surowych kar, grożących rodzinom, jeszcze za obecnego, panowania zdarzały się wypadki, gdy samurai dopełniał harakiri na grobie swego pana.

    Łatwo zrozumieć, jaka przy podobnym stosunku była ogólna zależność od pana, jaka względem niego lojalność i gotowość oddania zań życia w każdej potrzebie. Samurai, który uchybiał swemu obowiązkowi w jakikolwiek sposób, bądź przez zaniedbanie, bądź przez zwykłą pomyłkę, który ściągnął na siebie niełaskę swego daimio, nie wahał się dopełnić harakiri, uważając je za jedyne wyjście z ciężkiego moralnie położenia. Baczył on wszakże, ażeby i pan jego postępował zgodnie ze swymi obowiązkami: przyczyną harakiri bardzo często bywało, że samurai nie mógł znieść tego, iż jego daimio w jakiej sprawie postąpił niegodnie. Wyraz «obowiązek» był alfą i omegą kodeksu honorowego samurajów.

    Był to wszakże tylko obowiązek względem swego bezpośredniego pana. Naczelnik klanu pozostawał w stosunku podobnej zależności od zwierzchnika całego ludu, cesarza, kiedy zaś powstała i utrwaliła się instytucya szogunatu, daimio miał obowiązek bezpośredniego posłuszeństwa tylko względem szoguna, ten zaś już pozostawał w formalnej raczej, niż rzeczywistej zależności od cesarza.

    Gdy dojrzewające przez dwa stulecia obalenie szogunatu nastąpiło, feudalni panowie japońscy stali się bezpośrednimi sługami i wykonawcami woli swego cesarza; kiedy zaś na jego życzenie zrzekli się swych przywilejów feudalnych, tem samem przestali pełnić funkcye pośredniego ogniwa między rycerskim stanem samurajów a cesarzem, i samurai nowej epoki całą lojalność i poczucie obowiązku, jakie miał względem swego bezpośredniego pana, przelał na cesarza (nie znaczy to wszakże, ażeby znikła zupełnie moralna zależność od dawnego daimio, choć nowa konstytucya formalnie zrównała wszystkich). Przez tych lojalnych, pełnych poczucia obowiązku samurajów Japonia dziś jest rządzona, oni zajmują wszystkie stanowiska państwowe, od prostych policyantów do ministrów, oni stanowią rdzeń armii i floty, a synowie niższych warstw, którzy obok nich stają w szeregach obrońców ojczyzny, przyjmują całkowicie ich kodeks etyczny.

    Nie słyszałem w Japonii ludzi, którzyby mówili o swoich osobistych prawach i narzekali, że one są w jakikolwiek sposób gwałcone. Co najwyżej widziałem cień niezadowolenia u samurajów, nie należących do klanów Satsuma i Choshu (Czoszu) [Chōshū/Chōshū Domain], gdy stwierdzali, że te dwa klany właściwie rządzą Japonią oraz mają w rękach dowództwo armią i flotą. Słyszy się tylko wszędzie słowo «obowiązek» — na nim opiera się cała organizacya polityczna kraju, cały patryotyzm Japończyka.

    To pozwoliło Japonii podjąć nierówną walkę z Rosyą i to jej dało zwycięztwa.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

    Historya narodu wytwarza i utrwala w nim przez wieki instynkty, obyczaje, wierzenia, ideje, wspólne wszystkim członkom narodowej całości lub poszczególnych warstw na nią się składających. Na tych czynnikach moralnych opiera się istnienie narodu, im więcej ich jest, tem spójniejsza, tem potężniejsza jest całość. Z zanikiem ich zanika spójność — naród się atomizuje, zamienia w luźne zbiorowisko, traci zdolność do zbiorowego czynu. Siła narodu to wypadkowa sił składających go jednostek: gdy działają one równolegle, wypadkowa jest olbrzymia; jeżeli działają w różnych, przeciwnych sobie kierunkach, mogą się tak nawzajem neutralizować, że wypadkowa równa się zeru, a naród do żadnego zbiorowego czynu jest niezdolny. Jeżeli owe tradycyjne czynniki są tak słabe, że nie mogą wziąć góry nad instynktem samozachowawczym jednostki, że nie są zdolne zmusić jej do działania wbrew osobistemu interesowi — naród traci możność dokonywania dzieł wielkich i nawet samo jego istnienie zostaje zagrożone. W największych chwilach dziejowych, w których ważą się losy narodu, o tych losach decydują przedewszystkiem wspomniane czynniki tradycyjne — owe instynkty i wierzenia zbiorowe, które tłumią w jednostkach osobiste pobudki, oddając ich czyny na usługi jednej wielkiej, zbiorowej woli. Taką chwilę dziejową przeżywa obecnie Japonia. Dziś się waży jej istnienie jako narodu. Gdyby Rosya pozostała panią Mandżuryi, gdyby, usunąwszy wpływy japońskie z Korei, mogła spokojnie przygotować tam sobie grunt do przyszłego zaboru, nikt nie może wątpić, że w dalszej przyszłości Japonia sama musiałaby stać się jej łupem.

    Jeżeli państwo «wschodzącego słońca» wyjdzie z tej walki zwycięzkiem, jeżeli Japonia ocali swą niezależność polityczną, a z nią samoistność wewnętrznej organizacyi i byt narodowy, jeżeli nawet zdobędzie nowe pola działania i rozszerzy sobie ramy narodowego rozwoju — to tylko dlatego, że umiała zużytkować te właściwości duszy japońskiej, te siły moralne, które wytworzyła jej historya. A wśród tych sił pierwsze miejsce zajmuje poczucie obowiązku względem ojczyzny, względem cesarza jako narodowej instytucyi.

    Zadziwiający, niezrozumiały wprost dla nas jest ten geniusz polityczny wschodniego narodu, który, biorąc wszystko, co mu było potrzebne od obcych, jednocześnie umiał znakomicie zużytkować wszystko swoje, wszystko co wytworzyła własna jego historya. Kierował się zaś przy tem nie tylko zdrowym instynktem, ale także w znacznej mierze jasną świadomością, rozumieniem, co stanowi jego wyższość. Dowodem tego chociażby owa wieczorna na pokładzie statku rozmowa, owe przytoczone wyżej słowa mego japońskiego towarzysza. Dzisiejszy samurai, który otrzymał wykształcenie na europejskim lub amerykańskim uniwersytecie, nie sprawi sobie już harakiri na grobie zmarłego daimio, nie posłucha go nawet ślepo, choć mu wiele zawdzięcza, bo przeważnie się na jego koszt wykształcił — ale, kiedy się z nim mówi o przeszłości, wspomina z czcią lojalność i poczucie obowiązku przodków, uważając je za wysokie cnoty. Na tych też cnotach, na tych zdolnościach, które dziś zwróciły się do celów wyższych, buduje on swą politykę i swe nadzieje na przyszłość.

    Może dłuższy wpływ zetknięcia z Europą oraz działanie nowych czynników, jakie Japończycy wprowadzili w życie swego narodu, i ich z czasem moralnie zdezorganizuje. Dziś wszakże nic nas jeszcze nie upoważnia do przepowiadania tej dezorganizacyi. Zresztą mówimy o Japonii obecnej, o tej, która bije Rosyę, staramy się zrozumieć, dlaczego ją bije. I dochodzimy do przekonania, że zwycięztwo daje jej przedewszystkiem to, iż umiała zużytkować wytworzone przez historyę siły moralne narodu, owe tradycyjne cnoty. Niejednemu powierzchownemu racyonaliście naszej Europy wydałyby się one co najwyżej anachronicznem śmieciem, które co prędzej z duszy narodu wymieść trzeba, ażeby zrobić w niej miejsce na lepsze rzeczy — tymczasem w Japonii stały się one fundamentem narodowej potęgi.

    To zrozumienie cnót tradycyjnych narodu oraz zużytkowanie ich dla nowoczesnych potrzeb, w nowoczesnym duchu — ocaliło prawdopodobnie całe istnienie Japonii.

    Właściwie każdy naród na tem musi budować swą przyszłość, co mu przeszłość zostawiła, i rola, jaką odegrywa w dziejach dzisiejszych, zależy przedewszystkiem od właściwości charakteru jednostek i zbiorowej duszy narodu, jakie w nim wytworzyły dzieje ubiegłych stuleci. I jeżeli przeszłość zostawia narodowi w spuściźnie jakąś siłę moralną, zdolną odegrać potężną rolę, jako czynnik twórczy w pracy i jako bodziec poświęcenia w walce — zbrodnią jest dążyć do rozkładu tej siły.

    Nam nasza przeszłość dziejowa, która wytworzyła niejedną wadę w naszym charakterze, pozostawiła jednak w spuściźnie jedną wielką siłę moralną, siłę o wiele wyższej kategoryi, niż japońska lojalność i poczucie obowiązku względem pana i cesarza. Nie tkwiła ona w instynktach Polaka tak głęboko, jak tamte cnoty w instynktach Japończyka, ale była najsilniejszym bodźcem czynu, i jeżeli w Polsce rodziło się coś wielkiego — z niej się rodziło. Jej zawdzięczamy objawy najwznioślejszego poświęcenia, najświetniejsze czyny bohaterstwa, najpiękniejsze akty prawodawcze, najwyższe szczyty natchnienia poetyckiego, ona nawet dawała nam często wytrwałość, tę tak obcą charakterowi polskiemu cnotę... Siła ta — to patryotyzm, to miłość ojczyzny, lojalność względem niej i poczucie narodowych obowiązków.

    Ta jedna siła nas ratowała i dotychczas uratowała, ona dawała szkielet naszej miękkiej, amorficznej duszy, ona regulowała naszą, nieustaloną, chwiejną, napół barbarzyńską etykę, ona była rusztowaniem moralnem naszej, niedość spójnej, zbiorowej egzystencyi.

    Jesteśmy narodem w położeniu o wiele cięższem od Japończyków. Oni muszą wytężyć siły, by się ostać przed zamachem silnego a drapieżnego sąsiada, by ocalić swój byt państwowy — my zaś, utraciwszy ten byt i wystawiani nieustannie na zamachy dwóch sąsiadów, przegryzani przez obce żywioły nawewnątrz, mamy się podźwignąć i oprzeć na mocnych podstawach naruszony byt narodowy. Siły więc moralne, pozostawione nam w spuściźnie przez naszą przeszłość dziejową, nie mają dla nas mniejszej wartości, niż dla Japończyków ich tradycyjne cnoty.

    Tymczasem, gdy geniusz polityczny Japonii otoczył czcią i znakomicie dla narodowych celów zużytkował archaiczną etykę lojalności samuraja — u nas ogromną ilość energii zuźytkowano na tępienie patryotyzmu, jako zwietrzałego przesądu, stającego na drodze «postępowi» lub przeszkadzającego społeczeństwu w pogodzeniu się z realnymi warunkami bytu. Jedni obowiązkowi względem ojczyzny przeciwstawili prawa jednostki, klasy społecznej, płci i t. d., inni na miejsce tradycyjnej lojalności względem własnej ojczyzny usiłują wszczepić wyrozumowaną, z interesu mającą wypływać lojalność względem obcego państwa. I jedni i drudzy wytwarzają niewiele albo nic — bo wytworzenie pewnych suchych pojęć małe pozostawi ślady na widowni naszych dziejów — ale zato jedni i drudzy osiągnęli ogromne rezultaty, jako dezorganizatorzy sił moralnych społeczeństwa.

    Ten patryotyzm, który mówi: poczuwam się do obowiązków względem ojczyzny, dlatego że mój ojciec, dziad i pradziad do nich się poczuwali, kocham i czczę to, co oni kochali i czcili, jest o wiele więcej wart, niż to się zdaje racyonalistom naszego pokolenia, zwalczającym tak namiętnie tradycyę i pochodzące z niej «przesądy». Najpewniejsze, najstalsze są te pobudki postępowania, które tkwią głęboko w instynktach, w odziedziczonych skłonnościach, a nie te, które zjawiły się dziś drogą rozumowania lub ślepego naśladownictwa obcych wzorów. To, co świeżo powstało, leży bliżej powierzchni duszy i pod byle wpływem zewnętrznym łatwo znika. Ten, co sobie wyrozumował, że trzeba iść walczyć za coś, równie łatwo może sobie wyrozumować potem, że lepiej jest drapnąć z placu boju; ale niełatwo zawróci z drogi ten, co poszedł za owym wewnętrznym głosem, którym tradycya wielu pokoleń w duszy ludzkiej przemawia.

    Są ludzie, którym się zdaje, że uzdolnią swe społeczeństwo do wielkich czynów, niszcząc te tradycyjne instynkty, a opierając wszystko na poczuciu swego prawa. Nie zdobędzie się na wiele naród, w którym jednostki pytają tylko, co im się od społeczeństwa należy, a zatraciły poczucie tego, że przedewszystkiem społeczeństwu od nich się należy wiele, w chwilach zaś niebezpieczeństwa, grożącego całości — wszystko, bo nawet życie.

    Studyując swego czasu charakter zbiorowego życia u Anglików, zauważyłem, że tam tradycya wprawdzie jest ogromnie szanowana i odegrywa doniosłą we współczesnem życiu rolę, ale swoją drogą najgłówniejszym motywem postępowania jednostki w sprawach narodowych jest poczucie tego, że interes narodu obejmuje i jej interes, jako cząstki tego narodu. Jak człowiek, który umieścił swój kapitał w jakiemś przedsiębiorstwie zbiorowem, i dlatego popiera wszelkiemi siłami to przedsiębiorstwo, tak samo Anglik popiera na każdym kroku sprawy swej ojczyzny, bo w niej się mieszczą wszystkie jego interesy materyalne i moralne. Mogłoby się zdawać i nawet przez pewien czas zdawało mi się, że to poczucie wspólności własnego interesu z narodowym może równą rolę odegrywać w patryotyzmie każdego cywilizowanego narodu, że i u nas zatem może się wytworzyć silny patryotyzm, z takich indywidualnych pochodzący pobudek. Później atoli uzbierało mi się coraz więcej faktów, świadczących, że pobudki indywidualne i instynkty tradycyjno–gromadzkie u różnych ras różną mają siłę. Zdaje mi się, iż tylko rasa germańska daje te silne indywidualności, które, w połączeniu z ogromnym zmysłem asocyacyjnym, pozwalają wyrastać mocnemu patryotyzmowi na tak osobistym gruncie. Dlatego też rasa anglo–saska, rasa klasycznych Teutonów, okazała się tak dobrą kolonizatorką; tworząc silne społeczności na nowych ziemiach bez tradycyjnego gruntu pod nogami. W takiem społeczeństwie, jak amerykańskie, człowiek na wszelkie sprawy publiczne patrzy z punktu widzenia interesu osobistego, ale ma taką zdolność organizacyjną, taką zdolność solidaryzowania się z interesem zbiorowym, w którym jego osobisty jest zaangażowany, że to mu częstokroć nie przeszkadza być dobrym obywatelem.

    Przyglądając się Japończykom, zauważyłem, że oni są pod tym względem przeciwstawieniem rasy anglo–saskiej. Tu nawet najbardziej osobiste sprawy jednostka reguluje względami na dobro całości i kieruje się w nich swymi instynktami zbiorowymi. I zdaje mi się, że to mi pomogło zrozumieć charakter naszego życia zbiorowego. Obcy azyatom, w szczególności Japończykom, nie jesteśmy też i Germanami. Może atoli nie są tak dalecy od prawdy ci, co nas nazywają pół–azyatami, nie mówiąc już o tych, co nawet doszukują się w naszym charakterze podobieństwa do japońskiego [1].

    Faktem jest, że nie mamy tych silnych indywidualności, co rasy germańskie, ani tej, co one, zdolności organizacyjnej, tego dobrowolnego łączenia swego interesu z interesem zbiorowości. Nasz słynny indywidualizm, o którym tyle lubimy mówić — to są właściwie zdezorganizowane instynkty gromadzkie. U nas ludzie umieją się wydzielić ze zbiorowości, wypowiedzieć jej posłuszeństwo, ale w sobie samych znaleźć oparcie, na własnych ustać nogach nie umieją.

    W dawnej Japonii samurai, nie mający pana, nazywał się ro–nin [Rōnin], co znaczy «człowiek–fala». Takim człowiekiem–falą, którą byle wiatr miota, jest każdy niemal Polak. Zasada, którą się najczęściej w życiu kierujemy, jest: jakoś to będzie. Kto wie, czy posiadanie silnych instynktów zbiorowych, silnych tradycyjnych przywiązań do społecznej całości, nie jest dla naszej rasy głównym warunkiem nawet szczęścia osobistego, i kto wie, czy dezorganizacya tych tradycyjnych instynktów zbiorowych nie jest główną przyczyną faktu, że nie mamy prawie wśród siebie ludzi naprawdę szczęśliwych.

    Tradycyjny kult ojczyzny jest też u nas, jak się zdaje, jedynem źródłem większej siły zbiorowej, mogącej zaważyć na dziejowej widowni. Niszcząc go, niszczymy to źródło i zamieniamy swój naród w rozprzężone zbiorowisko, niezdolne do żadnego czynu wspólnego, bo siły jednostek, grup, partyj i t. p., działając w najróżniejszych kierunkach, krzyżują się tylko i nawzajem unicestwiają, znika zaś jedyna siła, działająca w jednym u wszystkich kierunku.

    Ci, co burzą ten kult w imię praw jednostki, klasy i t. p., burzą razem z nim najgłówniejszą podwalinę naszego narodowego bytu, a jedyną ich w tym wypadku zasługą jest, że całkowite osiągnięcie celu nie udaje im się, bo wytworzone przez tradycyę instynkty tkwią w duszy zbyt głęboko, ażeby je można było zupełnie wyrwać. Płytki radykalizm w przekonaniu, że usuwa stare «przesądy», niszczy najcenniejsze węzły społeczne, trzymające jednostkę w karbach zbiorowej woli narodu.

    Ale my mamy u siebie inny jeszcze, dalej o wiele idący radykalizm. Chce on tradycyjny kult ojczyzny zastąpić wypływającym z pobudek praktycznych lojalizmem względem obcych rządów i ich dynastyj. Jest to działalność najbardziej burzycielska, jakiej kiedykolwiek kraj nasz był widownią. Wyzwala ona jednostkę nietylko z więzów narodowych ale i z moralnych. Ucząc znieważać kult tradycyjny swego społeczeństwa, wytwarza ona cynizm, frymarczący wszelkiemi zasadami moralnemi. Chcąc zniszczyć w duszach idealizm narodowy, czyni ona ludzi praktycznymi szubrawcami.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

    Po wojnie obecnej Europa niewątpliwie rzuci się do studyów nad Dalekim Wschodem, które dotąd są nieliczne i naogół dość powierzchowne. Dowie się ona wtedy, jak tam cenią i jak należy cenić te dodatnie pierwiastki duszy, te siły moralne, które narodom zostawia w spuściźnie ich tradycya dziejowa. Zrozumie może potrzebę pielęgnowania tych pomników, które historya powznosiła w duszach ludzkich, z troskliwością równą przynajmniej tej, z jaką pielęgnujemy pomniki architektury. A wtedy może i my, idąc w ogonie, ogólnego postępu, zrozumiemy, że, niezdarnie przenosząc na nasz grunt hasła zachodnio–europejskie i germańską etykę utylitarną, niszczymy w swem społeczeństwie najcenniejsze siły moralne, których na zawołanie stworzyć nie można.

    Roman Dmowski.

 

[*] Rozwinięciu tego poglądu mam zamiar w blizkiej przyszłości poświęcić obszerniejszą pracę. Przyp. autora.

[A] Dmowski nawiązuje tu to hołdu złożonego Rosji przy odsłonięciu, 23 września 1904 r., pomnika Katarzyny II przez ugodowców, m.in. Hipolita Korwin–Milewskiego. „Słowo Polskie” pod zarządem J. Ziembińskiego wydrukowało nakładem Komitetu Wydawniczego broszurę Głosy prasy polskiej o udziale sześćdziesięciu szlachciców litewskich w uroczystości odsłonięcia pomnika Katarzyny w Wilnie, w której podano listę renegatów: „POLECA SIĘ PAMIĘCI SPOLICZKOWANEGO NARODU IMIONA ZAPRZAŃCÓW: Adam hr. Plater, marszałek szlachty; Stanisław Błażewicz, inżynier; Apolinary Mikulski, wilnianin; hr. Plater Aleksander; Józef Kozakowski; Herubowicz; Karol Kościałkowski; Stanisław Krynowski; Kazimierz Szwojnicki; Dullewicz; Bortkiewicz Edmund, dyr. Banku Wil.; Kończa Paweł, dyr. Banku Wil.; hr. Tyszkiewicz Antoni; hr. Tyszkiewicz Józef; hr. Przeździecki Józef; hr. Przeździecki, brat poprzedniego, obydwaj z Postaw; Kobyliński Lucyan; hr. Czapski Adam z Nowosiółek; hr. Czapski Aleksander; Giecewicz Hipolit, wiceprezes Towarzystwa rolniczego wileńskiego; Lubański Aleksander; Tukałło Ignacy z Ościukowicz; Chomiński Aleksander z Olszewa; Kotwicz Jan z Palestyny; Wańkowicz Leon (syn) ze Śmiłowicz; Milewski Korwin Hipolit z Łazdun; ks. Drucki Lubecki Władysław ze Szczuczyna; hr. Broel-Plater Maryan (ziemski naczelnik) i hr. Broel-Plater Jerzy, synowie marszałka; hr. Grabowski Ludwik, ziemski naczelnik; Bolcewicz Karol; dr. Staniewicz Cezary; Czechowicz ze Święciańskiego; Sokołowski Edward (ziemski naczelnik); hr. Czetwertyński Stanisław ze Skidla; Skirmunt Henryk z Mołodowa; Skirmunt Konstanty, wiceprezes Towarzystwa rolniczego; Szemiot Kazimierz; Glindzicz Józef; Sieheń; Telszewski; Meysztowicz Aleksander, b. wiceprezes Towarzystwa rolniczego; Meysztowicz Józef Szymon z Ludynia; Kończa Franciszek z Łukiń; Brzozowski Gustaw; Mackiewicz Zygmunt; ks. Ogiński Bohdan; Kontrym Leon, wiceprezes Towarzystwa Rosieńskiego; hr. Komorowski Szymon; Kiewlicz Władysław.” Mamy tu również 2 z 3 króli (K + M + B), brakuje Montwiłła.
Jak wiemy ze Wspomnień Hipolita Korwin–Milewskiego, coś co z perspektywy Korony czy Lwowa (zaboru austriackiego) wyglądało na zdradę narodową, z bliższej perspektywy, było kompromisem, przekutym na wymierną korzyść propagandową, bo można było wydawać w Wilnie pierwszą polską gazetę po prawie 50 latach, czyli Kuryer Litewski.

[B] Tym towarzyszem był Toshitsune Kawakami. W swoim artykule Ex oriente lux. Roman Dmowski w Japonii, Michihiro Yasui, podaje taki biogram:
    „Toshitsune Kawakami (1861—1935) – dyplomata japoński. Skończył studia języka rosyjskiego w Tokijskiej Szkole Języków Obcych w 1884 roku. Służył jako tłumacz języka rosyjskiego oraz radca w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Japonii. W latach 1920—1923 był posłem Japonii w Rzeczypospolitej Polskiej.”
i opisuje go tak:
    »Kawakami był „samurai’em z północnej prowincji Esshu (obecnie Niigata [wydaje mi się, że Autor chyba się myli, bo na tej mapce ze starymi prowincjami, linkowanej wyżej, Niigata to prowincja Echigo, nr 65 na mapce])” i „«serdecznym przyjacielem» Hirose”. Kawakami i Hirose zawarli serdeczną przyjaźń, gdy służyli w poselstwie Japonii w Petersburgu (K. Shimada – Hirose Takeo w Rosji, 1976, s. 216–241).«

[1] Pewien niemiecki autor wcale dobrej książki o Dalekim Wschodzie (Dr. H. Marron [Hermann Maron]. Japan und China. Reiseskizzen [Tom 1, Tom 2]), znający również dobrze Polskę, przeprowadza paralelę między charakterem japońskim a polskim. Widzi on u obu narodów wiele wspólnych rysów: ta sama pracowitość (?) przy małych i łatwo zaspakajanych potrzebach, wytrzymałość na zmiany klimatu, ta sama serdeczność w obejściu i rycerskość — i przypisuje je wpływowi tatarskiemu, który swego czasu dawał się czuć od Odry aż do brzegów Pacyfiku. Nie można przywiązywać szczególnego znaczenia do tej paraleli; ale ciekawym jest w każdym razie fakt, że Niemiec podobne wrażenie otrzymał.



tagi: niemcy  polska  rosja  usa  dmowski  państwo  tradycja  etyka  postęp  anglia  ojczyzna  chiny  japonia  1904  mandżuria  przegląd wszechpolski  junshi  harakiri  kodeks honorowy  ronin  obowiązek  jednostka 

umami
14 lutego 2021 22:41
8     877    6 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

atelin @umami
15 lutego 2021 09:30

"Gdy u Japończyków instynkty zbiorowe tak są silne, że ograniczają w znacznej mierze wolną wolę człowieka, u narodów z historyą i wpływami niejednolitymi są one tak słabe, że wszystko staje się dowolnem. "

Pan się wdał w dyskusję z Gospodarzem: http://gabriel-maciejewski.szkolanawigatorow.pl/czy-rotmistrz-pilecki-by-socjopata#223951

zaloguj się by móc komentować

Paris @umami
16 lutego 2021 00:54

Kawal  dobrej  roboty,  Panie  Umami,...

...  zmordowalam  te  "wspomnienia"  Dmowskiego...  dla  mnie  po  prostu  straszne,  strasznie  meczace,...

...  a  te  "analizy"  Dmowskiego  rozczarowujace.

Z  takimi  "elitami"  jak  tamte  ponad  100  lat  temu  naprawde  CUDEM  by  bylo  cos  osiagnac,...  a  dzisiejsze  "elYty"  -  to  jeszcze  gorsze  DNO  od  tamtych  !!!

zaloguj się by móc komentować

ThePazzo @umami
16 lutego 2021 08:38

Dmowski dziś brylowałby w PO ;)

Ciekawy wpis. 

zaloguj się by móc komentować

umami @ThePazzo 16 lutego 2021 08:38
16 lutego 2021 22:50

Nie no, bez żartów, gdzie Pan tam widział jakichś narodowców?

zaloguj się by móc komentować

umami @Paris 16 lutego 2021 00:54
16 lutego 2021 22:54

To drugi lub trzeci tekst Dmowskiego, który w swoim życiu przeczytałem i na razie mam o nim dobre zdanie, a nie ma ludzi nieomylnych, więc te jego różne miraże zweryfikowało samo życie. Nie był to, mom zdaniem, doktryner. A z socjalistami to nie ma sensu go nawet porównywać, to jakiś ponury żart i chyba dowartościowywanie tych bolszewików od Ziuka. 

zaloguj się by móc komentować

umami @atelin 15 lutego 2021 09:30
16 lutego 2021 23:05

Nie wdawałem się w żadną dyskusję. Dmowskiego przytaczam tylko dlatego, że o Japonii, bo to wałkuję ostatnio. Jeśli Gospodarz o Pileckim pisał z powodu tych hagad o poświęceniu żołnierza japońskiego (Pierwszy odcinek Dmowskiego), to może przypomnę Przełęcz Ocalonych, ponoć na faktach, po cholerę oni dawali się tam tak tak siekać Japończykom? Tu i tu propaganda robi swoje, ale najpierw ludzie tracą życie. Zasadnicze pytanie, czy to wyklucza ich wolną wolę? Nie chcieli przecież umrzeć, ale może po prostu walczyli o coś, w co wierzyli. Ja tego wykluczyć nie mogę. A manipulacji nie biorę pod uwagę.

zaloguj się by móc komentować

Paris @umami 16 lutego 2021 22:54
16 lutego 2021 23:21

Doktryner...

...  to  napewno  nie,  ale  "narodowy  demokrata"  to  tez  troche  dla  mnie  dziwne.  Wlasnie  po  wielu  latach  czytam  i  jestem  autentycznie  pochlonieta  wspomnieniami  Jalowieckiego  "Na  skraju  imperium...  akurat  jestem  na  stronie  253  i  wlasnie  przeczytalam,  ze  Dmowski  byl  zwolennikiem  Polski  "uszczuplonej"  bez  "nalecialosci  etnicznych"  i  naturalnie  bez  Zydow,  co  sie  Jalowieckiemu  i  srodowisku  litewskiemu  nie  podobalo...  i  mnie  to  tez  sie  nie  podoba.

Ja  wiem,  ze  w  zyciu  nie  ma  idealu,  a  tym  bardziej   nie  ma  ludzi  idealnych,  ale  Dmowski  to  takie  troche  "cieple  kluchy"  za  malo  zdecydowany,  konkretny,  no  i  jego  "poziom  intelektualny"  tez  nie  rzuca  na  kolana...  bez  przerwy  tylko  wojazuje  -  fajna  robota  to  "politykowanie"...

...  czyli  taki  rozczarowujacy  -   dyplomatycznie  to  ujmujac...  nie  przepadam  za  bardzo  za  takimi  charakterami.

Tak  go  odbieram,  ale  ja  jestem  dosc  radykalna  w  ocenach. 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @umami 16 lutego 2021 22:50
17 lutego 2021 02:23

a ci walczący o Heimat?

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować