-

umami

Pasażer Nostromo na gapę

Nie tak dawno, pod notką Gospodarza Ludzie morza. Szczepan Twardoch, zażartowałem sobie z Ziemkiewicza jako conradysty, umieszczając zrzut ekranowy z jego filmiku, w którym, na tle portretu Conrada, deklarował zerwanie z Kurwizją i przejście na swoje. W którymś z komentarzy napisałem również, że ten portret to takie podanie o pracę. A w jeszcze innych zamieściłem tłumaczenie początku i końca jednego artykułu, który dotyczył Marqueza, Conrada i Kolumbii. Na środek nie miałem już czasu a nikt się nie upominał o ciąg dalszy, ani nie zainteresował Cunninghamem Grahamemwięc dałem sobie spokój. No ale kilka dni temu Ziemkiewicz wygłosił całe exposé na temat Conrada, które można zobaczyć tutaj:

Joseph Conrad – lek na gębę Gombrowicza
https://www.youtube.com/watch?v=jz8388iqy_o

Nadmienię tylko, że wywyższając pod niebiosa tego pisarza, zestawił go z Gombrowiczem, którego wdeptał w ziemię, posłużył się także Sienkiewiczem, którego troszkę sponiewierał, ale nie tak bardzo jak Gombro, przywołał jeszcze, jako autorytet, innego conradystę, Najdera, film Czas Apokalipsy (zainspirowany Jądrem ciemności), Nostromo i biografię Conrada napisaną przez Mayę Jasanoff — Joseph Conrad i narodziny globalnego świata, nagrodzoną przez lewicowe The New York Times.

Muszę też przypomnieć, że ja żadnej książki Conrada nie zmogłem, Czasu Apokalipsy nie widziałem, książki Najdera nie znam, tej biografki także. Conradystą więc nie jestem i nie aspiruję do grona tychże. Jedyny film jaki widziałem, nakręcony na podstawie opowiadania Conrada i w którym autor określa się w kwestii tego czym jest honor, to Pojedynek Ridleya Scotta. Zmierzyłem się kiedyś za to z Gombrowiczem i za trzecim razem zmęczyłem Ferdydurke. Bardziej podobały mi się: jego książka o pobycie w Argentynie (Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie), sztuki teatralne i filmy fabularne na podstawie jego twórczości. Z Sienkiewicza przeczytałem Quo Vadis, Latarnika i całkiem niedawno zbiór jego nowel. Rzecz jasna Pana Wołodyjowskiego i Potop oglądałem kilkanaście razy ale Ogniem i mieczem ani razu. Ziemkiewicza próbowałem kiedyś czytać i nawet niewiele zabrakło mi do ukończenia Czasu wrzeszczących staruszków ale z jakiegoś powodu przerwałem i później już do niej nie wróciłem. Z tych wymienionych autorów Sienkiewicza czytało mi się najlepiej i te jego nowele uważam za naprawdę dobre.

Żeby jednak, jako tako, zorientować się, o co chodzi z tym Conradem, zacząłem czytać różne opracowania i artykuły. Okazało się, że rok 2017 to był Rok Conrada, tu u nas, w Polsce. No, to wreszcie zrozumiałem — na tym etapie czcimy Anglików, a że mamy tam, za morzem, w mniemaniu speców od propagandy, swojego człowieka i dlatego, że nie mamy tam obecnie nikogo żywego, bo się żaden wystarczająco nie zakorzenił i nie ma certyfikatu, God save the Queen, Korony, używamy stale tego samego nieboszczyka.

No ale tu taka ciekawostka: kiedy, podczas wspomnianej wojny, Brytyjczycy udostępnili Polakom jeden krążownik, a ci chcieli go nazwać Lwów lub Wilno, nie zyskali aprobaty swoich wybawców, ponieważ to mogłoby być źle odebrane przez Stalina, alianta Brytyjczyków. Podsunęli więc, jako patrona, Conrada, bo to z jednej strony angielski pisarz ale z polskimi korzeniami (w końcu de domo Korzeniowski). I tak, jeden z okrętów typu D (Danae), został ORP Conradem.

Stosowny fragment wypowiedzi komandora Romualda Nałęcz–Tymińskiego (Zeszyty Historyczne nr 88/1989, str. 165—166):

    — Chyba warto by wspomnieć o zakończeniu naszej marynarki w Wielkiej Brytanii. Kiedy wojna się skończyła, Polska zdawała się uwolniona i gdyby były normalne warunki, to cała nasza flota byłaby wróciła do Polski. Niestety, jak orientowaliśmy się, umowa jałtańska oddała Polskę pod kontrolę i eksploatację sowiecką i z tego powodu wielu spośród nas zdecydowało się pozostać na Zachodzie. I teraz Brytyjczycy mieli coś z nami zrobić. Cała ta sprawa była bardzo nieprzyjemna, ale najbardziej nas ubodło to, że podczas kiedy lotnictwo i wojsko brytyjskie zorganizowało Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia właśnie dla polskiego personelu, Admiralicja brytyjska przekazała Marynarkę Wojenną wojsku, tak że ja otrzymałem stopień podpułkownika w brytyjskim wojsku. Pod koniec wojny dowodziłem lekkim krążownikiem O.R.P. „Conrad” i miałem 500 ludzi załogi. Niewielka liczba zgłosiła się na powrót do Polski. Pożegnaliśmy ich życząc im powodzenia. Dwóch spośród nich przesyła mi od czasu do czasu pozdrowienia z Polski. Mieliśmy w sztabie dowództwa Royal Navy w Plymouth łącznikowego oficera komandora brytyjskiego, który między dowództwem a mną załatwiał sprawy przygotowując nas do zdania „Conrada” Brytyjczykom. Znowu muszę oświadczyć, że załoga moja doskonale zachowywała się w tych bardzo ciężkich warunkach i spełniała służbę, tak jakby to były normalne czasy. 

    JANUSZ K. ZAWODNY: 
    — Przepraszam, jedna dygresja. Skąd nazwa „Conrad” i dlaczego na polskim krążowniku?

    KOMANDOR ROMUALD NAŁĘCZ–TYMIŃSKI: 
    — Kiedy dostaliśmy poprzedni krążownik, H.M.S. „Dragon”, polska Marynarka Wojenna chciała mu nadać nazwę „Wilno” albo „Lwów”. Brytyjczycy nie przyjęli tej nazwy, bo uraziliby swojego wielkiego sojusznika Stalina. Więc „Dragon” pozostał „Dragonem”. Ta sama historia powtórzyła się z H.M.S. „Danae”. Musieliśmy pójść na kompromis. Ponieważ Konrad Korzeniowski był brytyjskim pisarzem, a zarazem Polakiem, więc po przyjęciu H.M.S. „Danae” od Royal Navy nadaliśmy mu nazwę O.R.P. „Conrad”. Chcę jeszcze dodać, że Brytyjczycy nie zdawali sobie sprawy z naszych nastrojów w tej tragicznej sytuacji.

Tu muszę przerwać, bo nie sposób się z tym zgodzić. Nie ma takiej opcji żeby nie zdawali sobie sprawy. Zreflektowali się jednak i zostawili nam piosenkę i chorągiewkę

    Commander Royal Navy, który był łącznikowym pomiędzy dowództwem a mną, przychodził często na rozmowę, na kieliszeczek sherry. Podczas jednej z wizyt oświadczył wesoło: „No to już przychodzi szczęśliwy moment, że za dwa tygodnie oddajecie »Conrada«”. Niemile tym uderzony, powiedziałem: „Mówisz, że to szczęśliwy moment. Ty sobie nie zdajesz sprawy z naszych nastrojów. Dla nas to jest tragiczny okres, ja mam oddać mój okręt, spuścić banderę i oddać go naszym, właściwie przyjaciołom. To jest dla nas tragedia, opuszczamy okręt, tracimy ostatni skrawek polskiego wolnego terytorium i czujemy się tak, jakbyśmy byli men-over-board” [pol. ludzie za burtą]. — Wydawało mi się, że dopiero wtedy przejrzał. Nie skończywszy swojego sherry, odjechał do dowództwa. Następnego dnia przychodzi i powiada: „Zameldowałem Admirałowi, dowódcy obszaru, o tym coś mi powiedział. Admirał oświadczył, że przyjdzie osobiście odebrać od Ciebie okręt, że orkiestra Royal Marins przy spuszczaniu bandery polskiej odegra hymn Polski i bandera Royal Navy nie zostanie podniesiona na okręcie natychmiast, tylko dopiero następnego dnia”. Więc zrobiono ze strony władz marynarki swego rodzaju gest pod naszym adresem, żeby nam ta pigułka była mniej gorzka. Personel Royal Navy, oficerowie, dowództwo — byli bardzo mili, współpracujący i odczuwali naszą sytuację. Władze wyższe, gdzie polityka wchodziła w grę, zachowywały się zupełnie inaczej.


Na to przychodzi, niezależny już, Ziemkiewicz i wygłasza swoją mowę o Conradzie jako patronie Armii Krajowej, kolportując opowieść o sporze o Conrada, między Janem Kottem a Marią Dąbrowską. Nie ma sporu o Wilno i Lwów, jest za to spór o Conrada. Bo, jak rozumiem, on jedyny zrozumiał czym jest honor.

Z rozmowy ze Zdzisławem Najderem (TW Zapalniczka), z 2016 roku, czy z rozmowy z innym conradystą, prof. Wiesławem Krajką z 2017 wynika, że oni wszyscy, także Rafał Aleksander, nazywając Conrada ojcem duchowym Armii Krajowej i orędownikiem przegranej sprawy, powtarzają tezy Marii Dąbrowskiej, będące odpowiedzią na zaatakowanie Conrada przez Jana Kotta w nr 2 Twórczości z 45 roku.

W tym miejscu może warto zapytać skąd to zainteresowanie Lordem Jimem, będącym wg tych wszystkich literaturoznawców, punktem odniesieniem dla walczących AK-owców. Kto podsuwał tym młodym ludziom takie książki i takie „wzorce moralne”? Zamiast zrzutów broni, Anglicy zrzucali im powieści Conrada? Kogoś, kto sam nigdy nie chwycił za broń, nie licząc jednej, efektownej, próby samobójczej. Może o to piękne samobójstwo właśnie chodzi Ziemkiewiczowi?

Spece od Conrada piszą, że Marszałek czytał przed śmiercią Lorda Jima. Ach te symbole. No ale co z tym wspólnego ma sam Conrad? Jeszcze można zrozumieć sentyment Piłsudskiego do ojca Conrada, który poniósł konsekwencje udziału w ulubionym powstaniu Marszałka. No ale czy wzorcem ma być postać literacka? Tu Ziemkiewicz sam zauważa, że pseudonimy AK-owców pochodziły głównie z Trylogii Sienkiewicza a nie z książek Conrada.

Sam Conrad, takim wzorem być nie może. Komandor Nałęcz–Tymiński jak najbardziej. Rafał Aleksander nie rozumie, najwyraźniej, że został sformatowany. Kłótnię w rodzinie, między socjalistami a komunistami, grupą ustępującą i przejmującą władzę w Polsce po II wojnie światowej, uznał za spór o Conrada. Pomija kompletnie, że ten dialog: komuniści w kraju — emigracja, uwiarygadniał jednych i drugich, ale przede wszystkim tych pierwszych, kosztem drugich, i że to ta sama koleina, co alternatywa: Piłsudski — Dmowski. Zawsze wygląda to tak samo: masz człeku skanalizowane dwie opcje, wybieraj. Z jednej strony żydokomuna z Armią Czerwoną za plecami jako „wyzwolicielami”, szukająca uwiarygodnienia w oczach obywateli i mordująca swoich przeciwników politycznych a z drugiej strony socjaliści, którzy przegrali wojnę z Niemcami i Sowietami, częściowo pozostali w Polsce a częściowo na emigracji z rządem londyńskim i bez wpływu na wydarzenia w kraju. Żydokomuna, piórem Kotta, oskarżała ich o wysługiwanie się Anglii, jakby wysługiwanie się Sowietom czymś się różniło. W tym celu przedmiotem ataku stał się Conrad, obywatel Imperium i jego literacki bohater, pracujący dla Anglików oraz AK-owcy walczący w powstaniu, bo realizujący rozkazy z Londynu. To wszystko jest tak idiotyczne, że wystarczyło nie odpowiadać Kottowi, ale odezwała się Dąbrowska, znająca Marszałka, której siostra zginęła w powstaniu, a jej mąż, Marian, chyba jako jedyny Polak, przeprowadził wywiad z jeszcze żyjącym Conradem, no i razem z Retingerem próbował pozyskać go dla polskiej sprawy przed wybuchem I wojny światowej. Od tego momentu ten fałszywie ustawiony „spór o Conrada” i postawy jednych i drugich wobec powstania, honoru, itd. przywoływany jest do dzisiejszego dnia. Spadkobierców żydokomuny jeszcze można zrozumieć, oni do dzisiaj nie mają akceptacji społecznej ale po co to robi Ziemkiewicz? Po co ich uwiarygadnia? Z miłości do Conrada? Ten spór to fikcja. Problemem nie był Conrad a Wilno i Lwów. Problemem nie był Conrad a Rząd w Londynie, z którym trzeba było się jakoś rozprawić, przeniknąć do środowiska emigracji i je rozmontować. Powstanie warszawskie było tylko pretekstem. I to się udało dzięki literatom i krytykom. Na nich zawsze można liczyć. To słabe ale elastyczne charaktery (poza wyjątkami), karki im się gną ale nie łamią. No i lubią dialogować (na przestrzeni lat miał miejsce cały wysyp artykułów o Conradzie w paryskiej Kulturze). Ja do tego klubu dorzuciłbym mit Miłosza (który miękko lądował w tej Kulturze, po tym jak się nawrócił i przestał wysługiwać komunistom), mit Słonimskiego i innych literatów. Tylko co oni wszyscy mają wspólnego z tymi wartościami, o których tak Ziemkiewicz gardłuje? Kto, z wymienionych nazwisk, ma zdolność honorową? Każdy ma na koncie jakąś zdradę: partnera, idei, organizacji, kraju, czy wreszcie sakramentu i Kościoła. Od tego momentu zaczynają gadać o wyższych wartościach i humanizmie. To ich łączy. Z tym defektem sobie nie radzą i zaczynają tworzyć piętrowe konstrukcje, usprawiedliwiające ich wybory albo dzielą włos na czworo i relatywizują, tacy honorowi. Jak Kultura skończyła podsuwać swoje nawrócone autorytety zaczęła giewu, a teraz Rafał Aleksander.

Alterantywa Conrad — Gombrowicz to także nie jest własny wynalazek Ziemkiewicza. Wspomina o tym zestawie prof. Wiesław Krajka, w linkowanej wyżej rozmowie z Krzysztofem Lubczyńskim:

    — Badacz i krytyk włoski Alessandro Serpieri uwypuklił jeden jeszcze aspekt prozy Conrada. Zobaczył w nim „pisarza zagadki życia”, pokazującego człowieka w konfrontacji z tajemnicami egzystencji objawiającymi się w postaci rozmaitych znaków, tajemniczych tropów, nierozwiązanych zagadek, rebusów, łamigłówek. Bliskie mi jest pisarstwo Witolda Gombrowicza, więc skojarzyło mi się to z problematyką „Kosmosu”. Trafnie?

    — Istnieje szkic profesora [Alexa] Kurczaby „Gombrowicz a Conrad”. Byli to bardzo różni pisarze, Gombrowicz szyderca, Conrad biorący egzystencję poważnie i w poważnym tonie. Łączył ich fakt emigracji i potwierdzenia ich wielkości na obczyźnie. Gombrowicz był wielkim miłośnikiem pisarstwa Conrada i jeszcze przed wojną, przed wyjazdem z Polski, opublikował recenzję „Zwierciadła morza”. Napisał ją we właściwym sobie tonie ironicznym, w konwencji „ferdydurkowskiej” — tu wielki Conrad, postawmy go na cokole, a tu ja, malutki przy nim, Gombrowicz. Jest u Gombrowicza wiele nawiązań do Conrada. Zgadzam się — obaj byli pisarzami zagadki życia, stąd pana skojarzenia są uprawnione.

W głowie się nie mieści, co człowiek potrafi wyczytać z Conrada. Był też zestawiany z Norwidem i Żeromskim. 

Ubawiło mnie to wszystko i postanowiłem wrócić do tej nieprzetłumaczonej części artykułu, bo dotyczy powieści Nostromo.
Przypomnę tylko, że cały artykuł napisany został po to, żeby zbadać czy Conrad odwiedził i na ile poznał Kolumbię. Wątek z przemytem broni z książki Marqueza Miłość w czasach zarazy to, jak się dowiedzieliśmy z artykułu, jakaś nierozeznana do końca historia, może tylko zasłyszana przez Conrada.

Zresztą, to jest motyw, który się u niego powtarza. Biografowie tropią i interpretują potem te wątki z jego książek i doszukują się, czasem, ciekawych fragmentów. Historię marsylskiego przemytu broni, wspomnianego tylko krótko poprzednim razem, relacjonuje wyczerpująco Agnieszka Adamowicz–Pośpiech, rzecz jasna, uwzględniając także zdanie największego conradysty — Najdera, w książce Joseph Conrad – spory o biografię w rozdziale Marsylskie awantury Conrada (https://core.ac.uk/download/pdf/270093681.pdf). Całości nie będę przytaczał, chodzi o to, że niesforny młodzieniec Conrad w tej Marsylii miał przemycać broń dla karlistów, potem strzelać do siebie z miłości, i takie tam brednie.

Badanie śladów stóp, zostawionych na ziemi przez pisarzy (ich biografie) to taki format, skupiający bezrobotnych humanistów w jednym miejscu. Jak kogoś to pasjonuje, chce poczuć się jednym z wybrańców, wtajemniczonych członków, bierze udział w tej zabawie. Można potem mieć przez całe życie zajęcie, spisywać swoją wersję wydarzeń, czekać aż ktoś wywlecze i ujawni kolejny liścik, który rozwieje wcześniejsze ustalenia ale i rozgrzeje nowe spory i interpretacje, no i pozycjonować się w hierarchii. Byle nie za szybko, suspens wskazany, bo mit pryśnie. No i zawsze musi pozostać niedosyt, żeby mit nie zdechł naturalną śmiercią. Trzeba go odkurzać, podtrzymywać przy życiu, galwanizować kiedy trzeba i reaktywować, jak zaczyna popadać w zapomnienie. Dotyczy to, rzecz jasna, tylko wybranych osób, reszta nie jest tak inspirująca. A takim wieszczem dla Polaków ma być, najwyraźniej, Joseph Conrad i jego Lord Jim. No bo kto już o nim nie napisał? Filmy przecież kręcą na podstawie jego książek. W końcu obywatel Imperium. Conrad wielkim pisarzem był!, że polecę Gombrowiczem.

Spróbuję przybliżyć ten geniusz Conrada, bo to, co do tej pory przeczytałem na jego temat, wskazuje, że to kult bożka, stworzony a nie zrodzony. A jakoś ci przenikliwi badacze pomijają najciekawsze sprawy. No i poznamy innego, równie fascynującego, mam nadzieję, arystokratę o socjalistycznych skłonnościach.
W nawiasach kwadratowych moje uwagi albo alternatywna wersja tłumaczenia.

 

    KOLUMBIA I NOSTROMO

    Życie Josepha Conrada można podzielić na trzy okresy: pierwsze siedemnaście lat, spędzonych w Polsce i okolicach; kolejne dwadzieścia lat podróży po morzach świata; oraz ostatnie dwadzieścia pięć, kiedy pisał powieści i opowiadania o swoich przeżyciach i wrażeniach jako marynarz. Powieści często są nieocenionym świadectwem jego podróży i przygód, nic więc dziwnego, że wielu biografów zwróciło się do nich, aby wypełnić nieznane szczegóły z lat marynarskich powieściopisarza.

    Nostromo jest uważane przez wielu za arcydzieło Conrada. Powieść ma miejsce w karaibskim porcie Sulaco w republice hiszpańskiej Costaguana. Choć oba są fikcyjnymi miejscami, które są wytworem wyobraźni Conrada, wydają się mieć prawdziwe, wyraźnie rozpoznawalne źródło. Nie trzeba być bardzo spostrzegawczym czytelnikiem (ani pisarzem z urojeniami [hiszp. ni un novelista delirante], jak mówi García Márquez w „Las frutas del cercado ajeno”), aby rozpoznać w Sulaco mieszankę kolumbijskich portów Santa Marta i Cartagena. Zarówno Sulaco jak i Santa Marta położone są na skraju zróżnicowanej zatoki, z której widać wieczne śniegi pasma górskiego. Zarówno Sulaco jak i Cartagena są otoczone murami i osłonięte od otwartego morza przez opuszczone wysepki. Dla Jerry'ego Allena [to jeden z conradystów] wysepki Sulaco to nic innego jak Tierra Bomba i Barú; górskie pasmo wiecznych śniegów to nic innego jak Sierra Nevada de Santa Marta, a nazwa Sulaco pochodzi od Turbaco, bogatej dzielnicy Cartageny z czasów cholery. Sulaco dzieli się również z Cartageną przodkami i opowieściami o piratach; Sulaco, podobnie jak Cartagena, ucierpiało z powodu ataków legendarnego Francisa Drake'a; i Sulaco, tak jak Cartagena, wydaje się, że przeżyło już najlepszą część swojej historii.

    Opisy Sulaco w Nostromo oferują dowody, jeśli nie niepodważalne to przekonujące, że Conrad odwiedził kiedyś główne porty kolumbijskich Karaibów. Inna sprawa to incydent z bronią, a Nostromo nie podaje żadnych szczegółów na ten temat. Z drugiej strony, uważna lektura powieści sugeruje, że Conrad nie tylko znał geografię Kolumbii, ale również wiele wiedział o jej historii krwawych wojen i szalonych rewolucji. Według niektórych jego biografów Conrad dokonał wspaniałego wysiłku, aby dowiedzieć się o historycznym i politycznym kontekście scenerii powieści. Pomocne w tym były doświadczenia dwóch mężczyzn: Roberta Bontine'a Cunninghame'a Grahama i Santiago Péreza Triany, jak słusznie zauważył historyk Malcolm Deas.

    Cunninghame Graham był postacią wieloaspektową: arystokratą, parlamentarzystą, obrońcą uciśnionych, pisarzem i podróżnikiem. Jego interesy, częściowo ze względów rodzinnych, zawsze związane były z Ameryką Łacińską. Jego biografie José Antonio Páeza [z 1929 r.] i Hernando de Soto [z 1903] do dziś uważane są za klasyki gatunku. A jego Portret dyktatora [Portrait of a dictator. Francisco Solano Lopez, z 1933 r.] jest prekursorem znanej odmiany literatury latynoamerykańskiej: powieści dyktatury.

    Na początku XX wieku, pisząc Nostromo, Conrad prowadził obszerną korespondencję z Cunninghamem Grahamem: wiele jego listów wyrażało ogromny dług powieściopisarza wobec jego przyjaciela, w tym czasie bojowego członka angielskiego parlamentu. W maju 1903 roku Conrad poprosił przyjaciela o wybaczenie mu zuchwałości wyboru Ameryki Południowej, regionu, którego nie znał, jako scenerii dla swojej nowej powieści. W lipcu tego samego roku ponownie przeprosił i wyznał, że „jak tylko powieść zostanie ukończona, nie będę mógł znów spojrzeć ci w twarz” [hiszp. „una vez termine la novela no seré capaz de mirarte a la cara otra vez”]. Wreszcie, w październiku 1904 roku, po ukończeniu pierwszego rękopisu powieści, Conrad ponownie przeprosił przyjaciela „za próbę napisania historii tego rodzaju” [hiszp. „por intentar escribir una historia de esta clase”], to znaczy historii, która zawdzięcza swój kontekst historyczny i kulturowy, bardziej niż doświadczeniom samego Conrada, wiedzy i pismom jego korespondenta i przyjaciela.

    Z pewnością to sam Cunninghame Graham skontaktował Josepha Conrada z Santiago Pérezem Trianą, który w tym czasie był ministrem pełnomocnym Kolumbii w Hiszpanii i Anglii. Pérez Triana był synem don Santiago Péreza, który poprzedzał Don Aquileo Parra w prezydencji Kolumbii i który z powodu zrządzenia losu musiał opuścić fotel Bolivara [hiszp. el solio de Bolívar — fotel prezydenta] i kraj Santander w 1876 roku [został wygnany], w tym samym roku, w którym młody Conrad odwiedził kolumbijskie porty w Cartagenie i Santa Marta.

    Santiago Pérez Triana, podobnie jak jego przyjaciel Cunninghame Graham, był również wszechstronny: autor traktatów [umów/konwencji] podatkowych i opowiadań dla dzieci, smakosz [hiszp. experto cocinero] i reporter podróży. Jego najbardziej znanym dziełem jest relacja De Bogotá al Atlántico por la vía del río Meta [pol. Od Bogoty do Atlantyku drogą rzeki Meta], do której przedmowę, do angielskiej wersji, napisał sam Cunninghame Graham. Z listów Conrada do Grahama jasno wynika, że ​​Pérez Triana nie tylko podzielił się z Conradem swoją rozległą wiedzą na temat polityki i historii Kolumbii, ale także posłużył jako wzór dla jednej z postaci Nostromo, niewysłowionego [niewytłumaczalnego] don José Avellanosa, być może najlepszej literackiej personifikacji oświeconych dżentelmenów [hiszp. los ilustrados caballeros], którzy rządzili Kolumbią zanim telewizja, przemieniła naszych przywódców z zapalonych czytelników powieści w uśmiechniętych czytelników teleprompterów.

    26 grudnia 1903 roku Conrad napisał do Cunninghame'a, mówiąc mu między innymi, że Pérez Triana dowiedział się o jego zainteresowaniu sprawami Ameryki Południowej: „Napisał do mnie najmilsze listy, oferując mi informacje, a nawet wprowadzenie”. Kilka miesięcy później, w październiku 1904 roku, Conrad wyznaje swojemu przyjacielowi, że ukształtował jedną z postaci w swojej powieści na wzór Péreza Triany. „Wstyd mi, że wykorzystałem wrażenia, jakie wywarła na mnie osobowość najdostojniejszego Péreza Triany. Myślisz, że popełniłem niewybaczalny błąd? Ale prawdopodobnie Pérez Triana nigdy nie dowie się o istnieniu mojej powieści”. Jeśli naprawdę się o tym dowiedział, pozostaje to tajemnicą. Wiadomo, że być może w wyniku jego rozmów z Cunninghamem i Pérezem Trianą Conrad wykazywał żywe zainteresowanie sprawami Kolumbii.

    A JEDNAK TRZEBA ŻYĆ 

    Opierając się na rozmowach z Cunninghamem Grahamem i Pérezem Trianą i będąc pod wrażeniem ingerencji amerykańskiej w Panamie, Conrad skomponował w Nostromo wizję Kolumbii (i ogólnie Ameryki Łacińskiej), która jednocześnie zaskakuje precyzją i brutalnością w przenikliwości [hiszp. clarividencia — dalekowzroczność, jasnowidzenie]. Jego przesłanie nie jest optymistyczne. Nostromo jest, zdaniem niektórych krytyków, pomnikiem daremności. Rewolucje się powtarzają (i są wszelkiego rodzaju, gwałtowne i pokojowe) i nic się nie zmienia w Republice Costaguany.

    Najpierw, Charles Gould, skrajny kapitalista w Nostromo, próbuje ufundować rewolucję opartą na sile transformacji interesów materialnych. Jego przesłanki są dobrze znane: „Potrzebne jest tu prawo, dobra wiara, porządek i bezpieczeństwo. Można o tym perorować, ale ja pokładam nadzieję w interesach materialnych. Niech zakorzenią się interesy materialne, i narzucą warunki, które zagwarantują ich przetrwanie. Dlatego pogoń za zyskiem, między bezprawiem a anarchią, ma tutaj uzasadnienie; jest to usprawiedliwione, ponieważ bezpieczeństwo, którego żądają, będzie ostatecznie współdzielone przez uciskanych. A sprawiedliwość przyjdzie później. To jest nasz promyk nadziei” [w tłumaczeniu Stanisława Wyrzykowskiego brzmi to tak: „Trzeba nam tu prawa, rzetelności, porządku, bezpieczeństwa. Niech inni deklamują sobie o tych sprawach, ja pokładam ufność w interesach materialnych. Gdy staną mocno na nogach, będą musiały wytworzyć warunki, od których jedynie zależy ich dalsze istnienie. Oto dlaczego groszoróbstwo znajduje usprawiedliwienie wobec tutejszego nierządu i bezprawia. Usprawiedliwia je to, iż bezpieczeństwo, którego wymaga, staje się udziałem uciemiężonego ludu. Lepszy rodzaj sprawiedliwości nastąpi później. Na tym polega ów promyk nadziei.” — https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/conrad-nostromo.html]. Ale marzenia Charlesa Goulda zawodzą żałośnie, być może dlatego, że, jak twierdzi inny z bohaterów powieści, interesom materialnym brakuje prawości i siły, które można znaleźć tylko w zasadach moralnych.

    Niestety, rewolucjoniści, którzy walczą o obalenie sfery [hiszp. el reino — królestwo, być może celowa dwuznaczność] interesów materialnych i narzucenie nowego porządku opartego na zasadach moralnych, nie osiągają nic poza ujawnieniem podłości, jaka kryje się za ich tak nuconymi [hiszp. tarareadas] cnotami. W ten sposób wojny się powtarzają, a historia Costaguany przekształca się w daremną walkę o coraz mniejszy łup, ponieważ wszystkie pozostałości przedsiębiorczości zostały unicestwione przez kolejne konflikty. Pod koniec powieści daremność utopii właścicieli kapitału i orędowników moralności jest ewidentna. A Sulaco przygotowuje się do kolejnej wojny bez dowództwa i bez celu.

    Wielu krytyków, przerażonych daremnością polityki, chciało zobaczyć w Nostromo insynuację o odkupieńczej mocy miłości i innych prywatnych namiętności. Ale Conrad też nie pokładał zbytniej nadziei w miłości: „Miłość to tylko krótkie zawieszenie rozumu, krótkie upojenie [odurzenie, hiszp. una breve intoxicación], którego rozkosz wspomina się z poczuciem żalu, jakby to był okres głębokiego smutku”. A jednak trzeba żyć [ang. And yet one must live].

    (https://pdfslide.tips/documents/joseph-conrad-de-un-posible-joseph-conrad-en-colombia-por-alejandro-gaviria.html)



To jeszcze parę dodatkowych słów o wspomnianych tu postaciach:

Cunninghame Graham (1852–1936)

Po uczęszczaniu do publicznej szkoły w Harrow, w Anglii, ukończył swoją podstawową edukację w Brukseli. Potem przeniósł się do Argentyny zakładając rancho hodowli bydła. Był znany jako poszukiwacz przygód i „gaucho” oraz był pieszczotliwie nazywany Don Roberto. Podróżował także w Maroku jako turecki szejk, poszukiwał złota w Hiszpanii, zaprzyjaźnił się także z Buffalo Billem w Teksasie oraz nauczył się szklenia w mieście Meksyk, podróżując ze swoją młodą narzeczoną „Gabrielle Chideock de la Balmondiere”, prawdopodobnie pół francuską i pół chilijską poetką [w przypisach podają, że to Caroline Horsfall, która była córką doktora z Ripon. Przyjęła fikcyjny tytuł szlachecki za namową Don Roberto, w celu dostosowania się do statusu rodziny swojego męża.]

Po śmierci jego ojca w 1883 powrócił do swojego nazwiska Cunninghame Graham. Następnie po powrocie do Wielkiej Brytanii zainteresował się polityką. Uczęszczał na spotkania socjalistów, gdzie słuchał przemów i poznał takie wybitne postacie socjalizmu brytyjskiego jak William MorrisGeorge Bernard ShawH. M. HyndmanKeir Hardie oraz John Burns. Pomimo swoich arystokratycznych korzeni przyjął punkt widzenia socjalistów na sprawy społeczno-gospodarcze oraz sam rozpoczął przemawiać na wiecach. Był ekspresywnym oratorem i potrafił doskonale radzić sobie z przeciwnymi jego tezom krzykaczami (ang. hecklers).

Pomimo socjalistycznych poglądów wziął udział w wyborach powszechnych do parlamenty brytyjskiego w 1886 roku z ramienia Partii Liberalnej jako kandydat okręgu North West Lanarkshire. Jego program wyborczy był ekstremalnie radykalny i zakładał:

  • zniesienie Izby Lordów
  • powszechne prawo wyborcze
  • nacjonalizację ziemi, kopalń i innych gałęzi przemysłu
  • darmowe posiłki w szkołach
  • rozdział Kościoła anglikańskiego od państwa
  • utworzenie federacji ze Szkocją
  • ustanowienie ośmiogodzinnego dnia pracy

    (...)

W roku 1988 wydawnictwo The Century Travellers dokonało reprintu jego Mogreb-el-Acksa (1898) oraz A Vanished Arcadia (1901). Pierwszy tytuł był inspiracją dla sztuki George’a Bernarda Shawa, Captain Brassbound's Conversio [Nawrócenie kapitana Brassbounda]. Drugi tytuł był inspiracją do wielokrotnie nagradzanego filmu Misja.

W tym wszystkim, jedno zdanie o Conradzie:

Cunninghame Graham pomógł Josephowi Conradowi w pracy nad Nostromo poznając go ze swoim wydawcą Edwardem Garnettem z Duckworth. Na niwie literatury miał wielu innych przyjaciół. Do nich zaliczał się Ford Madox FordJohn GalsworthyW. H. HudsonGeorge Bernard Shaw, który otwarcie głosił swój dług wdzięczności wobec Grahama przy opracowaniu Nawrócenia kapitana Brassbounda oraz jako inspirację do stworzenia głównej postaci sztuki Żołnierz i bohater oraz G.K. Chesterton, który proklamował go „Księciem Pisarzy Przedmów” oraz genialnie obwieścił w swojej autobiografii, iż chociaż Graham nie został Premierem Wielkiej Brytanii to i tak kopnął go zaszczyt bycia Cuninghame Grahamem, co Shaw określił, że jest to osiągnięcie tak fantastyczne, że aż niewiarygodne.

W wersji angielskiej Wikipedii brzmi ono tak:

He helped his close friend [pol. jego bliskiemu przyjacielowi] Joseph Conrad, whom he had introduced to his publisher Edward Garnett at Duckworth with research for Nostromo.

(https://pl.wikipedia.org/wiki/Robert_Bontine_Cunninghame_Graham
https://en.wikipedia.org/wiki/Cunninghame_Graham)


No i czego tu się wypierać? Niestety, nic nie wiadomo o tym, czy ten Don Kichote podzielił swoje ranczo między biednych.
O kolejnej postaci niewiele można wyczytać w Wikipedii. Artykuł i książkę o niej napisała Jane M. Rausch.


Santiago Pérez Triana (1858–1916)

Syn radykalnego prezydenta Kolumbii Santiago Péreza Manosalbasa, Pérez Triana, został zmuszony do emigracji po skandalu związanym z jego biznesowymi przedsięwzięciami, ucieczki przez Andy i trzema rzekami do Atlantyku [to ta relacja została najwyraźniej przekuta na reportaż z podróży] oraz nowego życia w Stanach Zjednoczonych, Londynie i Madrycie. Małżeństwo z córką milionera, wspólnika Johna D. Rockefellera, uwolniło go od zmartwień finansowych i pozwoliło mu skupić się na przedsięwzięciach dziennikarskich, w tym na założeniu wpływowego dziennika Hispania.

(https://www.amazon.com/Santiago-P%C3%A9rez-Triana-1858-1916-Hemispheric/dp/1558766243/ref=sr_1_5?dchild=1&keywords=jane+m.+rausch&qid=1608423240&sr=8-5)

To fragment opisu książki. Dłuższy znalazł się w artykule Santiago Pérez Triana (1858—1916) and the Pan-Americanization of the Monroe Doctrine:
 

Wczesne życie Péreza Triany

(...)
Najstarszy syn radykalnie liberalnego prezydenta, Santiago Péreza de Manosalbasa (1874—1876), spędził większość swojego życia poza Kolumbią, najpierw w Stanach Zjednoczonych, później w Niemczech, gdzie uczęszczał na Uniwersytet w Lipsku od 1877 do 1881 roku, i ostatecznie w Europie, gdzie po pobycie w Madrycie osiadł w Londynie w Anglii. Jego żona, Gertrude O'Day, którą poślubił w 1896 roku, była córką Daniela O'Day, bogatego północnoamerykańskiego menedżera Standard Oil we Francji. Wysiłki Péreza Triany, aby odnieść sukces w handlu, najpierw w Stanach Zjednoczonych, a następnie w Kolumbii, nie tylko zakończyły się niepowodzeniem, ale także wywołały poważne skandale, które zmusiły go do ucieczki z obu krajów. W grudniu 1893 r., aby uniknąć uwięzienia przez kolumbijskie władze, wymknął się z Bogoty i z pomocą przyjaciół przekroczył andyjską kordylierę mało znaną trasą. Kontynuując swą żmudną podróży w dół rzek Meta, Vichada i Orinoco, Pérez dotarł do Trynidadu w kwietniu 1894 roku, po ukończeniu dziewięćdziesięciodniowej przygody, którą uwiecznił w książce opublikowanej w języku angielskim jako Down the Orinoco in a Canoe (Nowy Jork: Thomas Y. Crowell, 1902) oraz [wcześniej] w języku hiszpańskim jako De Bogotá al Atlántico por la vía de los ríos Meta, Vichada y Orinoco (Paryż: Imprenta Sudamericana, 1897).

W ciągu dziesięciu lat między 1896 a 1906 Pérez Triana mieszkał w Madrycie, gdzie wspierał swoją rodzinę, redagując czasopisma i publikując artykuły, eseje i wiersze oraz parając się dyplomacją. Był płodnym pisarzem, miał zadziwiający talent do języków oraz był przyciągającym i przekonującym mówcą w języku angielskim, hiszpańskim, francuskim i włoskim. Oprócz
Down the Orinoco opublikował w tym okresie trzy inne książki: El Deber de Cantar: Cantos Colombianos (Lausana: Imprenta Jorge Bridal, 1899), zbiór sześciu wierszy poświęconych jego ojcu; Reminiscencias tudescas (Madryt: Librería de Fernando Fé, 1902), która utrwaliła jego wspomnienia z jego życia uniwersyteckiego w Niemczech oraz Tales to Sonny (Londyn: Anthony Theherne & Company, 1906), dedykowana jego synowi i składająca się z sześciu opowiadań napisanych dla dzieci.

W 1900 r. dr Rafael Zaldívar, były prezydent Salwadoru, który w poprzednich latach korespondował z Pérezem Trianą w sprawie kolei i innych przedsiębiorstw, przybył do Madrytu, aby wziąć udział w Kongresie Iberoamerykańskim i zaprosił Péreza, aby towarzyszył mu w charakterze sekretarza. Eduardo Zuleta, sekretarz poselstwa kolumbijskiego w Paryżu, Madrycie i Brukseli, był oficjalnym reprezentantem Kolumbii na kongresie, w spotkaniu wzięli także udział tak prominentni intelektualiści jak Justo Sierra, César Zumeta, Alberto Blest Gana i Carlos Fernández Shaw. Zuleta wspomniał, że kiedy przybył Pérez Triana, był „ekspresyjny, uśmiechnięty i jowialny”; uczęszczał jednak na sesję w milczeniu, przysłuchując się elokwentnym i błyskotliwym wykładom innych, nie mówiąc ani słowa. Zuleta przypisuje jego nietypowe milczenie faktowi, że był sekretarzem Zaldívara i nie chciał przyćmić swojego mentora przy tej okazji. Niemniej jednak nawiązał dobre kontakty z jednymi z najwybitniejszych umysłów tamtego okresu, które miały mu dobrze służyć w przyszłości. Po Kongresie Zaldívar mianował Péreza Encargado de Negocios
[Charge d'affaires] poselstwa salwadorskiego w Madrycie, co, choć niezbyt dochodowe, umożliwiło mu dalsze uczestnictwo w ważnych kręgach literackich [literackich? czyżby zdradzono tu faktyczną funkcję literatów?].

Po śmierci teścia w 1906 roku Pérez Triana wraz z Gertrudą i Sonnym założyli stałą rezydencję w Londynie, gdzie ich piękny dom stał się ulubionym miejscem spotkań intelektualistów z Europy i Ameryki Łacińskiej. Fizycznie Pérez nie przedstawiał imponującej figury, ponieważ, jak napisał jego dobry przyjaciel Eduardo Nieto Caballero, był niski, „z brzuchem i twarzą ropuchy, która bacznie przyglądała się przez bardzo grube okulary”. Stopniowo pogarszający się wzrok sprawił, że w chwili śmierci stał się prawie niewidomy, a także cierpiał na lęki, bezsenność i cukrzycę. Jednak nic z tego nie miało znaczenia, gdyż jak pisał inny przyjaciel R. B. Cunninghame Graham:

„Jego dusza okazała się szczególnie uformowana do przyjaźni. Nikt nie mógł pozostać niewzruszony jego dowcipem, jego humorem, jego jowialnością lub przed magią konwersacji z nim, która być może stanowiła podstawowy czynnik magnetyzmu, jaki wywierała jego osobowość przed światem. Pérez Triana kultywował wielkie i małe osobistości z lojalnością i bezinteresownością. W każdej chwili był gotów pomóc swoją radą, wpływami, a nawet pieniędzmi, a nic nie było dla niego bardziej bolesne niż śmierć przyjaciela”.
 

Zaangażowanie w politykę kolumbijską

Pérez Triana stworzył wygodne życie dla siebie i swojej rodziny w Anglii, ale zawsze był na bieżąco [w bliskim kontakcie] z wydarzeniami, które miały miejsce w Kolumbii. Jako świadek straszliwej wojny tysiąca dni [ang. War of the Thousand Days] (1899—1902), był rozgniewany wmieszaniem się USA w secesję Panamy w 1903 roku, akcji, którą uważał za „międzynarodowe piractwo”. Chociaż wielu Kolumbijczyków wyraziło oburzenie, pogląd Péreza, pochodzący z Europy, miały znaczną wagę. W następnych latach wielokrotnie atakował prezydenta Theodore'a Roosevelta, który twierdził „zabrałem [wziąłem] Panamę” [ang. „I took Panama”] z wyrzutami, uszczypliwą ironią i gorzkim sarkazmem. W 1913 r. w liście otwartym zganił rektora Uniwersytetu w Buenos Aires Estanislao Zeballosa za nadanie Rooseveltowi doktoratu honoris causa, wskazując, że młodzież w Ameryce uzna ten gest za przykład moralnej degradacji. Pérez był również zaciekłym krytykiem generała Rafaela Reyesa, który rządził Kolumbią jako faktyczny [ang. virtual] dyktator od 1904 do 1909 roku, okresu znanego jako Quinquenio. W swojej książce Desde Lejos (Asuntos colombianos) [pol. Z daleka (Sprawy kolumbijskie)] opublikowanej w Londynie w 1907 roku, Pérez oskarżył Reyesa o rządzenie bez zwyczajowej [prawnej] kontroli i równowagi [zapisanej w] konstytucji Kolumbii [czyli bezprawnie, łamiąc konstytucję] oraz o jego politykę negocjowania zagranicznych pożyczek na finansowanie robót publicznych.

Potępił również wysiłki Reyesa zmierzające do uznania niepodległości Panamy poprzez traktat wynegocjowany przez Enrique Cortésa ze strony Kolumbii, Carlosa Arosemena z Panamy i Elihu Roota [zwłaszcza jego kariera prawnicza jest warta uwagi] ze Stanów Zjednoczonych. W dniu 1 maja 1909 r. napisał list do prezydenta Williama Howarda Tafta, w którym wezwał go do sprzeciwienia się temu traktatowi, ponieważ, wśród innych względów, dyktatura Reyesa była zasadniczo nielegalna, a gdyby Stany Zjednoczone zaakceptowały ten traktat, byłyby współwinne w jego oszukańczych rządach. List ten, opublikowany jednocześnie w języku hiszpańskim i angielskim, był szeroko rozpowszechniany po obu stronach Atlantyku. Ugruntował [ustanowił pozycję] Péreza jako skutecznego rzecznika praw ludów łacińskich w odniesieniu do polityki USA. Być może przyczynił się również do podjęcia przez Reyesa na początku czerwca 1909 r. dwóch nagłych decyzji: po pierwsze, zezwolenia na wybory do Kongresu, które dały większość Unii Republikańskiej [ang. Republic Union] (nowo zorganizowanej partii), a po drugie, nagłego opuszczenia Kolumbii w poszukiwaniu emigracji w Europie.

Pérez Triana i doktryna Drago

Oprócz komentowania spraw kolumbijskich, publikacje Péreza Triany z przełomu XIX i XX wieku zajmowały się także sprawami ważnymi dla całej hemisfery [obu Ameryk]. Po 1902 r., oprócz potępienia amerykańskiej akcji w Panamie, stał się entuzjastycznym zwolennikiem doktryny Drago (https://pl.wikipedia.org/wiki/Doktryna_Dragoi jako delegat na II konwencję haską w 1907 r. miał idealną scenę do obrony tej propozycji. Luis María Drago był wybitnym argentyńskim prawnikiem i ministrem spraw zagranicznych w 1902 roku, kiedy to trzy państwa europejskie (Wielka Brytania, Niemcy i Włochy) nałożyły na Wenezuelę blokadę morską w celu wyegzekwowania roszczeń finansowych wynikających z niewypłacalności obligacji tego kraju. 29 grudnia 1902 r. Drago wysłał oficjalną notę do argentyńskiego ministra w Waszyngtonie Marína Garcíi Mérou, w której stwierdził, że „takie użycie siły jest sprzeczne z prawem międzynarodowym, ponieważ odbieranie pożyczek środkami wojskowymi oznacza okupację terytorialną, aby były skuteczne [i oznaczało] [dopowiedzenie autorki] stłumienie lub podporządkowanie rządu”. Następnie rozwinął swoje stanowisko (znane jako Doktryna Drago) w dwóch książkach, La República Argentina y el Caso de Venezuela [pol. Republika Argentyńska i przypadek Wenezueli] (1903) i Cobro coercitivo de deudas públicas [pol. Przymusowa windykacja należności publicznych] (1906 ), w których zasadniczo twierdził, że chociaż naród jest prawnie zobowiązany do spłaty swoich długów, nie może być do tego zmuszony.

Doktryna Drago była nowatorska, ponieważ kategorycznie odrzucała prawo do interwencji wojskowej lub okupacji kraju w celu ściągania długów w czasie, gdy potęgi europejskie, jak i Stany Zjednoczone wykrawały imperia na wskroś globu. Zasada ta cieszyła się ogromnym poparciem przywódców latynoamerykańskich, ale narody europejskie nie były skłonne zaakceptować jakichkolwiek ograniczeń ich prawa do odzyskania pieniędzy zainwestowanych za granicą. W grudniu 1904 r. prezydent Theodore Roosevelt, drastycznie odbiegając od propozycji Drago, ogłosił, że zgodnie z doktryną Monroe, Stany Zjednoczone będą interweniowały bezpośrednio w konfliktach zagrożonych przez państwa europejskie chcące wyegzekwować [swoje] uzasadnione roszczenia w Ameryce Łacińskiej, zamiast [zezwolić] żeby Europejczycy domagali się swoich żądań militarnie. Przez następne trzy dekady rząd USA używał tej wymówki (znanej jako „Roosevelt Corollary” [pol. „wniosek Roosevelta”] do doktryny Monroe), aby uzasadnić swoją interwencję na całej półkuli.

Nic więc dziwnego, że kraje Ameryki Łacińskiej, usiłując obronić swoją suwerenność przed agresją ze strony Europy i Stanów Zjednoczonych, próbowały doprowadzić do zaakceptowania doktryny Drago jako prawa międzynarodowego na Drugiej Konwencji Haskiej w 1907 roku. Delegaci, którzy spotkali się 15 czerwca 1907 r., kiedy zwołano Drugą Konwencję Haską, reprezentowali 44 państwa, w tym 19 krajów Ameryki Łacińskiej. W skład delegacji kolumbijskiej weszli generał Jorge Holguín, generał Marceliano Vargas i Santiago Pérez Triana. Biorąc pod uwagę dobrze znany sprzeciw tego ostatniego wobec Quinquenio, jego wybór na to stanowisko jest zaskakujący, ale historyk Sergio Elías Ortiz zasugerował, że jego nominacja była wyrazem uznania dla prestiżu, jakim cieszył się dzięki publikacjom w międzynarodowych czasopismach i biegłości w różnych językach, w których będzie przemawiał na spotkaniu.

Podczas konferencji delegaci zatwierdzili regulacje dotyczące praw i obowiązków sił neutralnych i osób biorących udział w wojnie na lądzie i morzu; zakładania automatycznych podwodnych
 min kontaktowych [ang. the laying of automatic submarine contact mines]; statusu wrogich statków handlowych; bombardowania przez siły morskie w czasie wojny; oraz ustanowienia międzynarodowego sądu kaperskiego. Dla mieszkańców Ameryki Łacińskiej, jednak, najważniejsza omawiana kwestia dotyczyła użycia siły w celu odzyskania zaciągniętych długów. 18 lipca dr Drago, jako członek argentyńskiej delegacji, ponownie przedstawił swoją zasadę, że żadne zagraniczne mocarstwo, w tym Stany Zjednoczone, nie może użyć siły przeciwko innemu państwu w celu ściągnięcia długów. Przedstawiciele USA natychmiast sprzeciwili się. Jako alternatywę zaproponowali Konwencję Portera, która stwierdzała, że w przypadku gdy państwo nie spłaca swojego długu, musi ono poddać się sądowi arbitrażowemu w celu ustalenia, ile pieniędzy było należne i jak mają być spłacone. Jeśli państwo będące dłużnikiem odmówi wykonania orzeczenia sądu, państwo-wierzyciel może wówczas uciec się do działań wojskowych w celu wymuszenia zapłaty. Mieszkańcy Ameryki Łacińskiej byli stanowczo przeciwni tej alternatywie i 19 lipca Pérez Triana powstał, aby wyrazić swój sprzeciw. Pośród innych argumentów, stwierdził:

„Ogłaszamy nienaruszalność suwerenności państw zgodnie z Doktryną Drago. W najpoważniejszych przypadkach arbitraż nie będzie utrudniał wojen (...) ustanowienie przymusowych zbiórek stwarza nowe zagrożenie dla pokoju na świecie (...) odrzucamy użycie siły. Jeśli pytacie, co ma być zrobione, odpowiadam: Jeśli nie możecie rozwiązać problemu w sposób zadowalający i sprawiedliwy, niech sprawy toczą się swoim biegiem (...) długi narodowe nie są bezwzględne, a to, czego nie zapłaci jedno pokolenie, zapłaci kolejne (...)  byłoby cudem zapewnić międzynarodowych wierzycieli przed wszelkimi możliwymi stratami. Nie byłoby cudem, ale śmiertelnym błędem pozostawienie w rękach finansistów, wśród których są tacy, którzy nie są aniołami, środków ułatwiających wojny imperialistyczne, mniej lub bardziej zamaskowanych w ich tendencjach wobec słabszych narodów. Z tych pożarów powstanie nieobliczalna pożoga [konflikt, wojna].”

Przemówienie Péreza Triany, wygłoszone w czystym, elokwentnym języku francuskim, okazało się „prawdziwym objawieniem” dla pozostałych delegatów, którzy byli przyzwyczajeni do słuchania oracji w ledwie zrozumiałym francuskim, języku konferencji. Jego przemówienie wzbudziło ich podziw i zdobyło
[zebrało] wielki aplauz. Na przykład, Courier de la Conférence, w swoim omówieniu [przeglądzie] dyskusji nad Doktryną Drago z 19 lipca, zacytował „wymowne i przekonujące przemówienie” Triany na poparcie jej przyjęcia [akceptacji]. London Tribune w tym samym dniu odnotowała, że oracja Péreza Triany, „z reguły krótka i zjadliwa”, uczyniła go „jedną z najwybitniejszych osób na konferencji”. Artykuł kontynuował:

„Jego przemówienie, pełne sarkazmu i wielkich [wzniosłych] prawd, zostało wygłoszone z siłą i pasją prawdziwego oratora. W imieniu Ameryki Łacińskiej zaprotestował przeciwko prawu Shylocka kolektywu międzynarodowych finansów [ang. the right of Shylock collective of international finance] do angażowania siły wojskowej i morskiej, [i] stosując wymuszenia uzyskać bez litości spłatę obligacji [zobowiązań], której nieszczęście mogło uniemożliwić (...) Finansiści nie są aniołami i danie im zgody na ściąganie [odzyskiwanie] obligacji kosztem tych, którzy płacą podatki, wznieciłoby wojny imperialnej agresji, z których mogą wyniknąć pożogi o nieobliczalnym zasięgu i intensywności.”

Chociaż konferencja nie przyjęła Doktryny Drago jako prawa międzynarodowego, Pérez Triana powrócił do Londynu jako postać o światowym statusie, bo jak ogłosił W. T. Stead: „Z tym wspaniałym oratorem objawił się nowy kontynent”
[w przypisie autorka cytuje fragment książki Sergio Elíasa Ortiza, Santiago Pérez: „W. T. Stead był angielskim dziennikarzem, który wciągnął się w politykę reform, a w 1890 r. założył periodyk The Review of Reviews, którego częstym współpracownikiem był Pérez Triana.” Wspomina go także Hipolit Korwin–Milewski w swoich 70 latach wspomnień, pisząc o nim: „stary farceur (franc. żartowniś) Stead, który w 1905—1906 roku dresował [tresował] rosyjskich Kadetów i wymyślił czteronożne prawo wyborcze”. Więcej o pobycie Steada w Rosji w artykule The beauty, the journalist, and the Titanic: https://www.bbc.com/news/magazine-30588404]. To właśnie za jego udział w Konferencji Haskiej, współczesny dziennik kolumbijski Credencial Historia wybrał Péreza Trianę na Człowieka Roku 1907 w swoim cyklu „Personajes del Año”, wyjaśniając:

„Santiago Pérez Triana w nieskazitelnym angielskim wygłosił gromkie przemówienie na poparcie tezy Argentyńczyka Drago. Przemówienie, które wywołało sprzeczne reakcje za i przeciw, chwalone w Londynie i atakowane w Bogocie, na kilka miesięcy wysunęło na pierwszy plan na arenie międzynarodowej postać Péreza Triany. Wystarczająca zasługa, by zostać uznanym  za najwybitniejszego Kolumbijczyka 1907 roku.”

Reszta pod linkiem:
(http://www.scielo.org.co/scielo.php?script=sci_arttext&pid=S0121-84172018000200223)

Jego przemówienia na Panamerykańskiej Konferencji Finansowej w 1915 r. oraz jego eseje opublikowane w Hispanii, czasopiśmie, które redagował między 1912 a 1916 rokiem, ukazują go jako wpływowego rzecznika panamerykanizacji doktryny Monroe i jedności półkuli.

To jest już późniejszy okres. I korekta postawy. Dokąd zaprowadzili Kolumbię ci oświeceni intelektualiści wszelkich maści obediencji, widać po instytucjach, prawie, prezydenckich planach rozwoju i po samym autorze omawianego artykułu De Un Posible Joseph Conrad en Colombia.

Alejandro Gaviria (ur. 1965).
Nie sprawdzałem konotacji ale wygląda na to, że to postępowa, ateistyczna rodzina. Sam deklaruje, że nie wierzy w życie po śmierci. Alejandro z wykształcenia jest ekonomistą i inżynierem ale został ministrem Zdrowia i Ochrony Socjalnej (2012—2018). Zanim prezydent Juan Manuel Santos Calderón powołał go na to stanowisko, pełnił funkcję zastępcy dyrektora departamentu Planowania Narodowego Kolumbii a także pracował jako researcher Inter-American Development Bank. Gdzieś śmignęła mi wzmianka o zrównoważonym rozwoju ale nie potrafię jej już odnaleźć. Pod koniec ministrowania rozchorował się na raka i, rzecz jasna, napisał o tym książkę. To chyba drugi obok przeżyłem holokaust najbardziej pojemny format w lokowaniu produktu. Są tam w niej przemyślenia egzystencjonalne ale mam wrażenie, że najbardziej chodzi o przyzwolenie na eutanazję i tę niby „dobrą śmierć”. Można o tym przeczytać w wywiadzie, którego udzielił jako minister–autor — https://www.semana.com/gente/articulo/entrevista-a-alejandro-gaviria-tenemos-urgencia-de-celebrar-la-vida/564289/.
Czy wykorzystał funkcję ministra zdrowia do propagowania tej idei, trudno orzec jednoznacznie, nie zdziwiłbym się. Obecnie Gavira jest rektorem prywatnego, niesekciarskiego i niepolitycznego, jak piszą, Universidad de los Andes w Bogocie, czyli ma się dobrze.
Żona, Carolina Soto Losada, była w 2013 wiceministrem Finansów i Kredytu Publicznego Kolumbii, obecnie jest wysokim doradcą prezydenta ds. Rządu, Sektora Prywatnego i Konkurencyjności Kolumbii.

A Kolumbia w awangardzie postępu — http://iberoameryka.com/spoleczenstwo/kolumbia-jedynym-krajem-al-z-prawem-do-eutanazji-nieletnich/.

Czy autor Nostromo, Joseph Conrad, przewidział to wszystko?

 



tagi: imperium  socjalizm  rewolucja  masoneria  doktryna  wilno  eutanazja  ziemkiewicz  ateizm  conrad  lwów  ak  autorytety  ameryka  armia krajowa  globalizm  filantropia  kolumbia  raz  kott  najder  korzeniowski  zbawcy ludzkości  cunninghame graham  nostromo  marquez  fikcja literacka  triana  santiago perez triana  gavira  ameryka łacińska  drago  monroe 

umami
23 grudnia 2020 17:17
18     1983    7 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

chlor @umami
23 grudnia 2020 19:14

Znakomite, pięknie napisane.

Czytałem dobrowolnie lub przymusowo prawie wszystkie utwory Sienkiewicza (padłem tylko przy Ogniem i mieczem). Polecam tylko dwa z nich "Szkice węglem" i "Listy z podróży do Ameryki".

 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @umami
23 grudnia 2020 22:18

trawestacja a propos RAZ-a:

"Za pieniądze ksiądz się modli, za pieniądze nie-ksiądz się podli"

 

No i oczywiście  wielki PLUS

zaloguj się by móc komentować

Janusz-Tryk @umami
24 grudnia 2020 10:18

W trakcie czytania Pana notki doznałem olśnienia. Z Condrada pamiętam tylko Lorda Jima czytanego w liceum. Książka jest o tym, że jakiś człowiek zrobił błąd i później przez całą książkę ten błąd się za nim ciągnie jak smród po gaciach. Jeśli ten schemat zestawimy z filmem Misja to widzimy człowieka, który popełnił błąd ale zamiast nużać się w bagienku samokrytyki działa. I dlatego uważam pierwszą wersję za sączenie trucizny do serc czytelników.

zaloguj się by móc komentować

umami @Janusz-Tryk 24 grudnia 2020 10:18
24 grudnia 2020 10:50

Tak właśnie to pojmuję. Nazwałem to dla uproszczenia zadrą.
 

zaloguj się by móc komentować


umami @chlor 23 grudnia 2020 19:14
24 grudnia 2020 10:53

Dzięki. Te listy muszę przeczytać, bo kilka nowel było o Ameryce i podobały mi się: Sachem, Za chlebem

zaloguj się by móc komentować

Paris @umami
25 grudnia 2020 17:04

Wpis  kapitalny...

...  i  tym  sposobem  rozwalil  Pan  zformatowanego  RAZ'a...  juz  teraz  to  zostaje  mu  TYLKO  "pojscie  na  swoje"  !!!

zaloguj się by móc komentować

smieciu @umami
26 grudnia 2020 15:27

Cóż mogli zrobić oni wszyscy w Ameryce Płd i Środkowej mając za nieodległego towarzysza USA ;)

Mi z kolei cały ten wpis kojarzył się z Bondem, Jamesem Bondem ;) „Quantum of Solace”. Czyli co się dzieje gdy scenarzyści dostaną za dużo wolnej ręki. To zupełnie nietypowy Bond. Teoretycznie łączy się ze wcześniejszym Casino Royale ale można obejrzeć jako samodzielny kawałek. Polecam. Podobna historia w pigułce, wygląda na to że niewiele się tam zmienia. Taki los.

zaloguj się by móc komentować

Szczodrocha33 @chlor 23 grudnia 2020 19:14
26 grudnia 2020 16:24

Dla mnie Trylogia jest piekna i monumentalna [jesli moge sie tak wyrazic].

Kocham "W pustyni i w puszczy". Zreszta ekranizacja jest tez znakomita, najlepsza obok "Potopu" polska superprodukcja moim zdaniem.

Mam oczywiscie na mysli film z 1973 roku, nie ten gniot straszny z 2001.

"Listy z podrozy do Ameryki" musze przeczytac, dzieki za przypomnienie.

zaloguj się by móc komentować

chlor @umami
26 grudnia 2020 19:16

W Trylogii ważne są tylko "niesamowite przygody grupki przyjaciół". Historii Polski nie da się z tego dzieła poznać.

zaloguj się by móc komentować

chlor @chlor 26 grudnia 2020 19:16
26 grudnia 2020 19:17

Ojej, to do Szczodrochy.

 

zaloguj się by móc komentować

umami @Paris 25 grudnia 2020 17:04
26 grudnia 2020 23:54

Ze zdumieniem doczytałem, że RAZ stręczy te wątki od 2007 roku a myślałem, że to świeża sprawa. I to jest chyba najbardziej niezwykłe.

zaloguj się by móc komentować

umami @smieciu 26 grudnia 2020 15:27
26 grudnia 2020 23:59

Żadnego Bonda nie widziałem, może jakieś fragmenty, więc i tego nie obejrzę. 
Co do USA to długo mogli sporo zrobić, ale nikt się jednak nie spodziewał takiej bezwzględnej polityki, a potem było za późno.
Teraz dopiero widać, że można tam, jak się chce, namieszać. Trzeba tylko grunt przygotować.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @chlor 23 grudnia 2020 19:14
27 grudnia 2020 14:45

Zgadzam się z moim przedmówcą. Choć jeszcze nie dokończyłem. Czekam aż mi przejdzie migrena. Przeczytałem Ratunek, Lorda Jima, Jądro i na wyrywki biografię wg Najdera, nawet coś pisałem o Conradzie. Na starość Conradowi zamajaczył zamglony sentyment powrotu do rodzimego katolicyzmu, zwłaszcza że jego własny synek jeszcze jako mały chłopiec z kolegami lubili kpić sobie z Kościoła bawiąc się w niby procesje kościelne. Gdzieś to widzieli i sobie łacha darli. Dumny i blady Conrad staruszek prężył pierś i ogłaszał że też jest katolikiem ... 

Ok. Wolno. Można być "katolikiem kulturowym" i się tym szczycić czerpiąc garściami ze sponsoringu imperialnego i z układów oficera prowadzącego tzw. Grahama, Szkota zresztą ... 

zaloguj się by móc komentować

Paris @umami 26 grudnia 2020 23:54
27 grudnia 2020 17:09

Tak...

...  szczesliwa  13...  tyle  lat  jechac  na  wciskaniu  tego  zformatowanego  kitu  conradowego  i  brac  za  to  jeszcze  niemale  pieniadze  -  to  az  ciezko  uwierzyc  jakie  to  MUSI  BYC  ZASLEPIENIE  !!!

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @Magazynier 27 grudnia 2020 14:45
27 grudnia 2020 17:42

Trzy dni o chlebie i wodzie, powinna migrena minąć. Mało a pomaga. Postne odniesienia do bolączek świata współczesnego.

 

Majaczenia Conrada a imie jego Kurtz [Kurtz = Krótki], propagandyści mijają się -  patrząc z perspektywy dziesięcioleci - z jądrem spraw skrytych.

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @umami 26 grudnia 2020 23:54
27 grudnia 2020 17:45

RAZ to prorok pomniejszy. Formatowany jest Front Popularny. RAZ wypłynie nie raz pierwszy.

zaloguj się by móc komentować

Paris @saturn-9 27 grudnia 2020 17:45
27 grudnia 2020 18:27

No  tak...

...  on  "wybraniec",  kUlega  Moni  -  na  wyplyniecie  jest  po  prostu  SKAZANY,  ale  nie  wiem  czy  to  bedzie  tak  zarlo  jak  zarlo  kiedys  !!!

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować