-

umami

James Douglas w Japonii, część 4

Nie miałem ostatnio czasu, więc dopiero teraz 4. część listów Douglasa z Niepodległości i ze Zgody, w której Douglas już kompletnie się demaskuje jako antyklerykał.
Na weryfikację listów Douglasa, publikowanych w lwowskim Słowie Polskim, trzeba będzie poczekać, z braku czasu.

Dla przypomnienia:

James Douglas w Japonii, część 1
James Douglas w Japonii, część 2
James Douglas w Japonii, część 3

Dodałem linki, przypisy i swoje uwagi w nawiasach kwadratowych. Poprawiłem też kilka błędów, ale pisownię zostawiłem, w zasadzie, bez zmian.
 


    JAMES DOUGLAS.
    W ZARANIU DYPLOMACJI POLSKIEJ — MISJA LIGI NARODOWEJ I P. P. S. W JAPONJI. (1904—1905)
 [część 4]

    II [część II wg podziału Niepodległości]

    link do zdigitalizowanej wersji (obie części):
    Niepodległość — 1931—1932 (listopad 1931 — kwiecień 1932)
 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 
 

    Zgoda no. 9 z 02.03.1905

    Listy z Japonji
    od specjalnego korespondenta „Zgody” i „Dziennika Nar.”

                                        Tokio 12 stycznia, 1905.

    Gdy w południe 3-go stycznia rozeszła się po Tokio wiadomość o kapitulacji Portu Artura, kapitulacji zupełnie co prawda nie oczekiwanej przez nikogo w Japonji. Ogół publiczności przyjął nowinę z pewnem niedowierzaniem, i nie można było zauważyć tego podniecenia, jakie kilka razy ogarniało japończyków, gdy którekolwiek z miejscowych pism puściło kaczkę o zdobyciu fortecy.

    Tym razem wiadomość była podaną z generalnego Sztabu, a więc zupełnie wiarogodna, jednak publiczność tyle razy się już rozczarowywała co do zdobycia Por. Artura, że tym razem powitała nowinę na razie z pewnem niedowierzaniem, a w każdym razie bez entuzjazmu, — wszyscy oczekiwali dalszego ciągu — czem się propozycja kapitulacji skończy — jakie warunki będą przez japończyków postawione i czy się na nie rosjanie zgodzą. Nowe wiadomości nie dały czekać na siebie długo — co kilka godzin przychodziły świeże nowiny i wkrótce wszyscy wiedzieli, że się Stoessel na propozycje japończyków zgodził, dalej, że statki rosyjskie zostały wysadzone w powietrze, że forty zostały też poniszczone, że kilka torpedowców umknęły do Czifu[1], by się tam rozbroić i oddać chińczykom bez walki i protestu.

    Wiadomość o zniszczeniu fortów i statków wywołała wśród japończyków — mówię tu o ogóle ludności, wielkie rozgoryczenie przeciwko rosjanom wogóle — a jenerałowi Stoesslowi[2] w szczególności. W swej prostocie spodziewali się oni, że armja japońska otrzyma z rąk rosjan fortecę w całości i statki uszkodzone tylko na tyle, ile ich zniszczyły kule japończyków.

    Nareszcie 5-go popołudniu pisma japońskie, a 6-go rano po angielsku, wydawane pisma miejscowe podały do publicznej wiadomości tekst umowy, podpisanej przez pełnomocników obu stron. Warunki kapitulacji, wbrew rozpowszechnionemu za granicą mniemaniu nie były wcale tak wspaniałomyślnemi ze strony japończyków. Otrzymali oni bowiem fortecę, lub to co z niej pozostało, i wszystkich obrońców fortecy w roli jeńców wojennych. Jedyny przywilej, dany przez nich rosjanom stanowiło prawo rosyjskich oficerów na noszenie broni, oraz prawo powrotu do Rosji, po daniu słowa, że do końca wojny ani z Japonją walczyć, ani jej interesom w żaden sposób szkodzić nie będą. Jedno i drugie może być tak samo pozwolonem oficerom wziętym do niewoli na placu boju podczas bitwy lub utarczek bojowych na wysuniętych pozycjach armji. W dodatku rosjanie zobowiązali się dać japończykom dokładne mapy fortów, zatoki, brzegów morskich ect. i oznaczyć na tych wyspach możliwie dokładnie miejsca, gdzie założone są miny na lądzie i morzu. Parę innych szczegółów, jak naprz. ten, że oficerowie rosyjscy utrzymali prawo na wzięcie ze sobą pakunku, nie przenoszącego jednego puda (36 funtów) na osobę, oraz parę innych drobnych właściwie warunków, którym rosjanie poddać się mieli, wykazuję wyrażenie, że poddanie twierdzy było zrobionem właściwie „na łaskę i niełaskę” zwycięzców — japończyków.

    Między innemi postawili japończycy warunek, że rosjanie mają im oddać wszystkie forty, działa, broń, zapasy broni i żywności, statki, domy, etc. etc. wszystko w takim stanie, w jakim one się znajdować będą w chwili podpisania warunków kapitulacji przez pełnomocników obu stron. Poddanie się całej załogi miało nastąpić w ciąga 24 godzin po podpisaniu kapitulacji, oddanie japończykom fortów, magazynów etc. miało się rozpocząć również w tym samym czasie, a jako gwarancja, że rosjanie nie będą niszczyć fortów i składów etc. japończycy, natychmiast po podpisaniu kapitulacji, zajęli fort Itsuszan, który w połączeniu ze zdobytemi przez nich fortami Erhlunszanem i Linsuiszanem[3], stanowiły podobną długość linji obronnej fortecy, z tym warunkiem, że gdyby rosjanie nie dotrzymali którego z warunków kapitulacji, japończycy otrzymują swobodę działania, czyli mogą z wyż wymienionych fortów atakować miasto.

    Z tego wszystkiego widać, że rosjanie nie otrzymali faktycznie absolutnie nic w zamian za oddanie fortecy bez dalszej walki, gdyż gdyby japończycy zdobyli fortecę, atakując raz jeszcze, to by z wszelką pewnością dali rosjanom, a raczej rosyjskim oficerom te same warunki.

    Jak już wyżej zaznaczyłem wiadomość ostatnią oraz warunki kapitulacji zostały podane do wiadomości publicznej dnia 5-go stycznia po południu, a tegoż dnia ogłoszonem zostało od imienia magistratu miasta Tokio, że uroczysty obchód zdobycia fortecy odbędzie się w Hibija Parku [Hibiya Park], dnia 7-go stycznia, o godzinie 2-ej po południu.

    Pomimo, że Hibija Park może swobodnie pomieścić pięćdziesiąt tysięcy ludzi, jednak rada miasta, obawiając się ścisku, urządziła wejście za biletami. Biletów było wydane dwadzieścia tysięcy, szybko rozchwytanych, tem bardziej, że na uroczystości miał być obecny i nawet przemawiać admirał Togo [Heihachirō Tōgō], który przybył tu przed tygodniem, by odpocząć trochę po dziesięciu i pół miesiącach życia na morzu, by osobiście opowiedzieć cesarzowi cały przebieg walki morskiej, no i wreszcie który przybył tu dlatego, że pod Portem Artura, wobec zatopienia całej eskadry rosyjskiej, nie miał już nic do roboty.

    W północnej stronie ogromnego owalnego placu w Hibija Parku zostało urządzonem ogrodzenie, zamykające około 20 metrów kwadratowych, oraz mniej więcej metr wysokie wzniesienie, przeznaczone dla mówców, a mogące pomieścić ze sto osób. Parę minut po drugiej z owego ogrodzenia ze strasznym sykiem wyleciała rakieta, dając tem sygnał do rozpoczęcia uroczystości.

    Na trybunę wstąpił p. Ozaka [Yukio Ozaki][4], prezydent, lub jak go tu nazywają Lord Major miasta Tokio i w krótkiej przemowie zaznaczył, jak ważną jest obecna uroczystość, gdyż wojna Japonji z Rosją, do której Japonia została zmuszoną w obronie swych najżywotniejszych interesów i nawet w obawie o swą niepodległość w przyszłości, wojna ta, dla szczęśliwego zakończenia jej dla Japonji, musi się składać z kilku faz, mianowicie: zniesienie morskiej potęgi Rosji w Azji wschodniej, odebrania rosjanom ich głównej warowni — Portu Artura, oraz zupełnego pobicia armji lądowej rosyjskiej i co za tem idzie, wyparcia rosjan zupełnego z Mandżurji.

    Obecna uroczystość ma więc na celu zaznaczenie zadowolenia ludności z dotychczasowego przebiegu wojny, gdyż dwie pierwsze części programu — zniesienie siły morskiej i zdobycie fortecy Portu Arthura obecnie szczęśliwie zostały uskutecznione, i z takiem powodzeniem w dodatku, że niema obawy, by Rosji się udało w niedalekiej przyszłości odzyskać którą z nich z powrotem. W tym samym czasie trzecia część programu, co prawda najtrudniejsza, gdyż japończycy doskonale zdają sobie sprawę z siły lądowej Rosji i jej stosunkowo ogromnego wojska i środków, jakiemi rozporządza, — trzecia część, sądząc z operacji dotychczasowych, z całego szeregu nieprzerwanych zwycięstw, pozwala nam ze spokojem oczekiwać pomyślnego zakończenia w niedalekiej już być może przyszłości.

    W tem miejscu przerwał p. Ozaka swą mowę i zaproponował publiczności wznieść trzykrotny okrzyk na cześć światłego Monarchy, pod mądremi rządami, którego Japonja się podźwignęła i podniosła do rzędu wielkich mocarstw światowych, i gdy ogłuszające „Banzai” przebrzmiało, zaproponował powtórne „Banzai” na cześć armji japońskiej, a w końcu, po raz trzeci, na cześć dzielnej floty i obecnych jej przedstawicieli, admirałów Togo i Kamimury[5].

    Japończycy są bodaj najbardziej lojalnym narodem na świecie i swego Mikada [Mutsuhito] kochają i szanują jak żaden inny naród, ale tym razem okrzyki na cześć floty wogóle i obu admirałów w szczególności były daleko głośniejsze i dłużej trwały, niż okrzyki poprzednie. Bo też i zasłużył sobie Togo na entuzjastyczne okrzyki. Nawet cudzoziemcy którzy w takich wypadkach poważnie zachowują milczenie, zapamiętale wykrzykiwali swe „Banzai” razem i tysiącami japończyków, podnosząc w górę i powiewając malutkiemi japońskiemi sztandarami, z papieru, których tu miljony się sprzedaje i których za 1 sena (½ centa) można kupić kilka.

    Po skończonej przemowie prezydenta miasta p. Ozaki, na trybunę wszedł minister wojny, a po nim minister marynarki. Tu zdarzył się fakt dość komiczny. Większość japończyków, zebranych na placu, nie widziała admirała Togo na żywe oczy, lecz tylko na obrazkach, a że w chwilach takiego podniecenia nie bardzo się pamięta o obrazkach, przeto ujrzawszy na trybunie oficera w admiralskim mundurze, większość publiczności wzięta go za admirała Togo, i minister marynarki, admirał Jamamoto zupełnie nieoczekiwanie dla siebie usłyszał entuzjastyczne okrzyki „Banzai”. Za to później, gdy prawdziwy Togo wszedł na trybunę, ci, co przedtem wiwatowali admirała Jamamoto [Yamamoto][6] byli cokolwiek zawstydzeni i przygnębieni swą omyłką i okrzyki dla Togo wypadły słabiej daleko.

    Ogólna ilość biletów wejścia wydanych przez radę miejską wynosiła, jak już zaznaczyłem, około dwudziestu tysięcy. Lecz po rozpoczęciu mów i obchodu policja zaczęła wpuszczać do parku też osoby, nie mające biletów, tak że pod koniec uroczystości, około godz. 3 liczba obecnych w parku się potroiła i wynosiła nie mniej nad z górą pięćdziesiąt tysięcy. Oczywista, że wśród takiego tłumu, mowy mogły być słyszane tylko przez kilkuset lub co najwyżej przez parę tysięcy najbliżej stojących, wobec czego większość ogromna tłumu czekała tylko na ukazanie się admirała Togo, by go zobaczyć, i gdy to mu się udało, zaczął się rozchodzić po całym parku, i niecierpliwie wyczekiwać ogni sztucznych, które były w programie zapowiedziane. To też po krótkiej przemowie admirała Togo, który wykazał, że jest skromny i wdzięczny, uroczystość się zakończyła i całe setki cudzoziemców rzuciły się na trybunę, by uścisnąć rękę admirałów — Togo i Kamimury, i by tem wyrazić im swój entuzjazm i uwielbienie.

    Niebawem też rozpoczęły się ognie sztuczne, które mam zamiar opisać, jako że są zupełnie oryginalne. Przedewszystkiem ognie sztuczne w Japonji prawie zawsze są puszczane w dzień, oraz niemal wyjątkowo składają się z rakiet bardzo dowcipnie urządzonych. Po zapaleniu takiej rakiety, spore pudełko z kartonu wylatuje w górę, tam się rozrywa, i z wewnątrz wylatuje zwój papieru, który w ciągu paru sekund rozwija się w sporą figurę z cieniutkiego kolorowego papieru, a wyobrażającą czasami jakąś postać czworonożną trochę do psa podobną, która uosabia lwa brytyjskiego i otrzymuje od tłumu „Banzai”, czasami jest to japonka w swem „kimono” i „abi” [obi?] i „Banzai” jest jeszcze większe, czasami zjawia się na wysokościach para, sądząc z ubrania, europejczyków, przyczem mężczyzna trzyma damę wpół, i spadając okręcają się oboje, co ma prawdopodobnie oznaczać taniec wirowy, czasami znowu się zjawia jakiś smok okropny etc, pomysłów dość dużo i za każdym nowym wystrzałem rakiety cała publiczność podnosi głowy do góry oczekując jaką nową postać, i starając odgadnąć, co będzie tym razem, gdy owa postać nareszcie, po paruminutowem bujaniu, spadnie na ziemię, setki osób rzuca się w tę stronę, starając się złapać i zatrzymać, jeżeli nie całą papierową postać, to choć największy jej kawałek.

    Ognie sztuczne skończyły się o godz. piątej, lecz tysiące publiczności pozostały w parku do późnego wieczora.

                                        J. Hardy.
 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 
 

    Zgoda no. 11 z 16.03.1905

    Listy z Japonji
    od specjalnego korespondenta „Zgody” i „Dziennika Narodowego”

                                        Tokio, 5 lutego 1905.

    Gdy upadek Portu Artura został uroczyście odświętowanym, pisma miejscowe w Tokio podały wiadomość, że oficerowie rosyjscy, którzy dali słowo honoru, iż w wojnie obecnej więcej udziału nie wezmą, i w żaden inny sposób interesom Japonji szkodzić nie będą, mają być przez Japończyków odstawieni do Nagasaki, i że stamtąd dopiero zostaną oni wypuszczeni na wolność, znaczy wsadzeni na statek francuski, niemiecki lub angielski, którym mają powrócić do Europy.

    Przeczytawszy owe doniesienia w dziennikach, powziąłem naturalnie myśl udania się do Nagasaki, by tam módz się od oficerów rosyjskich dowiedzieć coś o oblężeniu twierdzy o obronie, by wreszcie zobaczyć tych sławnych obrońców, którzy jedni tylko pracowali nad utrzymaniem honoru Rosji wobec ciągłych strat i niesławnych potyczek we wszystkich bitwach w Mandżurji.

    Właśnie 11-go stycznia spotkałem się z pułkownikiem Emersonem[7], amerykańskim korespondentem, który mi oświadczył, że sam też ma zamiar udania się do Nagasaki w tym samym celu. Wobec tego zadecydowaliśmy udać się tam razem. Kiedy? — Pierwszym kurjerem. O 6-ej popołudniu tegoż dnia byliśmy na stacji Szimbaszi[8], a 13-go popołudniu zawitaliśmy do Nagasaki.

    Podróż — dwie doby koleją, jest trochę męcząca, ale była urozmaiconą. Podczas całej jazdy koleją mieliśmy wspaniałe widoki, szczególnie od Kobe do Szimoneseki [Shimonoseki], gdyż co pewien czas kolej przechodzi tam całkiem blisko morza, a w paru miejscach oddzielona jest od niego zaledwo paru metrami przestrzeni. Morze wewnętrzne Japonji najeżone jest wysokiemi, stromemi wzgórzami i skalistemi gdzieniegdzie wysepkami, robiącemi na ogół takie wrażenie, jak gdyby całe to morze było górzystym jakimś Tyrolem japońskim, zanurzonym do połowy w wodę. Z drugiej strony pociągu cały czas widnieją góry, to łańcuchy gór, to pojedyńcze wzniesienia, a zawsze strome, i dość na ogół wysokie, przyczem w większości wypadków są one tak strome, że żadna uprawa roli na skłonach nie jest możliwą, i tylko u podnórza gór co chwila spotyka się szeregi tarasów sztucznie skopanych i usypanych, ze ściankami, raczej bokami z kamieni, ogromnie starannie obrobionych, ze strumykiem ujętym w karby, którego wody utrzymują całe te szeregi tarasów w stałym stanie wilgoci. Wogóle grunt nigdzie nie jest tak wyzyskiwanym, ani nie jest tak starannie uprawnionym [uprawianym], jak w Japonji.

    Na drugi dzień jazdy, około godziny 10-ej wieczorem pociąg nasz zatrzymał się na dłuższy czas w Hiroszimie, gdzie zastaliśmy już drugi pociąg, idący w przeciwległym kierunku, który wydał się nam jakimś do zwykłych pociągów osobowych niepodobnym, jakoż po przypatrzeniu się pilniejszym, zauważyliśmy w oknach pociągu cały szereg znanych nam obu kosmatych twarzy rosyjskich żołnierzy.

    Ponieważ Kuropatkin swej zapowiedzianej wizyty w Tokio na czele zwycięskiej armji jeszcze nie zrobił, ani się na to nie zanosiło, przeto daleko prościej było przypuścić, że są to jeńcy wojenni, co się rzeczywiście wkrótce pokazało z rozmowy, jaką z punktu z niemi zawiązałem. Na moje powitanie, wypowiedziane w języku rosyjskim otrzymałem taką odpowiedź, za którą z punktu nastąpiło zapytanie, czy nie można tu dostać wódki. Mój towarzysz nie zna wprawdzie języka rosyjskiego, rozumie jeden wyraz „wódka”, i z właściwym amerykanom humorem zauważył, że rosjanie nie tracą czasu nigdy dla zapytania o właściwą rzecz. Żal mi się zrobiło biedaków, więc posłałem im parę flaszek japońskiej „Sake” i w zamian dowiedziałem się, że stanowili oni drugi bataljon 5-go pułku strzelców, że jadą z Port Artura, że z niemi jedzie obecnie w tym samym pociągu dwóch podporuczników, i że nie wiedzą, ani dokąd ich obecnie wiozą, ani czy jenerał Stoessel przyjedzie do Nagasaki i kiedy. Na tem się nasza rozmowa urwała, bo pociąg z jeńcami ruszył w dalszą drogę.

    W ośmnastu wagonach mogło być jeńców około 500, przyczem w każdym wagonie było dwóch japończyków z karabinami. Żołnierze rosyjscy nie wyglądali bardzo wyczerpani, owszem twarze ich były dość okrągłe i nie nosiły znamion walk i trudów przebytych.

    Przyjechaliśmy do Nagasaki 13 po południu i zaraz zaczęliśmy się dowiadywać, czy są już oficerowie rosyjscy w Nagasaki, gdzie są, czy Stoessel jest spodziewanym tu i kiedy ect. Dowiedzieliśmy się więc, że oficerowie są tu już od paru dni, że Stoessel ma przybyć nazajutrz, i że zostanie pomieszczony w małej mieścinie Inasa[9], położonej z drugiej strony portu, a którą obecnie odwiedzać można tylko za specjalnem pozwoleniem. Nie mogliśmy się tylko dowiedzieć kto wydaje owe pozwolenie.

    Jakoż nazajutrz, w samo południe, przybył do Nagasaki parowiec Kamakura—Mozu [Kamakura Maru?][10], na którym się znajdował Stoessel z żoną i sześcioma drobnemi sierotami po poległych oficerach P. Arturskiej załogi, admirał Uchtomski[11], paru jenerałów i kilkudziesięciu oficerów, którzy wylądowali, oraz paru innych jenerałów, między niemi Fock [Fok/Foch] i Smirnow[12], kilkudziesięciu młodszych oficerów i przeszło tysiąc żołnierzy, którzy zostają w Japonji. Schodząc po schodkach do łodzi parowej, która go miała zawieźć na Tuasę[13], jenerał Stoessel miał głowę obwiązaną czarnym fularem, który przykrywał jego ranę.

    Cały dzień 14-go stycznia zeszedł nam na wizytach u wszystkich miejscowych przedstawicieli władz i dopiero nad wieczorem uzyskaliśmy wreszcie pozwolenie odwiedzania Tuasy i oficerów rosyjskich, którzy, wszyscy bez wyjątku, byli tam umieszczeni, i których liczba dochodziła do trzystu.

    Nazajutrz rano, nie tracąc czasu, już o 10-ej rano byliśmy obaj z pułkownikiem Emersonem w Tuasie. Przy wylądowaniu zatrzymał nas posterunek policyjny, i oglądnąwszy nasze przepustki zatelefonował jeszcze oficer urzędujący do swej władzy o potwierdzenie udzielonego nam pozwolenia i dopiero wtedy puszczono nas wolno na połów świeżych wiadomości i nowin, z czem tak obu nam śpieszno było, że każde najmniejsze zatrzymanie Wydawało się osobistą obrazą.

    U pierwszych spotkanych oficerów zaczęliśmy się dopytywać adresu jenerała Stoessla, którego p. Emerson znał ze swej wizyty do Portu Artura i którego chciał koniecznie zaraz zobaczyć. Po dość długiem kręceniu się po zawiłych japońskich uliczkach, które nigdy, szczególnie w małych mieścinach, nie są ani proste, ani szerokie, ujrzeliśmy w końcu mały parterowy domek w europejskim stylu postawiony u stoku góry wysokiej i dość stromej. Taras, na której domek ów stoi, leży tak wysoko, że stąd całe miasto po drugiej stronie portu przedstawia się jak na dłoni i widok z maleńkiego ogródka, otaczającego ów domek, jest rzeczywiście wspaniały.

    Wyszedłszy na ów taras ujrzeliśmy Stoessla, jak spacerował przed frontem domku, rozmawiając z młodym oficerem w randze kapitana i od czasu do czasu robił uwagi w kierunku grupy pięciu małych dziewczynek, które się wesoło bawiły tuż obok. Zaczekawszy, aż oficerowie skończą swą rozmowę, podeszliśmy obaj do Stoessla, który odrazu poznał pułkownika Emersona i uprzejmie go powitał, ale potem zaczął opowiadać starą opowieść o tem, że przed zdaniem osobistego raportu swemu monarsze, z dziennikarzami rozmawiać nie będzie, i po za uwagami o pogodzie, która wtedy była piękną rzeczywiście, dalej nie poszedł. Wobec tego nie pozostało nam nic innego, jak poszukać szczęścia u innych, co też bezzwłocznie uczyniliśmy i nie mieliśmy powodu żałować.

    Ogromna większość oficerów rosyjskich, szczególnie młodszych, w randze poruczników i kapitanów, zdawali się tylko czekać na litościwą osobę, któraby chciała słuchać ich wynurzeń. Opowiadania ich były w większości wypadków najzupełniej sprzeczne, i na każdym forcie, przy każdej baterji armat, stosunki panowały odmienne. Z tego, oraz z faktu, że wszyscy najchętniej oskarżają całe „naczalstwo”, wywnioskowałem, że w Porcie Artura, jak i w całem państwie carów, najwięcej brakowało — porządku. Tak naprz. ogromny procent żołnierzy chorował na szkorbut, wynikły z tego, że nie mieli w ciągu listopada i grudnia jarzyn, oraz mięsa. Już od lipca używano konserw mięsnych i koniny, ale — dwa razy na tydzień po ćwierć funta. Koninę więc dawano w ilościach śmiesznie małych i tem osłabiano żołnierza, a przy poddaniu twierdzy koni było około 1.200, nie licząc 200 kozackich. To samo było z zapasami broni. Każda baterja otrzymała śmiesznie małą ilość granatów, a potem się pokazało, że jeden magazyn posiada zapasy obfite. Jedna baterja miała naprz. wyznaczonych 5 pocisków na armatę, a w innem miejscu — 20.

    Na pytanie moje, co spowodowało upadek twierdzy, otrzymałem odpowiedź — „wszystko”! Pocisków armatnich było mało, jedzenie podłe, dużo rannych, masa chorych, brak zaufania oficerów do jenerałów, a żołnierzy do oficerów, ogólne zwątpienie, upadek ducha, brak zupełny wiadomości z zewnątrz, a z tem brak nadziei na wyzwolenie, a główne co było przyczyną poddania twierdzy, to absolutny brak celu w obronie. Począwszy od jenerała Stoessla a kończąc na żołnierzu, nikt w Porcie Artura nie wiedział dlaczego twierdza trzymać się musi, i czy musi. Kilku oficerów mi to powiedziało, i oświadczyło, że gdyby na początku oblężenia im powiedziano, że mają się bronić do upadłego, gdyż w ten sposób zatrzymają na sobie całą armję jenerała Nogi [Maresuke Nogi], liczącą około 80 tysięcy i w ten sposób ułatwią zadanie Kuropatkina forteca by nie upadła.

    Z całego oblężenia jeden wniosek wyraźnie sam się nasuwa, że korzyść pozytywna dla Rosji wynika z Port Arturskiej tragiedji — a mianowicie wszyscy niemal oficerowie, z małymi bardzo wyjątkami „specjalnie wyposażonych” jadą do domu wcale nie w tym celu, by rządu bronić, lecz by się do jego obalenia przyczynić. Rozumieją oni wszyscy, że nie mając porządku w kraju, nie można wygrywać wojen z wrogiem, który ten porządek ma, że rządy administracyjne nie są w stanie nic dobrze i uczciwie wykonać, a po to, by system administracyjny znieść — trzeba daleko idących reform.

    Gdy się z tymi oficerami widziałem, widziałem w ich oczach błysk zapału, a usta wyraziły silne postanowienie. „Myśmy się narażali, krew przelewali, zdobyliśmy prawo swobodnego gadania i powiemy wszystko, co wiemy”! Czy jednak, po powrocie do Matuszki–Rosji nie zamilkną czasem usta, gdy im się nadzieja do łask i orderów a z drugiej strony ponure więzienie lub Sybir ukaże — czy i wtedy będą mówić to samo, tego nie wiem. Część z pewnością zamilknie, część będzie głośno mówić, ale co zrobi większość? W tem leży pytanie.

                                        J. Hardy.


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 

                                        27 lutego 1905.
                                        32. Tsukiji. Tokio.

    Mój drogi panie Witoldzie!

    Znowu się do Was o poradę udaję. Sytuacja obecnie w Japonji jest taka, że, zdaje mi się, iż ja nie mam tu wiele co do roboty. Mam jeden „job” [ang. zajęcie, praca] — cenzurowanie listów, a oprócz tego nic. Kilka kwestyj, podnoszonych przeze mnie, jak kwestja dezerterów — nie posuwa się wcale: ostatnio zaproponowałem im, że ponieważ konwencja w Hadze pozwala stronie wojującej wypuszczać jeńców na słowo, więc by wzięli słowo od tych dwudziestu paru „pauvres diables” [franc. biedne diabły, nieszczęśnicy, biedacy] i dali im tykiety [z ang. tickets = bilety] do Kanady. Ale oni myślą, myślą i nic więcej z tego.

    Japonja jest ślicznym krajem, ale na parę miesięcy. Obecnie stoi mi ona kością w gardle. Żeby choć drugi facet jaki przyjechał, toby się pracowało 5 razy weselej i lepiej. Monety zarabiam tyle, że mi co miesiąc około 20 yenów brakuje. Wogóle całej tej japońszczyzny mam aż nadto dosyć i napisałem obecnie list do mego starego, by mi łaskawie wysłał 650 rs. na drogę, i myślę gdzieś w końcu maja wyruszyć zpowrotem do „zgniłego zachodu”.

    Tęskno mi okropnie za wszystkiem, co nasze. Tęsknię poprostu do Europy. Gdybym choć miał satysfakcję pracy dla „ogółu”, ale ja nie mam tej satysfakcji i zdaje mi się, że równie dobrze mogę się przysłużyć i sprawie, i sobie, wróciwszy do kraju. Po drodze oczywiście zahaczę o Londyn i tam wyładuję mój zapas doświadczenia i wiadomości, i bodaj, że łatwiej będzie coś wycisnąć dla tych biednych dezerterów w Londzie [Londynie], niż tu...

    Dlatego właśnie piszę do Was obecnie, byście mi przysłali instrukcje. Jeśli uważacie, że mój pobyt tutaj jest potrzebny i pożyteczny, to ja zostanę tak długo, jak się to Wam będzie podobało, tylko mi napiszcie, co ja mam właściwie robić, a to obecnie głównie tańczę w angielskiej kolonji i piję co drugi dzień. Dzięki Wam za dobry „trainig” [ang. trening] — w „bier-jungach” [niem. bierjungepiwny pojedynek] jestem niezwyciężony, i tylko jeden facet w Tokio bije mię na picie z flaszki, ale ze szklanki nie może mi dotrzymać. Biję ich tak, że jestem absolutnie „hors concours” [franc. doskonały, niezrównany, bezkonkurencyjny]. Przyjemne to, ale rujnuje kieszeń, bo o zdrowie mniejsza.

    Obecny mój zamiar powrotu do Lwowa gdzieś w początkach lipca dojrzał u mnie zaledwie w ciągu paru tygodni ostatnich, kiedym się przekonał, że monety tu nie zrobię absolutnie, oraz gdy na moją propozycję wypisania drugiego faceta z powodu wielkiej ilości jeńców z Port-Artura, odpowiedziano mi, że jeżeli ja nie będę w stanie przeczytać wszystkich listów polskich, wysyłanych przez 3 do 4 tysięcy żołnierzy, i odbieranych przez nich, to się im pozwoli pisać tylko raz na miesiąc, lub każą im pisać po rosyjsku. To ma niby znaczyć, że oni o mnie nie bardzo dbają, więc ja wolę im podziękować, niż dostać od nich sack'a [ang. zwolnienie]. Oprócz tego, listy, jakie z domu otrzymuję, skłaniają mnie też do tego, bo mój stary mi pisze, że chciałby mię ogromnie widzieć, że się spodziewa mię ujrzeć podczas wakacyj, że gotów jest posłać mi monetę na drogę, oraz, że chciałby mię urządzić w jakim businessie...

    Obecnie znam Japonję o tyle, że mogę po powrocie wygłosić x odczytów, oraz pisać i pisać. Obecnie piszę śmiesznie mało, a to głównie z powodu, że nie chce mi się myśleć o Japonji, bo tęsknię do Was, do kraju, do Europy, życia, kawiarni, towarzystwa, a tu mi wszystko kością w gardle stoi, oraz za dużo mam materjału, bym mógł wypisać wszystko, a przedewszystkiem nie mam sznithu [sznytu, zacięcia?] do tego.

    Na odwiedzanie prisoner'ów nie mogę otrzymać pozwolenia, pomimo, że piłuję o to od listopada. Wobec tego założyłem obecnie księgę i spis Polaków, który robię według listów, wysyłanych stąd. Na około 3 tysięcy mam dotychczas zanotowanych około 400 nazwisk. Gdy liczba się powiększy i ureguluje, w miarę wypełniania, będę Wam wysyłał. Pierwszą poślę Wam za jaki tydzień lub dni dziesięć.

    Tymczasem, nim odpowiedź od mego starego o pieniądze, oraz odpowiedź i rozkaz od Was przyjdą, myślę odwiedzić parę miejsc jeńców, a chociaż mi rząd na to nie daje monety, to będę pracował dla innych korespondentów, — ja im dam wiadomości, a oni mi opłacą wydatki. Dotychczas mam jednego Niemca, który mi to zaproponował, oraz raz już jeździłem do Nagasaki z E. Emersonem, by gadać ze Stesslem, i innymi. Dostałem interwiew ze Szczęsnowiczem[14], które posłałem do „Słowa”[15] — musieliście to czytać.

    „Słowo” mi nic nie posyła monety, chociaż pisałem o to ze 4 razy, ani nie piszą mi nic, tak, że nie dostaję od nich odpowiedzi na me listy. W Ameryce „Zgoda”[16] mi płaci swoje dwa centy, ale „Dziennik Narodowy”[17], który też płacił tyleż, cofnął się, co mi robi różnicę.

    Tak dawno nie miałem od Was listu, a ja je tak lubię — Wasze listy.

    „Naprzód” od listopada otrzymuję regularnie, ale jeśli mi nie każecie zostać w Japonji, to wstrzymajcie wysyłkę od 1 maja, gdyż ja gdzieś w pierwszych dniach czerwca pewnie stąd ruszę...

    Po upadku Port Artura Japony nabrały więcej pewności siebie. Ja koniecznie potrzebuję, byście mnie poinformowali, jak sprawy stoją między nami a londyńskim pełnomocnikiem. Nie znając dobrze sytuacji, nie wiem, czy mam się stawiać i żądać a wymagać, czy tylko prosić i bić w pokorę a dziękować. Ta ostatnia pozycja wcale mi się nie podoba, i wolałbym ich posłać do wszystkich djabłów, bo mi kością w gardle stoi myśl, że żółtoskóry migdałook ma się za coś wyższego od rasy kaukaskiej, a to się tu widzi na każdym kroku.

    Wogóle coś w rodzaju nostalgji zaczyna się u mnie rozwijać, ale głównie dlatego, że się czuje bezużyteczność swego tu pobytu i bezsilność, gdy się chce coś robić. Wy tam musicie mieć piekło w Królestwie, — ha, kto wie, może co z tego przyjdzie; może być, że nim list ten otrzymacie, zaczną się pertraktacje pokojowe i reformy w Matuszce...

                                        James.
 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 
 

    Zgoda no. 17 z 27.04.1905

    Listy z Japonji
    (Od specjalnego korespondenta Zgody i Dziennika Narod[ow]ego.)

                                        Tokio, 20 marca 1905.

    Przed tygodniem zostało tu ogłoszone sprawozdanie ministerjum handlu, podające cyfry i dane co do importu i eksportu Japonji za rok ubiegły. Z danych tych wyjmuję kilka szczegółów, które mogą być dla czytelników ciekawe, oraz ponieważ wykazują one najlepiej i najdokładniej warunki i dane przyszłego rozwoju Japonji. Cyfry te są nadzwyczaj ciekawe jeszcze z tego powodu, że nic nie jest tak przekonywającem, jak te kolumny cyfr, porównane z takiemiż danemi za rok poprzedni.

    Już od lat kilkunastu import do Japonji artykułów wszelkiego rodzaju stale przewyższa wartość eksportu, lecz nigdy jeszcze cyfry, wyrażające przewyżkę na korzyść importu nie były tak znaczne. Nie należy jednak się tem zbytnio trworzyć [trwożyć], gdyż wśród artykułów importu bardzo znaczną rolę odgrywają przedmioty, dla specjalnego użytku wojennego przeznaczone. Z drugiej strony przedmioty, nie nadające się do użytku wojennego, zostały w roku ubiegłym sprowadzone w ilości na ogół znacznie mniejszej, niż poprzednio, gdyż rząd japoński od początku wojny postanowił zmniejszyć wszystkie wydatki, z wyjątkiem ministerjum oświaty.

    Ogólna cyfra eksportu w roku 1904 wynosi 319,250,000 yen (289½ mil. 1903), importu zaś 371,167,000 (317, w 1903), z czego widzimy, że eksport w roku ubiegłym był większy o 30 mil., import zaś o 54 mil., niż w roku poprzednim.

    Największy wzrost wśród produktów eksportu przedstawia przedewszystkiem jedwab, z czego materje jedwabne wynoszą 42½ mil., a jedwab surowy i wpół obrobiony wynosi 94½ mil. yenów (w roku 1903, 31½ oraz 81½ mil. yenów), czyli wziąwszy obie pozycje razem, otrzymamy przewyżkę eksportu jedwabiu w roku ubiegłym nad cyfrą wywozu roku poprzedniego 24 mil., co nie może nie być nazwanem cyfrą bardzo poważną. Następną pozycję stanowią zapałki, których w roku ubiegłym wywieziono za blisko 10 mil., dalej porcelana wszelkiego gatunku (4 mil.), laka japońska 1 mil. maty i wyroby ze słomy (5 mil.), ryba (2½ m.), no i w końcu grzyby (1½ m.). Za to inne przedmioty zostały w roku ubiegłym wywiezione w ilości znacznie mniejszej niż poprzednio, co zawdzięczać należy wojnie obecnej, a z nią chwilowej utracie rynku w Mandżurji. Główne w tej rubryce stanowią: wyroby bawełniane (29 — zam. 32 mil.), herbata (13 — zam. 14½ m.), kamfora (3 zam — 3½ m.), miedź (13 zam — 14½ m.) i olej rybny (o 7, zam. — 1,2 mil.). Największą wszakże różnicę wykazuje węgiel, którego zamiast za 20 mil., wywieziono w roku ubiegłym tylko za 15 mil., co się stało z tego powodu, że wskutek zabrania znacznej ilości statków handlowych na transporty wojenne, towarzystwa żeglugi musiały wynająć odpowiednią ilość statków angielskich lub amerykańskich, co znacznie powiększyło spotrzebowanie węgla wewnątrz kraju, a powtóre statki rosyjskie nie brały w roku ubiegłym węgla japońskiego wcale. Niezależnie od tych dwu przyczyn, rząd japoński porobił ogromne zapasy węgla we wszystkich swych portach wojennych, a takoż na wyspach Miao, które w ciągu całego oblężenia Portu Artura stanowiły bazę dla eskadry Togo.

    Ogromny wzrost roku ubiegłego nie przedstawia wcale fazy chorobliwej, jakby to można było przypuszczać, gdyż znaczną część artykułów importu stanowią materjały wojenne, lub takie, które wogóle do wojennych celów są potrzebne. Przedmioty te w wykazie rządowym nie są wymienione, ale wszyscy tu wiedzą, że się to robi dlatego, by nie było wielkiego gadania o niedotrzymywaniu neutralności przez Anglję i Amerykę, więc z tego powodu przedmioty te figurują pod rubryką — „inne przedmioty”.

    Główne miejsce wśród artykułów wywozu zajmuje bezwarunkowo bawełna surowa, (73½ mil. zamiast 69 mil. roku 1903), co świadczy bardzo korzystnie o rozwoju w Japonji przemysłu tkackiego, dalej idzie ryż — 58 mil., (52 m. w 1903), co świadczy niezbicie, że Japonja wyszła już ze stadjum kraju czysto rolniczego, jakim była jeszcze przed laty 20, i że obecnie staje się krajem przemysłowym, który wyrobami przemysłu musi płacić za sprowadzone zboże. Dalsze pozycje zajmują wełna — 10 mil., (4½ m. w 1903), żelazo — 15 mil. (12 w 1903), skóra w wyrobach i surowa — 4½ mil. (1½ w 1903), maszyny, lokomotywy ect. — 13 mil. (10½ w 1903), statki parowe — 9½ mil. (1½ w 1903), cukier — 23 mil. (21 w 1903), i wreszcie tak zw. inne — 103 mil. (72½ w 1903). Wszystkie te przedmioty, włączając tu jeszcze naftę, której wywóz do Japonji w roku ubiegłym dosięgnął cyfry 18½ mil. (11½ w 1903) wykazują wzrost tak znaczny głównie z powodu wojny. Rozpatrując każdy z tych przedmiotów osobno znajdujemy, że nietylko ryż, cukier, nafta i lokomotywy są rządowi do wojny z Rosją potrzebne, lecz również, a może więcej nawet są mu potrzebne maszyny do ogromnych arsenałów rządowych, w których dniem i nocą wrze gorączkowa, śpieszna robota, i które, jak naprz. arsenał Tokijski, są powiększane i rozszerzane co miesiąc, lecz również są rządowi potrzebne pasy do tych maszyn, jest potrzebną skóra na ciepłe buty dla żołnierzy, którzy przez całą zimę pilnowali armji Kuropatkina pod Mukdenem, potrzebną jest wełna i wyroby wełniane na ciepłe odzienie dla tych samych żołnierzy, potrzebnym jest w końcu na naboje do armat i na same armaty.

    Tem samem da się też wytłómaczyć zmniejszony wywóz miedzi i bawełny, gdyż znacznie większa niż zwykle, część wyrobów krajowych pochłonęły obstalunki rządowe. Polityką rządu japońskiego było i jest — możliwie wszystkie potrzeby zaspakajać w kraju, by jak najmniej pieniędzy wywozić zagranicę, a największą część ich wydawać w kraju. To też sprawiło, że wywóz Japonji w tym roku nie był znacznie większym, chociaż narzekać nie tylko nie należy, ale i nie można.

    Ogromny wzrost wywozu jedwabiu w ostatnim roku należy przypisać tem, iż wskutek wojny wytworzyła się nie tylko w Paryżu, ale w świecie całym moda na tak zw. „japońszczyznę”, wskutek czego w roku ubiegłym, po stosunkowo świetnych cenach, został sprzedanym nietylko wytwór produkcji roku ubiegłego, lecz nawet niemal cały zapas jedwabiu z lat poprzednich. Wobec tego niektórzy pessymiści tu twierdzą, że Japonja w roku obecnym nie będzie miała już tyle jedwabiu do sprzedania, lecz z drugiej strony, gdy rozmawiałem w tej kwestji z paru wybitnemi japończykami, oni nie zdawali się wcale podzielać tych obaw; według nich nie zaszkodziło to, ani nie zaszkodzi w przyszłości, że w pewnym roku sprzedadzą oni cały swój zapas jedwabiu, gdyż natychmiast w roku następnym ceny jedwabiu idą w górę, wskutek czego wyrób jedwabiu staje się rzeczą więcej zyskowną i więcej ludzi może być zatrudnionych w tej gałęzi przemysłu, a więc i wydajność ich pracy też się powiększy, a więc więcej będzie jedwabiu w roku następnym. „Daj nam Boże, byśmy w ciągu lat pięciu mogli sprzedać cały nasz zapas i wyrób jedwabiu, to wtedy będziemy wyrabiać go tyle, że produkcja obecna ani ćwierci przyszłej stanowić nie będzie” — tak zakończył on naszą rozmowę.

    Jak z tego widać, sprawa finansów Japonji stoi bardzo dobrze, nie zważając na uciążliwą wojnę ze znacznie większym i zasobniejszym nieprzyjacielem. Z tego można śmiało wnioskować, że po ukończeniu wojny, handel i przemysł w Japonji powinien się podnieść ogromnie.

    Ostatnia bitwa pod Mukdenem ostatecznie zdaje się przechyliła szanse zwycięstwa na stronę Japonji. Przynajmniej wszyscy korespondenci w Tokio zgadzają się ze sobą pod tym względem, że rosjanie teraz, po tej ogromnej klęsce, nie mogą marzyć o zmianie fortuny na ich korzyść.

    Owa bitwa pod Mukdenem była bezwarunkowo największą w dziejach świata, o ile nie liczą się bitwy Kserksa [Kserksesa I] z Grekami i miljony żołnierzy perskich, których nikt nigdy nie liczył. Rosyjska armja liczyła 400 do 420 tysięcy ludzi, — japończycy 480 — do 540 tysięcy czyli razem prawie miljon.

    Rezultat walki jest ten, że japońska armja marszałka Ojamy straciła około 50 tysięcy zabitych i rannych, rosjanie — około 120 tysięcy, oraz około 35 tysięcy żołnierza wziętych do niewoli. Siły więc obu stron po skończonej bitwie przedstawią się tak: rosjanie — około 250 tysięcy — japończycy — 450 tysięcy, czyli, źe jeśli przed bitwą japończycy mieli o 100 tysięcy więcej wojska, to po bitwie siły ich przenoszą rosyjskie o całe 200.

    Jeśli się w dodatku przyjmie pod uwagę skutek moralny ostatniej bitwy, a także to, że straty rosyjskie się powiększają z każdą bitwą[18], viz: Tosziczao [Dashiqiao/Dashiczao?] — straty rosyjskie około 15 tysięcy; Laojang [Liaoyang] — ok. 30, Shaho [Sha He] — przeszło 60, do 65 tys. i w końcu Mukden — 150 do 170 tysięcy, to żołnierz najuporczywszy i najwytrzymalszy w świecie musi stracić pewność siebie i z coraz to mniejszym entuzjazmem atakuje nieprzyjaciela.

    Z drugiej strony armja zwyciężająca, nie zważając na wielkie straty, zawsze i stale nabiera coraz więcej tej pewności siebie, i w każdej nowej bitwie widzi nowe zwycięstwo i sławę dla siebie i kraju.

    Świetne szanse na zakończenie wojny ze strony Japonji zostały uznane przez najwyższą instancję światową — giełdy angielską i amerykańską, i jako rezultat tego ich przeświadczenia zjawia się nowa pożyczka Japonji — w wysokości 150 mil. dolarów, cztery i pół procentową, podjęta na tych samych warunkach, co poprzednia — sześcioprocentowa.

    Wobec tego, że przemysł Japonji stoi jeszcze obecnie na bardzo niskim, że tak powiem, dziecięcym stopniu rozwoju, kapitaliści w tej nowej pożyczce muszą liczyć bardzo wiele na kontrybucję wojenną ze strony Rosji, gdyż inaczej nie zgodziliby się na tak niski procent. Faktem bowiem jest, którego zaprzeczyć nie można, że kredyt w samej Japonji jest dość drogi i banki biorą za pożyczki 6, a czasami 7½ procent, i to tylko w zastaw za nieruchomości, a pożyczki t. zw. komercyjne zwykle się wydają handlarzom na 10 i do 12 procent. To samo da się powiedzieć o przemyśle, gdyż przedsiębiorstwa dające mniej od 8 procent dywidendy, mają akcje, kursujące na giełdzie niżej od ceny nominalnej.

    Zwycięska wojna jednak rozwija nadzieje na kontrybucję wojenną, która w każdym razie przynajmniej pokryje koszta całej wojny, a w tym wypadku przypływ miljarda jenów (500 mil. dol.) musi zrobić wielki ruch w przemyśle i obniżyć procent bankowy, przyczem, wziąwszy pod uwagę, że handel i przemysł Japonji rozwija się pomimo ogromnych wydatków wojennych, nie możemy nie przyznać, że po skończonej wojnie i otrzymaniu kontrybucji w ciągu lat paru Japonja i pod względem dobrobytu i przemysłu dorówna największym państwom świata.

                                        J. Hardy.


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
 

                                        Tokio, 5-go kwietnia 1905 r.

    Drogi Panie Witoldzie!

    Nareszcie otrzymałem oficjalne przyzwolenie na sprowadzenie dodatkowego faceta, bo moja robota jest coraz cięższa, wobec czego napisałem do ob. Dębskiego i do mego przyjaciela i kolegi, niejakiego Kazimierza Szymańskiego, by natychmiast przyjeżdżał. Droga z New-Yorku jest krótsza, facet jest najzupełniej odpowiedni i pracowity, zna francuski i angielski, jest towarzyszem etc. Gdyby on odmówił, prosiłem Dębskiego, by wybrał kogo innego, a w braku odpowiednich kandydatów, by dał znać Wam, o ile może, telegraficznie. Warunki: 100 yenów i zwrot kosztów podróży. Wymagana znajomość rosyjskiego, angielskiego, francuski, litewski, łotewski — pożądane, o polskim nie mówię, bo się to rozumie samo przez się. Roboty obecnie, wobec 80 tysięcy pryznerów — huk, i sam nie mogę podołać absolutnie. Pośpiech w wysłaniu faceta konieczny.

    Sprawa wyekspedjowania dezerterów do Ameryki jest na dobrej drodze, i dano mi obietnicę, że będzie wkrótce załatwiona. Wobec tego, a takoż, ponieważ drugi facet przybywa, prawdopodobnie zostanę w Japonji jeszcze przez jakie sześć miesięcy, chyba żeby się opinja sfer etc. zmieniła znowu, a wtedy wyjeżdżam z punktu.

    Listy, wydawnictwa, „Przedświt”, „Krytykę”[19], „Naprzód” etc., proszę wysyłać nadal, to samo się tyczy wszystkich okólników i „Roba”. Londyn wystawia mi kolosalne rachunki, prawdopodobnie zapisują na mój rachunek wszystkie wydawnictwa, przeznaczone dla jeńców, co jest niewłaściwe, zresztą wyklaruję to po powrocie. Ostatnio posłałem im wielkie zamówienie, i chodzi mi bardzo o to, by było wykonanem, bo mam dowody skuteczności „literatury”.

    Mianowicie, przed dwoma tygodniami w Fukuchiyamie[20] wybuchł bunt. Jest tam obecnie około 1000 Moskali i 150 Polaków. Moskale oddawna niechętnem okiem patrzyli na „paliaczkow”, za ich zbyt liberalne rozmowy i zdania, oraz, że pomieszczono „katolików” osobno. Około dwóch tygodni temu zaszedł fakt, że znaleziono w pomieszczeniu Rosjan portret cara z wykłótemi oczami i w towarzystwie djabła. Zaczęło się wrzenie i rezultat — zdobywanie części koszar, przeznaczonej dla katolików. Ci zatarasowali się i zaczęła się obrona, dopóki patrol japoński nie przywrócił porządku. Rezultat — 7-miu rannych Rosjan i jeden Polak. Moskale — tych siedmiu, po zaopatrzeniu uszkodzeń poszli na dwa tygodnie do kozy. (Jeden z dezerterów posłał list do „Zgody”, podając cyfry podwójne, co jest kłamstwem).

    Pomiędzy 150 Polakami w Fukuchiyamie jest 15 dezerterów, którzy potrafili całą resztę zrewolucjonizować i spatrjocić. Wielką rolę w tem odegrały bezwarunkowo wysłane tam przeze mnie wydawnictwa (około 3-ch kilo). Wobec tego należy posyłać też wydawnictwa i pisma perjodyczne stale, chociażby dla przeciwdziałania 50 egz. „Zgody”, która dociera wszędzie. Gdyby w każdych koszarach był egzemplarz „Roba” i „Kurjerka” oraz „Gaz. Ludowej”[21], i przychodził stale, rezultat byłby świetny. Czyby to się nie dało zrobić? Niżej załączam adresy miejscowości, gdzie się Polacy znajdują, oraz spis dezerterów, o ile mi jest to wiadome.

    Ostatnia poczta znowu przyniosła mi list z domu, zaklinający mię na wszystko, abym wracał. Prosiłem Was o zdanie w tej kwestji. Czy nie możecie mię zmienić? Szymański sam absolutnie nie poradzi. Ostatnio otrzymuję po 500 listów na tydzień do przeczytania, a 5% z nich trzeba tłumaczyć. W ciągu miesiąca liczba się podwoi, a za dwa znowu wzrośnie w dwójnasób. Możecie przecież wymóc w Londzie, by wysłano tu jeszcze jednego faceta, lub dwóch, bym ja mógł być zmieniony... Tak dawno nie miałem od Was listu, a list Wasz taką mi zawsze przyjemność sprawia i tak mię zawsze wzrusza, Piszcie!

                                        James.
 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
 

                                        Tokio, 27 kwietnia 1905 r.

    Drogi Panie Witoldzie!

    Wieki całe nie miałem od Was listu, a tak go pragnę, bo tylko listy od Was wyjaśniają mi sytuację i zawsze potrafią natchnąć energją świeżą, nową, a bez nich jestem zupełnie skapcaniały.

    W poprzednim liście, pisanym mniej więcej trzy tygodnie temu, powiadamiałem Was, że otrzymałem polecenie sprowadzenia drugiego faceta, któryby mi dopomógł w cenzurowaniu listów, oraz podałem warunki: zwrot podróży i 100 yenów = rubli miesięcznie. Pisałem Wam też, że się zwróciłem do Dębskiego, by mi przysłał Szymańskiego, który był zawsze naszym sympatykiem, i był w kółku we Lwowie, potem w Ameryce wyrobił się pod wpływem życia i Dębskiego. Odpowiedzi nie otrzymałem jeszcze, ale spodziewam się, że facet przyjedzie. Prosiłem też Dębskiego, by Was zawiadomił o rezultacie i, jeśli Szymański odmówi, oraz gdy Dębski nie znajdzie innego na to miejsce, by Wam napisał, byście Wy mogli wyprawić kogo ze Lwowa lub Krakowa, co trzeba uczynić niezwłocznie...

    Z Londynu mam mało bibuły i nie przysyłają mi tych rzeczy, o które proszę. Naprzykład żądałem „Hist. polskiej” Wierzby[22], o Adamie Mick., „Rozmowy” Luśni[23], „Zasady” Kautskiego[24], trzech pierwszych jak najwięcej, a otrzymuję po 4—10 egz., co jest „ludziom na śmiech” wobec 7—9 tysięcy jeńców Polaków, rozsianych po jakich 20 miejscowościach.

    Pozwolono mi wysłać kilkanaście listów do jeńców Polaków, w których proszę o przysłanie mi całkowitego umotywowanego spisu takowych, i za parę tygodni czekam odpowiedzi, bo tu poczta chodzi pomału. Sprawa dezerterów stoi na dobrej drodze, ale stoi; mam uroczyste zapewnienia, obiecankę etc., ale — bezterminowe.

    Przejdę do spraw osobistych. „Słowo” nie odpisało mi ani razu na cały szereg mych listów, a od trzech tygodni przestaje przychodzić. Obecnie przesyłam im ostatni artykuł, którego kopję załączam, oraz załączam legitymację dziennikarską i umowę, byście znali rzecz. Jeśli „Słowo” mej korespondencji nie wydrukuje w przeciągu 2—3 dni, to proszę je dać do innego jakiego pisma...

    Obecnie mam huk roboty: 400—500 listów na tydzień, z tego 20—30 trzeba tłumaczyć na angielski, prócz tego układam alfabetyczną listę jeńców, do której wiadomości czerpię z tychże listów, układam się z władzami co do dezerterów, pisuję listy i — czasami — korespondencje, daję lekcje rosyjskiego, no i w końcu obecnie dostałem propozycję tłumaczenia pewnej książki...

    Powracając do kwestji ze „Słowem”, chciałbym, by ktoś tam poszedł i dowiedział się, jak ich sprawy ze mną stoją. Oni mi nie napisali ani listu, ani żadnej karty od czasu mego wyjazdu ze Lwowa, i absolutnie nie wiem, jak mam to rozumieć. Na podróż do Matsuyamy, skąd im napisałem przeszło 1200 wierszy, straciłem 150 yenów, a oni mi tych korespondencyj nie umieścili. Dwie inne moje korespondencje też nie były umieszczone, nie licząc dwóch z Nagasaki — pisanych w końcu stycznia — o widzeniu się z oficerami rosyjskimi z Portu Artura i interwiew ze Szczęsnowiczem, kapitanem Retwizana. Potem posłałem im jeszcze jedną — o finansowem położeniu Japonji — nie wiem, co się z tem stało, bo pisma, które dotychczas przychodziło regularnie, od trzech tygodni nie otrzymuję. Tłumaczę to tem, że mają dosyć i zrywają umowę. Ponieważ zaś, gdyby wszystko to, co napisałem, wydrukowali, wyniosłoby to 7000 wierszy z górą, więc sądzę, że jestem kwita. Proszę więc Was zobaczyć się z p. Zygmuntem Wasilewskim[25], i, po wyjaśnieniu sprawy, zwrócić mu legitymację dziennikarską, którą załączam...

                                        James.

 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 
 

    Zgoda no. 22 z 01.06.1905

    Listy z Japonji
    od specjalnego korespondenta „Zgody”.

                                        Tokio, 27 kwietnia 1905.

    Od trzech tygodni obaj z p. Harrisonem[26], korespondentem „Daily Mail’u”, staraliśmy się otrzymać pozwolenie zwiedzenia maleńkiej wioski, noszącej nazwę Naraszino [Narashino][27], a której oczywiście w żadnym z najlepszych nawet „guide book’ów” [z ang. przewodników] znaleść nie można, i która do ostatnich czasów była publiczności najzupełniej nieznana, lecz od miesiąca przeszło jest obecnie u wszystkich na ustach, z powodu umieszczenia tam kilku tysięcy jeńców wojennych z pod Mukdenu.

    Z początku zwróciliśmy się obaj do Sztabu Jeneralnego w Tokio, lecz ztamtąd otrzymaliśmy odpowiedź, że udzielanie pozwolenia cudzoziemcom na zwiedzanie jeńców wojennych należy do kompetencji ministerjum wojny, i że zatem tam ze swą prośbą zwrócić się mamy. Druga prośba, wystylizowana do ministerjum wojennego przyniosła nam odpowiedź, że mamy się zwrócić z naszą prośbą przez ambasadę angielską, jako że obaj jesteśmy poddanymi króla Edwarda.

    Tym razem otrzymaliśmy nareszcie tak pożądane przez nas pozwolenie, i we dwa dni potem, dnia 24-go kwietnia, udaliśmy się razem na zwiedzenie „rokoku no hejszi” (rosyjskich żołnierzy).

    Udaliśmy się na zwiedzenie żołnierzy rosyjskich razem z p. Harrisonem, gdyż ja chciałem skorzystać z jego znajomości języka japońskiego, którym on włada w zupełności, on zaś pragnął przy mej pomocy wypytać się czegoś więcej od żołnierzy rosyjskich, bo sam tym językiem nie włada dostatecznie.

    Nocy poprzedniej deszcz padał w przeciągu kilku godzin, więc zrana czuć było w powietrzu wilgoć większą, niż zwykle w Japonji, oraz pełno było błota na ulicach. Ranek był jednak pogodny choć nieco pochmurny i wietrzny.

    Naraszino leży na północno-wschód od Tokio, w odległości jakich 25 kilometrów (16—17 mil angielskich), a trafić tam można w ten sposób, że się jedzie koleją od Ryongoku-baszi [Ryōgokubashi][28], czyli mostu[29], do maleńkiej stacyjki Tsudanuma[30], mniej więcej godzinę drogi, a ztamtąd do Narasziny jedzie się rikszą około godziny też, co mniej więcej oznacza 8 kilometrów drogi. Już z okien wagonu spostrzegliśmy znaczną zmianę okolicy, polegającą na tem, że nie mogliśmy nigdzie dojrzeć pól ryżowych, które na obrazkach mogą wyglądać bardzo malowniczo, ale w rzeczywistości są przeważnie czemś w rodzaju kary za grzechy dla oczu, a szczególniej dla europejskiego nosa.

    Zamiast więc pól ryżowych widzieliśmy cały czas pola zasiane zbożem, które tu, już w drugiej połowie kwietnia tyle urosło, co u nas pod koniec maja. Owies, jęczmień, coś w rodzaju żyta, oraz pewna, ogromnie pachnąca roślina, pokryta kwieciem żółtem, na parę stóp wysoka, tworzyły piękną szachownicę, z maleńkim laskiem tu i ówdzie, przyczem co parę staj nowy, łagodny pagórek nowe odsłaniał widoki. Wietrzyk, dość świeży, owiewał nas stale, ale po ulicznym pyle w Tokio i po zapachach jego kanałów, piliśmy zdrowe, przypominające wonią stepy ukraińskie, powietrze japońskie chciwie.

    Na maleńkiej stacyjce w Tsudanumie, gdzie nam wysiąść wypadło, znaleźliśmy kilku „kurumaj’ów”[31] — czysto japoński wyraz dla „dżinrikisza”, który jest wyrazem chińskim, i po paruminutowem targowaniu się zgodziliśmy ich tam i z powrotem za 80 senów — kopiejek rosyjskich, co mi się wydało cokolwiek za drogo z początku, dopóki nie przybyliśmy na miejsce, a potem się wydało bajecznie tanio. Droga była porządnie błotnistą, tak, że nasi kurumaje nie mogli biedz ze zwykłą chyżością; jednak malowniczość okolicy, świeże powietrze i nowość tego wszystkiego w Japonji uprzyjemniały nam czas o tyle, że przez cały czas żaden z nas nie spojrzał nawet na zegarek.

    Ujechawszy połowę drogi, ujrzeliśmy zdaleka wielkie koszary wojskowe, co nam kazało przypuszczać, żeśmy dojechali do „miejsca”, lecz wkrótce potem spostrzegliśmy swoją omyłkę, gdy nasze riksze przejechały obok tych wielkich koszar, i pojechaliśmy dalej. Tuż za koszarami ujrzeliśmy wielki plac, oczywiście żadną roślinnością nie pokryty, służył bowiem za plac do odbywania ćwiczeń wojskowych, w czem nas upewniły trzy czy cztery grupy konnych żołnierzy, biorących lekcje jazdy konnej. W środku każdej grupy stał na koniu sierżant, a młodzi żołnierze na koniach galopowali dokoła. Zobaczywszy patrzących na nich europejczyków, starali się wszyscy przybrać postać zupełnej pewności siebie, co im się tylko częściowo udało. Większość była na siodłach, jednakże i z tych znaczna ilość miała strzemiona przerzucone przez siodła, z czego wnoszę, że uczą się oni z początku siedzieć dobrze na siodle, a potem dopiero pozwalają im używania strzemion.

    Przejechaliśmy już w poprzek wielki plac, i sunęliśmy dalej po szerokiej, choć błotnistej drodze, gdy z tyłu doszły nas odgłosy wystrzałów; odwróciwszy się w naszych wąskich siedzeniach, ujrzeliśmy cały zastęp konnicy, około stu ludzi, robiących atak na nieprzyjaciela, prawdopodobnie Rosjan i strzelających doń podczas ataku. W parę minut później usłyszeliśmy znowu wystrzały, — był to drugi oddział konnicy, który przychodził w pomoc pierwszemu. O ile mogliśmy zauważyć, wszystkie konie były bardzo dobre, może nieco za chude, ale młode i szły dość ostro. Strzelanie z karabinów nad głowami nie zdawało się ich płoszyć.

    Pół kilometra dalej wyjechaliśmy na ogromne, gładkie pole, które traw zeszłoroczna żółto-szarym kolorem pokryła, i tu znowu ujrzeliśmy kilkanaście oddziałów konnych, atakujących, wprawiających się poprostu w jazdę konną, a nawet urządzających małe wyścigi.

    Skręciliśmy na prawo i po chwili zobaczyliśmy przed sobą kilkanaście parterowych baraków, zajmujących ogromną przestrzeń, i okrążonych wysokim parkanem z cienkich bambusów, zbitych tak, że stanowiły kratkę. Z lewej strony przymykał do tego placu inny, nie mniej wielki, tak samo ogrodzony, wewnątrz którego widniał szereg białych namiotów.

    Paręset przed wejściem do pierwszego ogrodzenia nasi kurumaje się zatrzymali i objawili, że tu musimy wysiąść, gdyż wstęp wewnątrz ogrodzenia jest wzbroniony, a tembardziej nie wolno tam wjeżdżać w rikszach. Mój towarzysz, p. Harrison, zna Japończyków o tyle, że się w tych razach nie sprzecza nigdy, a ja go naśladowałem. Wszedłszy wewnątrz pierwszego ogrodzenia, ujrzeliśmy masę Japończyków, którzy pracowali koło nieskończonej jeszcze budowy. Przy drugich wrotach, prowadzących z pierwszego ogrodzenia do drugiego, stał na warcie żołnierz japoński, który nas zatrzymał, lecz spojrzawszy na naszą przepustkę, wpuścił nas do środka. Po obu stronach od wejścia były wzniesione „budynki”, o ile tak można nazwać kilkanaście słupów, przykrytych z góry i z trzech stron rodzajem dywana ze słomy. W każdym z namiotów znajdowało się kilkunastu żołnierzy japońskich. Jeden z nich wziął od nas nasze pozwolenie na zwiedzenie jeńców, wydane przez ministerjum spraw wewnętrznych, z upoważnienia ministerjum wojny, i przyjrzawszy się temu uważnie, zawołał innego żołnierza, któremu kazał nas odprowadzić do głównego biura, czyli zarządu.

    W większym niż poprzednio budynku, spotkał nas oficer świetnie zbudowany, o bardzo inteligentnym wyrazie twarzy, czem się znacznie wyróżniał od większości spotkanych przezemnie oficerów japońskich, z wyjątkiem chyba porucznika Kodamy [Gentarō Kodama], który zawiaduje jeńcami w Matsujamie. Obecny oficer, kapitan Yonikawa. wziął od mego towarzysza ów papier magiczny, który nam wrota „sezamu” otwierał, i po przeczytaniu dał go innemu oficerowi dla wpisania do ksiąg. Mój towarzysz zaczął z nim zaraz rozmowę, z której dowiedzieliśmy się, że ogólna ilość jeńców wojennych wynosiła dla tego, bo co parę dni przybywają nowi, 3225 ludzi, z których ogromna większość, bo 3133 należała do piechoty, 69 do artylerji, 11 było saperów, 6 dragonów, i 6 służby sanitarnej.

    Z pomiędzy całej tej liczby 312 było katolików, oraz 133 żydów, reszta prawosławni. Dalej dowiedzieliśmy się od rozmownego i nadzwyczaj przyjemnego w obejściu kapitana, że ogólny stan zdrowia jeńców był dość pomyślny, bo chorych było tylko 6, a takich, co mieli drobne niedomagania, i zwracali się o poradę lekarską, było około 15-tu. Zważywszy, że ogólna cyfra jeńców wynosi przeszło 3 tysiące, ilość chorych jest nadzwyczaj mała, co też wyraziłem natychmiast z pewnem zadziwieniem; na co kapitan Yonikawa odparł, że w tej okolicy klimat jest zdrowy, czemu my oczywiście zaprzeczyć nie mogliśmy. Na ogół był on z zachowania się jeńców najzupełniej zadowolony, i chwalił żołnierzy rosyjskich, że łatwo się zadawalają, nie są dokuczliwi ani wybredni, oraz że łatwo jest nimi kierować.

    W czasie naszej rozmowy przyszedł tłómacz, pan Yasuda, mówiący po angielsku i po rosyjsku, i w jego asystencji kapitan Yonikawa postanowił oprowadzić nas po całym ogrodzeniu i obiecał pokazać nam wszystko, co zechcemy widzieć.

    Naprzód zwiedziliśmy kuchnię, gdzie ujrzeliśmy sześć ogromnych kotłów, w każdym z których zdaje się wołu ugotować by było można; w tej kuchni główny dygnitarz, jeden z jeńców, pełniący obowiązek starszego kucharza, pilnował, jak dwaj jego pomocnicy, też jeńcy, rozdzielali gotową już zupę i napełniali nią spore wiaderka, z których każde przeznaczone było dla jednego namiotu, w których się 8-miu ludzi pomieszcza. W drugie wiaderko nakładano ryż, który dla jeńców w dniu tym stanowił drugą potrawę. Kuchnię tę, wraz z zajętymi w niej kucharzami, pozwolono mi odfotografować.

    Okrążeni sporym tłumem ciekawych żołnierzy rosyjskich, przeszliśmy do drugiego namiotu, który zawierał skład chleba. Nasz kapitan wziął z worka jeden bochenek, mogący ważyć około dwóch funtów, i pokazał go nam, a na skutek mej prośby pozwolił go nam nawet skosztować. Chleb ów był zrobiony z mąki jęczmiennej, i wydał się nam znakomitym, przynajmniej w Tokio jadłem równie dobry rzadko, a lepszego nigdy. W parę godzin później, gdyśmy na stacyi w Tsudanumie, oczekując na pociąg, zamiast obiadu musieli się zadowolić parą jaj na twardo zamiast obiadu, z żalem wspominaliśmy chleb żołnierski w Naraszino, i każdy z nas żałował osobno, że nie schował do kieszeni ofiarowanego mu pół bochenka chleba.

    Dalej za tym magazynem była druga kuchnia, zupełnie podobna do pierwszej, poczem następował mały namiot, wokoło którego stało tylu żołnierzy, żeśmy nie mogli zajrzeć do środka. Gdyśmy jednak podeszli bliżej, żołnierze się rozstąpili, i ujrzeliśmy stosunkowo spory kramik, w którym dwóch Japończyków, przy pomocy przeważnie palców, odpowiadało na pytania jeńców co do ceny tego lub owego artykułu. W kramiku tym, oprócz papierosów, spostrzegłem mydło, papier kolorowy i biały, igły, nici, grzebyki, a nawet scyzoryki, brzytwy, nożyczki, oraz parę innych rzeczy. Pośród kilkunastu stojących przy kramiku żołnierzy spostrzegłem osobników dwu kategorji; jedni byli pewni siebie, i prawdopodobnie mieli pieniądze na zakupno tych zbytków, drudzy, mniej pewni, zwykle pierwszym z drogi ustępowali, i prawdopodobnie pieniędzy nie mieli.

    Wszystkich namiotów, w których się jeńcy znajdują, jest około 400, i są one rozdzielone na cztery cząstki, z dwiema szerokiemi ulicami, przecinającemi ich przez środek. Dwie te krzyżujące się ulice tworzą w środku placyk, na którym gdyśmy się zatrzymali, otoczyło nas ze 300-tu żołnierzy rosyjskich, w najróżnorodniejszych kostjumach, najdziwaczniej poubierani, o ogromnie różniących się rysach twarzy. Byli to mieszkańcy wszystkich prawie części wielkiego państwa rosyjskiego, przyczem wielu z pomiędzy nich byli rezerwiści, z wielkimi wąsami, brodaci, prawdopodobnie żonaci i dzietni, w wieku od lat 21 do 35-ciu.

    Mój towarzysz, który jeńców wojennych widział po raz pierwszy, przyznał mi się, że tłumu tak różnorodnego co do ubioru i wyglądu zewnętrznego w życiu swem nie spotykał, i tem więcej go to zdziwiło, źe się tego po jeńcach wojennych najmniej spodziewał.

    Większość, co prawda, miała na sobie ubiór żołnierski, ale tylko w rzadkich wypadkach całkowity; przeważnie naprz. od czarnej futrzanej czapki i długich zimowych butów jaskrawo odbijała czerwona lub żółta koszula „na wypusk”, czyli całkowicie na wierzch spodni włożona, i to wszystko, z powodu niezbyt ciepłej pogody, wpół przykryte narzuconym na ramiona szynelem, koloru kawy ze śmietanką. Jeden z jeńców miał czapkę czerwoną, tak dobrze uszytą, że ja byłem najpewniejszy, że mam przed sobą dragona z jakiegoś dziwnego pułku, i z tej racji spytałem go, do jakiego pułku on należał; otrzymałem na to odpowiedź, że należał on do piechotnego pułku w Simbirsku, a na uwagę moją co do dziwnego koloru jego czapki, odrzekł mi z uśmiechem i pewną dumą w głosie, że czapkę tę uszył on sobie sam, z kołdry wełnianej, którą mu wydali Japończycy, i że zrobił to, bo mu było gorąco w ciężkiej czapce zimowej. Inni paradowali w butach, z cienkiego futerka uszytych, skrojonych z jednego kawałka skóry, a zeszytych na wierzchu, lub w takich-że pantoflach z sukna szarego. Wielu miało na sobie dziwnego pokroju kurty z takiegoż szarego sukna, paru nosiło z wielką dumą zgrabne kurty, takiego pokroju, jak kurty oficerów w Austrji lub Ameryce.

    Po ogólnem oglądnięciu tego wszystkiego, i z pozwolenia oficerów japońskich, zaczęliśmy jeńcom zadawać ogólne zapytania, na które z wielką ochotą odpowiadał zapytany, zwykle prostowany przez innych.

    Więc klimat w Japonji im się dotychczas podoba; na jadło narzekać nie mogą, bo chleb jest zupełnie dobry, zupa, którą na obiad i na kolację otrzymują, jest wcale nieświetna, bo bez mięsa, („zapomniałeś,... że to post teraz?”) — ...u mnie są już święta, a zresztą, zupa też znośna, odpowiada mi katolik z Królestwa. „Najgorsze jest z ryżem, bo ryż jest z myszką, no i do herbaty mało cukru dają...” — Tu się nasz tłumacz oburzył na taką niesprawiedliwość, i zaczął mu gwałtownie tłumaczyć, że musiała chyba zajść pomyłka, i on wypadkowo tylko cukru nie dostał, a gdy paru innych potwierdziło, że oni herbatę dostali z cukrem, burza została zażegnaną.

    Z tego co mi inni żołnierze powiedzieli, dowiedziałem się, że spora część, bodaj nawet większość ich są rezerwiści, zmobilizowani we wrześniu i październiku roku zeszłego, że wszyscy bez wyjątku zostali wzięci do niewoli podczas lub zaraz po bitwie Mukdeńskiej, że należą do kilkunastu najrozmaitszych pułków, i że pochodzą z najrozmaitszych pułków „Matuszki”, przyczem bardzo dużo jest między nimi robotników fabrycznych, oraz wolnych rzemiosł, jak krawców, cieśli, mularzy, szewców, etc. Pośród okrążających nas jeńców było paru Polaków, z których jeden zaraz zaczął mówić do mnie po polsku, ale tłumacz przerwał mu odrazu, gdyż nie znał tego języka, co mię wcale nie zdziwiło; później miałem możność zamienić z tym Polakiem, który był ślusarzem w Dąbrowie, kilka słów, przyczem on, w imieniu wielu innych Polaków, chciał się koniecznie dowiedzieć, czy ich odłączą od Rosjan, o co już podobno prosili, oraz chodziło mu wielce o to, czy mogą się księdza u siebie spodziewać. Zapewniłem go, że w innych miejscowościach katolicy są umieszczeni osobno, oraz że ksiądz ich czasami odwiedza. To go znacznie widać uspokoiło, gdyż mię tylko zapytał, czy nie mogliby oni dostać jakich książek do czytania, bo się im tu ckni okropnie.

    Zobaczywszy wśród żołnierzy parę mundurów muzykantów, zapytałem jednego z nich, czy nie mogą oni nam zagrać cokolwiek, chcąc tem pobudzić paru innych do tańca, by pokazać memu towarzyszowi, jak żołnierze rosyjscy tańczą kozaka, którego on nigdy jeszcze nie widział. Muzykanci się z początku wymawiali brakiem muzykalnych przyrządów, lecz zachęceni przezemnie i tłumacza, w końcu znaleźli dwa klarnety, i przy tej muzyce, po pewnem wahaniu, trzech śmielszych, nie zważając na przestrogi paru innych, że to jeszcze post, puściło się w tany, co ja usiłowałem sfotografować, chociaż wobec pochmurnego dnia niekoniecznie mi się to udało.

    Taniec ten podobał się nietylko memu towarzyszowi, ale i oficerowi japońskiemu, który posłał po parę paczek papierosów i rozdał je pomiędzy muzykantów i tancerzy, poczem ruszyliśmy dalej, oglądając namioty, z których co chwila wysuwali się żołnierze, salutując. Po drodze widzieliśmy kupy ciepłych, grubo watowanych kołder, któremi się jeńcy na noc okrywają, oraz niewielkie białe, prawdopodobnie trocinami wypchane poduszki. Przez czas naszej wizyty w kuchni etc., oraz naszych rozmów z jeńcami i tańca, reszta już zdążyła skończyć swój skromny posiłek, i teraz zajmowała się zabiciem czasu.

    Kilku więc grało w coś w rodzaju kręgli, zrobionych z bambusów, przyczem zamiast kuli używali starannie zaokrąglonej rzepy; kilku innych grało w warcaby, jeden się zabawiał puszczaniem latawca, podczas gdy przeważna większość zajęta była szyciem i naprawianiem swych ubrań, a paru kroiło buty.

    W czasie naszego obchodu dokoła wszystkich tych namiotów, kapitan, który mówił tylko po japońsku, objaśnił mego towarzysza, że tydzień przedtem bawił tu przez trzy dni, odprawiał nabożeństwo i spowiadał żołnierzy rosyjskich biskup Mikołaj z Tokio[32], jeden z dwóch Rosjan, w Tokio zamieszkałych. Japończycy zrobili mu osobną „pałatkę”, którą widać było wewnątrz ogrodzenia, o paręset kroków od reszty namiotów.

    Ponieważ nie było już więcej nic tak bardzo godnego widzenia, więc wszedłszy do głównego namiotu i posiedziawszy tam parę minut, oraz złożywszy drobną sumkę „na papierosy” dla jeńców, pożegnaliśmy uprzejmego kapitana i zawróciliśmy z powrotem.

    Przechodząc jednak przez pierwsze ogrodzenie, w którem uprzednio już zauważyliśmy kilkadziesiąt koszarów lub baraków, jak to z angielska Japończycy nazywają, a które, według kapitana Yonikawy, miały być ukończone w ciągu dwu dni, nie mogliśmy oprzeć się chęci oglądnięcia tych baraków, i dlatego, nie zważając na znaki, dawane nam przez naszego kurumaję, skręciliśmy w bok i weszliśmy do paru takich baraków. Pierwszy z nich był oczywiście przeznaczony na kuchnię, bo się składał z dwóch dużych pokoi, a raczej sal, z których pierwsza była pustą dotychczas, a w drugiej ujrzeliśmy 22 ogromne kotły do gotowania zupy, takie same, jak używane w innem ogrodzeniu przez jeńców, tylko teraz były one elegancko obmurowane, pod każdym z nich widniało dwoje drzwiczek żelaznych, i każdy kociołek miał osobny kominek. W stronie, przeciwnej do właściwej kuchni znajdowały się dwa niewielkie pokoiki, które, wnosząc z tego, że były bardzo starannie podłogą pokryte, były przeznaczone na spichrze.

    Drugi barak, przez nas zwiedzony, był wewnątrz całkiem odmiennie urządzony; długi gdyby korytarz, miał on po obu stronach na dwa metry szerokie podwyższenie z desek, tak wysokie, że pozwalało wygodnie siedzieć. Środkiem biegł korytarz, miał on woj-ofeńzżkwr [tak w oryginale, coś tu zecer popsuł] korytarz, bez podłogi, dość szeroki, skoro mogły się w nim zmieścić wzdłuż budynku ustawione stoły, ławki przy nich z obu stron stojące pozwalały jeszcze na przejście. Boczna, podwyższona część była całkowicie wysłana grubemi matami ze słomy ryżowej, jakie zwykle używają Japończycy. Cały taki budynek mógł pomieścić około 200 ludzi.

    Skończywszy na tem nasz przegląd jeńców wojennych, zawróciliśmy z powrotem, przyczem znowu widzieliśmy ćwiczących się żołnierzy japońskich, tym razem jednak była to piechota. Około 5-ej popołudniu byliśmy w Tokio z powrotem.

                                        J. Hardy.
 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
 

                                        28.IV.05. Tokio, Tsukiji 33. c/o [ang. care of = pod adresem] E. J. Horrison [Harrison].

    Drogi Panie Witoldzie!

    Dziś rano wysłałem do Was list, w którym był zamieszczony artykuł... Jeśli chcecie, teraz, gdy zerwę ze „Słowem”, mogę Wam 2—3 razy na miesiąc posyłać artykuł, wraz z fotografjami, o które się tu niemal zawsze wystarać można. Potrzeba mi pewnych informacyj co do tego, jakie rzeczy publiczność lubi i czego chce.

    W mym stosunku do Japonji i Japończyków przechodziłem rozmaite fazy. Z początku byłem ogromnie pro, potem byłem obojętny, potem contra, i w tej fazie nic o Japonji pisać nie mogłem, teraz znowu zaczynają mi się oni podobać.

    Co słychać we Lwowie i jak stoi kwestja z rewolucją? W tę ostatnią nie bardzo wierzę, ale odezwy i stosunek ogólny N.-Deków irytuje mię i złości ogromnie...

    O wojnie niema co pisać, bo nim ten list dojdzie, będzie to kwestja przebrzmiała. Wiem tyle, że Japończycy nie spodziewają się końca wojny przed wiosną 1906 r. Nie sprowadzali by drugiego faceta oraz nie budowaliby baraków dla żołnierzy ze szklanemi oknami, podwójnemi drzwiami i piecami, gdyby nie spodziewali się ich zimować. Prawdopodobnie na jesień zaciągną oni drugą pożyczkę — znowu jakieś 30 mil. funtów, i spodziewają się, że im to wystarczy na cały rok — aż do jesieni 1906-go. Rozmawiałem w tej sprawie z paru profesorami uniwersytetu, którzy są w radzie ministerstwa spraw zagranicznych. Oni mię nie uważają za prawdziwego korespondenta i z tej przyczyny są bardzo otwarci.

    Marzeniem mojem jest, gdy się wojna zaciągnie, sprowadzić gdzieś w sierpniu lub wrześniu ze 4-ch facetów naszych, lwowskich, urządzić wielką kancelarję, prawdziwe biuro informacji co do więźniów, mieć osobny dom wielki z ogrodem etc. etc.

    A propos, liczba jeńców w Japonji z dniem 20-go kwietnia wynosiła 60.190, w czem 913 oficerów (oficjalne). Polacy wraz z Litwinami wynoszą prawdopodobnie 10%, wnosząc z ich procentowego stosunku do Moskali w Matsuyamie, Fukuchiyamie i Naraszina [Narashino].

                                        James.
 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
 

                                        Tokio, 19.V.05.

    Kochany Panie Witoldzie!

    Pisałem do Was kilka razy. Ostatnio zawiadamiałem o tem, że mam otrzymać pomocnika, niestety — „autorities” [ang. władze] się rozmyśliły, no i znowu nic z tego. Telegramem zatrzymałem Szymańskiego w New-Yorku, no i na tem się projekt mój skończył. Druga kwestja — dezerterów — też się nie posuwa naprzód wcale. Absolutnie nie wiem, co mam robić ze sobą.

    Blisko dwa miesiące temu pisałem do Was, prosząc o poradę i decyzję, co mam zrobić ze sobą — zostać w Japonji do końca wojny, czy wracać do domu? To drugie uśmiecha mi się daleko więcej, tak, że, jak tylko dostanę z domu monetę, to prawdopodobnie z punktu czmychnę zpowrotem.

    Trzy tygodnie temu wysłałem wam artykuł i legitymację „Słowa” z prośbą o załatwienie zerwania z tą klerykalną szmatą lizusów. Ciekawym, jaki rezultat tego i czy oni mają czoło „żądać” ode mnie czegokolwiek jeszcze...

    Póki co, bywajcie, za trzy miesiące spodziewam się z wami zobaczyć. Czemu nikt do mnie nie pisze? Korespondencje też puściłem kantem, bo mi się pisać nie chce. Cierpię na nostalgję. Wszystkim ukłony, uściski, etc.

                                        James.
 


PRZYPISY
=====================

[1] Czifu — miasto nad morzem Żółtem w prow. Szantung, w Chinach wsch., z 54.500 mieszk. Port otwarty w 1858 r. dla cudzoziemców jest ośrodkiem ożywionego handlu. (https://www.gutenberg.czyz.org/index.php?word=13264)

[2] Anatolij Stessel (rosАнатолий Михайлович Стессель) — dowódzca obrony Port Arthur, opisywany także jako Major-General Baron Anatoly Stoessel, Stessl, Anatoly Stessel.

Klika wyimków o kapitulacji:

Po utracie Floty Pacyfiku, uzasadnienie utrzymania Port Arthur zostało zakwestionowane przez Stoessela i Focha na naradzie w dniu 8 grudnia 1904 roku, ale idea kapitulacji została odrzucona przez innych starszych oficerów. Kontynuowano japońskie działania wojenne w okopach i tunelach. Wraz ze śmiercią generała Kondratenki 15 grudnia 1904 r. w Forcie Chikuan Stoessel wyznaczył na jego miejsce niekompetentnego Focha. 18 grudnia 1904 roku Japończycy zdetonowali minę o wadze 1800 kilogramów (3968 funtów) pod Fort Chikuan, który padł tej nocy. 28 grudnia 1904 r. miny pod Fortem Erhlung zostały zdetonowane, niszcząc również ten fort.

31 grudnia 1904 r. pod Fortem Sungshu, jedyną zachowaną główną fortecą, która poddała się tego dnia, eksplodowano szereg min. 1 stycznia 1905 roku Wantai ostatecznie wpadło w ręce Japończyków. Tego samego dnia Stoessel i Foch wysłali wiadomość do zaskoczonego generała Nogi, proponując poddanie się. Żaden z pozostałych wyższych rangą oficerów rosyjskiego sztabu nie był konsultowany, a zwłaszcza Smirnow i Tretiakow byli oburzeni. Kapitulacja została przyjęta i podpisana 5 stycznia 1905 roku na północnych przedmieściach Shuishiying.

W ten sposób rosyjski garnizon został wzięty do niewoli, a cywile mogli odejść, ale rosyjskim oficerom dano wybór, czy pójść ze swoimi ludźmi do obozów jenieckich, czy też otrzymać warunkowe zwolnienie z obietnicą, że nie wezmą udziału w dalszej wojnie.

Japończycy byli zdumieni, gdy odkryli, że w Port Arthur pozostał ogromny zapas żywności i amunicji, co sugerowało, że Stoessel poddał się na długo przed zakończeniem walki
[przedwcześnie]. Stoessel, Foch i Smirnow stanęli przed sądem wojennym po ich powrocie do Petersburga.

Jeśli chodzi o Nogi, po opuszczeniu garnizonu w Port Arthur, poprowadził pozostałą przy życiu większość swojej armii liczącej 120.000 ludzi na północ, by dołączyć do marszałka Oyamy w bitwie pod Mukdenem.

(Oğuzhan Yılmaz — Russo-Japanese War 1904—1905)

[3] Nazwy fortów wokół Port Arthur, zdobywanych jesienią i z końcem 1904 r. 
Nie jestem znawcą bitwy o port i twierdzę, więc mam problem ze zlokalizowaniem tych fortów, zwłaszcza, że ich nazwy są różnie, w gazetach i literaturze, zapisywane, np.:
Erhlunszan/Erluszan/Erhlunshan/Erlunshan, może chodzi o Erlongshan — „Twin Dragon Hill”?, Erhlung?; 
Itsuszan/Itzshan.
W tym drugim wypadku znalazłem zdjęcie tak podpisane: Mechanical Mine Near Itzshan.
(https://i.ebayimg.com/images/g/94oAAOSwSP5et1aq/s-l1600.jpg)

patrz także: kapitulacja na pierwszej stronie Rozwoju nr 3 z 4 stycznia 1905 r.;

[4] Burmistrz Tokio Yukio Ozaki (https://www.ndl.go.jp/portrait/e/datas/47.html). Jego zdjęcie z początku XX w. i artykuł na temat wiśni jakie wysyłał Amerykanom tutaj: Japanese Cherry Blossoms Almost Didn't Make It to DC.

Mały fragmencik:
Jednak Ozaki — były dziennikarz i obrońca demokracji, którego pseudonim brzmiał „Bóg polityki konstytucyjnej” [„The God of Constitutional Politics”] — zapamiętał tę historię w swoich wspomnieniach nieco inaczej. Ozaki napisał, że czuje ciepło [ciepłe uczucia] do Stanów Zjednoczonych, ponieważ potężny amerykański finansista Jacob Schiff zorganizował finansowanie, które umożliwiło Japonii zakup amunicji użytej do pokonania carskiej Rosji w wojnie rosyjsko-japońskiej w 1905 r. Ozaki twierdził, że to on pierwszy pomyślał o wręczeniu wiśni w uznaniu Waszyngtonowi, ale początkowo „zachował swoją myśl dla siebie”, ponieważ uważał, że to rząd japoński powinien wykonać taki dyplomatyczny gest. Ale kiedy reżim jego rywala politycznego, Katsury Taro, nie pomyślał o tym, Ozaki powiedział, że zdecydował się działać samodzielnie po tym, jak dowiedział się o zainteresowaniu pani Taft sadzeniem drzew wiśniowych.

[5] Hikonojō Kamimura (jap. 上村 彦之丞 Kamimura Hikonojō, ur. 1 maja 1849 w Kagoshimie, zm. 8 sierpnia 1916 w Tokio) – admirał Japońskiej Cesarskiej Marynarki Wojennej.
(https://pl.wikipedia.org/wiki/Hikonojō_Kamimura)

[6] Isoroku Yamamoto (jap. 山本 五十六 Yamamoto Isoroku, ur. 4 kwietnia 1884 w Nagaoce, zm. 18 kwietnia 1943 nieopodal Bougainville na Wyspach Salomona) – japoński admirał, jeden z najwybitniejszych dowódców Japońskiej Cesarskiej Marynarki Wojennej, uważany za znakomitego stratega.
(https://pl.wikipedia.org/wiki/Isoroku_Yamamoto)

[7] E. Emerson, prawdopodobnie Edwin Emerson, korespondent wojenny, autor artykułu „Japan At War” (Contemporary Review, vol. 86, rzymskie LXXXVI, (July, 1904), s. 6—17; wymienianym tu: https://www.gutenberg.org/files/38552/38552-h/38552-h.htm#RUSSO-JAPANESE_RELATIONS)

[8] Szimbaszi — Shimbashi, stacja kolejowa w Tokio. Jest to jedna z najstarszych stacji kolejowych w Japonii i służy teraz jako muzeum. Pierwsza stacja Shimbashi, została otwarta w 1872 roku, znajduje się kilka kilometrów dalej od obecnie funkcjonującej pod tą nazwą, nowej Shimbashi Station (Shimbashi = „New Bridge” = „Nowy Most”), otwartej w 1909 roku, a pierwotnie funkcjonującej pod nazwą Karasumori Station.
(https://www.jrailpass.com/blog/shimbashi-station)

[9] Sądząc z opisu, musi to być w obrębie Nagasaki, może w pobliżu Góry Inasa — Mount Inasa, z której obecnie rozciąga się „Nocny widok za 10 milionów dolarów” (1000 万 ド ル の 夜景, Issenmandoru no yakei).

[10] prawdopodobnie błąd zecera (a może to nazwa jakiegoś mniejszego statku) i chodzi o jednostkę Kamakura Maru, o tonażu 5.846, zbudowaną w 1897 i zezłomowaną w 1933, linii Nippon Yusen Kaisha K.K. (Nippon Yusen Kabushiki Kaisha), NYK, jednej z największych linii żeglugowych na świecie, powstałej w 1885 roku w wyniku połączenia Mitsubishi Shokai z Kyodo Unyu Kaisha. Firma szybko się rozwinęła, początkowo na Dalekim Wschodzie, a w 1899 roku zainaugurowała połączenie liniowe między Japonią a Londynem. Później usługi zostały rozszerzone na Amerykę Południową, Batawię, Australię, Nową Zelandię, RPA oraz zachodnie USA i Kanadę. Firma nadal działa. (http://www.theshipslist.com/ships/lines/nyk.shtml; w Lloyd's Register of Shipping).
Nie mylić z Chichibu Maru, przemianowanym później na Kamakura Maru.

[11] Kniaź Paweł Pietrowicz Uchtomski (Uchtomskij, Ukhtomsky, ros. Павел Петрович Ухтомский; 1848—1910) — rosyjski wiceadmirał z rodziny Uchtomskich (ros. Ухтомский), książęcego rodu, będącego odnogą ruskiej dynastii Rurykowiczów.
Po bitwie 28 lipca (10 sierpnia) 1904 (Bitwa na Morzu Żółtym) objął obowiązki dowódcy eskadry, ale 24 sierpnia 1904 r. przekazał to stanowisko Robertowi Nikołajewiczowi Virenowi, formalnie wyznaczony do dyspozycji admirałowi Jewgienijowi Iwanowiczowi Aleksiejewowi (ros. Евгений Иванович Алексеев).
24 lipca 1906 r. został zwolniony ze służby z powodu choroby z mundurem i emeryturą oraz awansem na wiceadmirała.

[12] Foch i Smirnow — patrz przypis [2].

Aleksander Wiktorowicz Fok (także Foch; ros. Александр Викторович Фок; 1843—1926) — generał porucznik armii Imperium Rosyjskiego podczas wojny rosyjsko-japońskiej.

Konstantin Nikołajewicz Smirnow (ros. Константин Николаевич Смирнов; 1854—1930) — generał porucznik armii Imperium Rosyjskiego.
Po upadku twierdzy Port Arthur przedstawił raport, który posłużył jako podstawa do wszczęcia sprawy o kapitulację twierdzy przeciwko generałom Stesselowi, Fokowi i Reisowi (Rejsowi, ros. Виктор Александрович Рейс). Również w tej sprawie został oskarżony, ale wyrokiem Naczelnego Wojskowego Sądu Karnego z 7 lutego 1908 r. został uniewinniony.
Za oskarżenie o tchórzostwo Fok wyzwał Smirnowa na pojedynek, który zakończył się ranieniem ostatniego w brzuch.
W 1908 r. przeszedł na emeryturę.

[13] Trudno mi zlokalizować tę Tuasę, ale z opisu wynika, że to gdzieś blisko Nagasaki, trzeba więc raczej wykluczyć pomyłkę zecera, bo narzucająca się Yuasa leży ponad 800 km od Nagasaki.

[14] Edward Szczęsnowicz, kapitan Retwizana.

[15] „Słowo Polskie”, wydawane we Lwowie, dziennik Narodowej Demokracji
https://pl.wikipedia.org/wiki/Słowo_Polskie_(Lwów)

[16] Organ Polskiego Związku Narodowego w Stanach Zjednoczonych A. P.

[17] Dziennik Narodowy — gazeta polonijna, założona 4 grudnia 1898 r. w Chicago przez członków Polskiej Partii Narodowej (Polish Nationalist Party). Po roku pracy w gazecie pierwszy redaktor Dziennika Narodowego, John J. Chrzanowski, zrezygnował na rzecz Michała Sadowskiego, który pozostał redaktorem do kwietnia 1900 r. Od 11 października 1899 r. do grudnia 1899 r. za rządów Sadowskiego wstrzymano druk Dziennika Narodowego. W późniejszych latach redaktorami byli F.H. Jabłoński, Frank Wołowski, K. Barski, Filip Ksycki i M.S. Dunin. Dziennik Narodowy pozostawał kluczowy dla edukacji politycznej Polonii, aż do rozwiązania we wrześniu 1923 r.
(https://chroniclingamerica.loc.gov/lccn/sn83045097/)

[18] Straty rosyjskie mocno przesadzone — https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_rosyjsko-japońska.

[19]  „Miesięcznik Krytyka ukazywał się przez lat szesnaście, od roku 1899 do roku 1914. (...)

Krytyka była formalnie pismem „niezależnym”. Podobnie formalnie nie związani z PPS byli jej redaktorzy: do roku 1900 Ludwik Bruner [Jan Sten], później — przez lat czternaście — Wilhelm Feldman. W praktyce jednak pismo stało się nieoficjalną trybuną ideologów prawicy PPS i piłsudczyzny. Linia polityczna partii utrzymana była nie tylko w pracach współpracowników, czynnych działaczy PPS czy PPSD (spośród nich pisywali do Krytyki Daszyński, Kelles-Krauz, Jodko-Narkiewicz, Leon Wasilewski, Feliks PerlWładysław Gumplowicz, Daszyńska-Golińska), ale i w artykułach „bezpartyjnych“, takich właśnie jak Feldman, naczelny publicysta pisma, autor większości artykułów wstępnych.”

(http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Materialy_Bibliograficzne/Materialy_Bibliograficzne-r1953-t2/Materialy_Bibliograficzne-r1953-t2-s5-148/Materialy_Bibliograficzne-r1953-t2-s5-148.pdf)
 

[20] W wiki podają, że Fukuchiyama to miasto założone 1 kwietnia 1937 r. w prefekturze Kioto.
https://en.wikipedia.org/wiki/Fukuchiyama,_Kyoto

Wcześniej jednak znajdował się tam zamek Fukuchiyama, zbudowany w 1579 roku przez Mitsuhide Akechi (Akechi_Mitsuhide) po przejęciu kontroli nad lokalnym obszarem Tamba. Chociaż zamek został opuszczony pod koniec lat 70. XIX wieku i zburzony w latach osiemdziesiątych XIX wieku, jego odbudowę ukończono w 1986 r. przy pełnym pasji wsparciu mieszkańców Fukuchiyamy.
(https://www.city.fukuchiyama.lg.jp/soshiki/3/14090.html)

Japan Encyclopedia Louis Frédéric podaje:
Fukuchiyama. Miasto w prefekturze Kioto, założone u zbiegu rzek Hiji i Yura, założone przez Akechi Mitsuhide wokół jego zamku. Centrum przemysłowe (maszyny i tekstylia).

Czyli w 1905 roku wokół tego zamku musiało istnieć jakieś skupisko.
 

[21] Muszę tu powtórzyć przypis z poprzedniej części, odnoszący się do Gazety Ludowej:
W tym czasie wychodziła, chyba, jedynie ta, za Wiki: „redagowana m.in. przez Różę LuksemburgMarcina Kasprzaka i Tadeusza Matuszewskiego a finansowana przez niemiecką socjaldemokrację”. Pismo „miało charakter robotniczy i rewolucyjny, a jego głównym celem było propagowanie idei marksistowskich wśród proletariatu w Wielkopolsce. Wydrukowano w nim m.in. mowę Augusta Bebela, wygłoszoną na Zjeździe Socjaldemokracji w Monachium we wrześniu 1902.”
Gazeta Ludowa – początkowo tygodnik, a następnie pismo wychodzące dwa razy w tygodniu, ukazujące się w Poznaniu w latach 1902—1904.
(https://pl.wikipedia.org/wiki/Gazeta_Ludowa_(1902—1904).
Lwowska Gazeta Ludowa, wzmiankowana w Wiki, zaczęła wychodzić w 1906, a ta wydawana w Ełku przestała się ukazywać w 1902.

Co do „Kurjerka”, to nie wiem, który ma na myśli Douglas.

[22] Broszurka Romualda Mielczarskiego, pseudo Jan Wierzba, Opowiadanie z dziejów Polski. Dla Braci Włościan

[23] Kazimierz Kelles-Krauz pod pseudonimem Michał Luśnia — Rozmowy towarzyszy o socjalizmie i patriotyzmie konstytucji i niepodległościLondyn, 1904.

[24] Karl Kautski — „Zasady Socjalizmu”.

[25] Zygmunt Wasilewski (ur. 29 kwietnia 1865 we wsi Siekierno, zm. 25 października 1948 w Wiśle) – polski publicysta i polityk narodowo-demokratyczny. Senator III kadencji z ramienia Stronnictwa Narodowego.
W latach 1902—1915 był redaktorem naczelnym pisma „Słowo Polskie”.

[26] Ernest John („EJ”) Harrison (1873—1961) był angielskim dziennikarzem , autorem i judoką. Harrison urodził się w Manchesterze, w Anglii, w dniu 22 sierpnia 1873. Napisał wiele książek o praktyce judo. Zmarł w Londynie 23 kwietnia 1961 r.

Jako młody człowiek Harrison był dziennikarzem, który pracował dla gazet w Anglii, Kolumbii Brytyjskiej i Japonii. Lubił zapasy. W 1897 roku, pracując dla gazety Japan Herald w Jokohamie, rozpoczął treningi Tenjin shinyo-ryu jujutsu. Po przeprowadzce do Tokio rozpoczął treningi judo Kodokan.
(https://en.wikipedia.org/wiki/Ernest_John_Harrison)

[27] Obszar Narashino w dystrykcie Tsudanuma był używany do manewrów kawalerii przez Gwardię Cesarską i wczesną Cesarską Armię Japońską i był odwiedzany przez cesarza Meiji na początku okresu Meiji (1868—1912).
W 1904 r. zbudowano tu obóz jeniecki dla jeńców wojennych z wojny rosyjsko-japońskiej w latach 1904—1905 i I wojny światowej. Szkoła Narashino Cesarskiej Armii Japońskiej (The Imperial Japanese Army Narashino School) była główną szkołą szkolenia kawalerii, a później walki czołgów (szkoła pancerna).
(https://en.wikipedia.org/wiki/Narashino)

[28] Stacja Ryōgoku została otwarta 5 kwietnia 1904 roku jako Ryōgokubashi, zyskując obecną nazwę w 1931 roku.
(https://en.wikipedia.org/wiki/Ryōgoku_Station)

[29] Ryōgoku (両 国) to dzielnica w Sumida w Tokio. 
W 1659 roku zbudowano most Ryōgoku, obejmujący rzekę Sumida, tuż przed jej ujściem do rzeki Kanda
Jego nazwa, oznaczająca „dwie prowincje”, pochodzi od połączenia Edo (prekursora Tokio w prowincji Musashi) i prowincji Shimōsa.
Dzielnica wzięła swoją nazwę od mostu.
(https://en.wikipedia.org/wiki/Ryōgoku)

[30] Stacja Tsudanuma została otwarta 21 września 1895 roku.
(https://en.wikipedia.org/wiki/Tsudanuma_Station)

[31] kuruma — dwukołowy wózek, rodzaj dorożki, który ciągnie człowiek, zwany kurumaja.

[32] Mikołaj, imię świeckie Iwan Dymitrowicz Kasatkin, ros. Иван Дмитриевич Касаткин (ur. 1/13 sierpnia 1836, zm. 3/16 lutego 1912 w Tokio) – święty Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, rosyjski misjonarz, założyciel Japońskiej Cerkwi Prawosławnej. W literaturze hagiograficznej określany jako św. Mikołaj Japoński (ros. Николай Японский).
W czasie wojny rosyjsko-japońskiej pozostał w Japonii.
10 kwietnia 1970 Mikołaja (Kasatkina), ewangelizatora Japonii, zaliczono w poczet świętych.
(https://pl.wikipedia.org/wiki/Mikołaj_(Kasatkin))

 

 



tagi: socjaliści  niepodległość  rosja  londyn  japonia  wojna rosyjsko-japońska  lwów  krytyka  jodko  pps  wierzba  1904  james douglas  zgoda  słowo polskie  mac-pherson  mcpherson  j. hardy  jan hardy  jakób hardy  tokio  lond  matsuyama  1905  retwizan  ju-jitsu  port arthur  nogi  sha he  romuald mielczarski  togo  przedświt  luśnia  liaoyang  gazeta ludowa  kelles-krauz  kautski  aleksiejew  kuropatkin  mikołaj japoński  harrison  zygmunt wasilewski  szczęsnowicz  foch  fok  smirnow  uchtomski  emerson  kamimura  stessel  yamamoto  ozaki  jacob schiff 

umami
7 marca 2021 13:41
5     1089    7 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

saturn-9 @umami
7 marca 2021 15:03

powroty to znak dobry +

zaloguj się by móc komentować


Paris @umami
7 marca 2021 19:36

Milo  znowu  Pana  czytac...

...  dzieki,

zaloguj się by móc komentować

umami @Paris 7 marca 2021 19:36
7 marca 2021 23:36

To nie ja, to Douglas, ale proszę bardzo ;)

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @umami
10 marca 2021 06:26

Kilka fragmentów z protezami cyfrowym zaciekawiło ale skupię się na jednym takim bowiem to ta odsłona wieczna ile diabłów na czubku się zmieści albo w czasach ostatnio minionych, gdy to przekornie rozważano ile ZER przez komin... 

Fake-news-media dzisiaj, wczoraj, jutro.

 

...zamykające około 20 metrów kwadratowych, oraz mniej więcej metr wysokie wzniesienie, przeznaczone dla mówców, a mogące pomieścić ze sto osób. 

 

Mamy 20 (m2), dalej pojawia się (mniej-więcej) JEDEN metr oraz potencjał na STO osób!   Czy 5 osób na metr kwadratowy może się zmieścić? 'japońce' są małe więc w tym przyczynku prasowym mogą!

 

20  1  100 ? W magii liczb ZERO nie jest liczone oddaje ponoć tylko fakt wypełnienia się / spełnienia się. Pozostaje więc "2 1 1".

Z takim zestawem, w innym zapisie/permutacji 112, spotkałem się w klątwie jaką obłożył pisarz emigrant,Tomasz Mann, firera A.H. w opowiadaniu "Das Gesetz" [Prawo]. 

 

Co skrywa takie '211'? Ściąga w sieci sufluje takie tam odniesienia. Gdzie jest przesłanie właściwe ? W czytanym z prawa do lewego '211' czy w fantazji/wariacji o stu takich, którzy się zmieszczą na tylu a tylu metrach kwadratowych ? 

Co zwęszyłem zapiszmy na karby tego, że już tak mam, że wszystko ze wszystkim mi się skojarzy, jak to kiedyś ktoś tam na SN ujął.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować