-

umami

James Douglas w Japonii, część 3

Jak pamiętamy, Redakcja Niepodległości podzieliła listy Douglasa na 2 części a ja tę pierwszą część podzieliłem na swoje 2, bo dodałem też listy ze Zgody.

Dla przypomnienia:

James Douglas w Japonii, część 1
James Douglas w Japonii, część 2

Drugą część z Niepodległości także podzielę na 2 części. Widać, że korespondencja tam zamieszczona rozrzedza się a listy zamieszczane w Zgodzie ukazują się raz, czasami dwa razy w miesiącu. Tym razem więcej jest listów ze Zgody. Nie ma też przypisów od Redakcji, tzn. był jeden, informujący o pierwszej części serii listów w Niepodległości, ale go pominąłem. Na to konto umieszczam swoje linki, przypisy i uwagi w nawiasach kwadratowych. Poprawiłem też kilka błędów, ale pisownię zostawiłem, w zasadzie, bez zmian. Jedno rostrzelenie zamieniłem na pogrubienie.
 


    JAMES DOUGLAS.
    W ZARANIU DYPLOMACJI POLSKIEJ — MISJA LIGI NARODOWEJ I P. P. S. W JAPONJI. (1904—1905)
[część 3]

    II [część II wg podziału Niepodległości]

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 
 

    Zgoda no. 43 z 27.10.1904

    LISTY Z JAPONJI.
    Od specjalnego korespondenta Zgody i Dziennika Narodowego.

                                        Tokio, 22 września 1904.

    Żałuję, że mi choroba nie pozwoliła pisać przez dwa tygodnie, ale posta ram się to powetować. W ostatnim liście opisałem Wam me wrażenia, z widzenia się z jeńcami polskimi w Macujamie [Matsuyama]. Nim przejdę do opisu reszty jeńców wojennych, muszę opisać wam, jakie wrażenie zrobiło w Tokio i w Jokahamie zwycięstwo nad Kuropatkinem[1] z całą armją rosyjską i zajęcie przez Japończyków Laojangu [Liaoyang].

    Już to wogóle Japończycy są dość wstrzemięźliwi ze swemi sprawozdaniami z pola bitew, po wtóre, z reguły, tutejszy sztab jeneralny podaje wszystkie wieści o 48 godzin później do wiadomości ogółu, niż sam je otrzymał, tak, że sprawozdanie z bitwy, dajmy na to z 2-go bieżącego m. przychodzi do Tokio 4-go rano, pismom miejscowym się ogłasza 5-go wieczorem, i do wiadomości ogółu dochodzi 6-go rano, tak że naprz. w Londynie wiedzą o rezultacie bitwy często o dzień przedtem, niż w stolicy zwycięskiego kraju.

    Wskutek tego wszystkiego, dopiero 6-go bieżącego m. pisma japońskie w dodatkach nadzwyczajnych powiadomiły publiczność, że wojska rosyjskie wycofały się z Laojangu, który Japończycy zajęli.

    Wiadomość rozniosła się jak piorun. O g. 5-ej popołudniu pierwsi chłopcy z dzwonkami u pasa i z paczką małych arkusików zadrukowanego po chińsku papieru zjawili się na ulicy, a w kwadrans później już na wszystkich ulicach widać było Japończyka przed każdym domem, jak stojąc na drabinie utwierdzał na dachu swego niziutkiego drewnianego domku Jakieś godło symboliczne — przeważnie chińskie ideografy, dziwnego kształtu litery, zrobione z drzewa i papieru kolorowego, podczas gdy żona lub synowie czy też córki zawieszały u sufitu latarnie papierowe, specyalnie na cel świętowania zwycięstw przygotowane i przeznaczone.

    Zważywszy, że Tokio, ze swemi półtora milionami mieszkańców, posiada do 200,000 domków, wobec tego, że ogromną większość ich zamieszkuje jedna tylko rodzina, i że każdy „dom" wystawił co najmniej dwie latarnie, a zamożniejsze po dziesięć, piętnaście lub dwadzieścia, przypuszczam, że ogółem tego wieczora paliło się w Tokio około 600 — 700 tysięcy latarni papierowych. Prawie wszystkie okrągłe, białe, z wielkiem czerwonem słońcem z obu stron. Znaczna część latarni miała z jednej strony słońce czerwone, z drugiej zaś dwie zygzakowate linje czerwone, na białem tle, z czarną kotwicą na tem — podobno flaga morska Japonji; mówię podobno, bo widziałem kupę statków handlowych i wojennych, ale tej flagi na statkach nie widziałem.

    Zauważywszy ze swego hotelu ruch na ulicy, zawołałem chłopca roznoszącego pisma, kupiłem jeden z owych „dodatków nadzwyczajnych", których tu co dnia kilka się zjawia, czasami z doniesieniem, że niema wiadomości z placu boju, no i poszedłem zaraz do mego tłómacza, by mię objaśnił, co w owem piśmie „stoi”. Oczywiście, że po dowiedzeniu się o zajęciu Liaojangu i ostatecznem zwycięstwie, natychmiast się wybrałem na miasto, i przespacerowałem cały wieczór. Śliczny widok przedstawiały ulice Tokio w czasie tej iluminacji. Długa, dość wąska, kręta uliczka, sklepy po obu stronach, masa publiczności spacerującej tak gęsto, że „dzinrikiszą” przejechać nie sposób i trzeba iść piechotą. Publiczność w znacznej części z kobiet złożona w ich pstrych, jasnych ubraniach, ze lśniącemi włosami i jedwabnemi, wszelkich kolorów i odcieni szerokiemi pasami — „obi”, na wysokich drewnianych szczudełkach, klekoczące i gadające, śmiejące się i wesołe wszystko, taki hałas, że rozmawiać trzeba bardzo głośno, by coś usłyszeć było można, i to wszystko oświetlone różowem światłem tysięcy latarni papierowych, uwieszonych na wysokości sześciu — siedmiu stóp nad ziemią i tak gęsto, że jedna latarnia do drugiej przytyka, wśród tego gwaru, ożywienia i dymu z tysięcy palących się świeczek łojowych — coś podobnego widziałem po raz pierwszy w życiu, i kilka godzin błądziłem po ulicach miasta, nie mogąc się przyzwyczaić do widoku i spotykając coraz nowe rodzaje oświetlenia, coraz nowe formy i kolory latarni, wśród masy chorągiewek kolorowych z ciemnego papieru, na którem czerwone słońce japońskie zmieniało swą barwę. Stosownie do gustu autora lub gatunku farb, jakie miał w posiadaniu, wahając się od żółto-morelowego, pomarańczowego i t. d. do fioletowego i fioletowo błękitnego.

    Nie wszystkie jednak domy i firmy były iluminowane w ten sposób. Większe i zamożniejsze domy kupieckie wysiliły się na coś oryginalnego, więc niektóre miały wielkie chińskie litery z rur gazowych z setkami rożków zrobione, i wielkie ogniste znaki świadczyły światu o fakcie wielkim, inne miały te same lub inne litery z lampek elektrycznych złożone. Niestety nie mogłem odczytać tych liter, a mój tłómacz mówił mi wciąż, że się to stosuje do obecnego zwycięstwa, detali jednak nie dawał.

    Bardzo ładnie był iluminowany gmach banku „Mitsui", i tejże firmy wielki sklep wyrobów jedwabnych. Ogromny dwupiętrowy gmach bankowy miał wszystkie krawędzie dachu i trzech wieżyczek na szczycie wyłożone tysiącami lampek elektrycznych, co szczególniej z daleka robiło bardzo efektowny widok. Sklep jedwabny miał również wyłożone „elektryką” wszystkie krawędzie podwójnego dachu, oraz parę ogromnych liter chińskich z frontu, lecz tu lampki były trzech kolorów — żółte, czerwone i zielone, i naprzemian cały duży budynek stawał się to jasno żółtym, to czerwonym z zielonemi plamami, przyczem światło się zmieniało co parę sekund.

    Wiele innych firm iluminowało się ogniami bengalskimi, etc. a nazajutrz zarząd miasta urządził iluminację z ogniami sztucznemi w ogrodzie, czy też parku „Hibiju" [Hibiya Park][2]. Niestety, źle wybrali oni czas, i wielkie kosztowne bardzo iluminacje spaliły się bez żadnego efektu w dzień, podczas pochmurnego popołudnia. Już to wogóle puszczanie rakiet etc. w biały dzień nie ma racji, a robienie tego podczas deszczu może mieć miejsce tylko w Japonji. Oczywiście z rakiety było widać tylko dym, no i wystrzał, gdy pękała wysoko w górze. Podobno wieczorem urządzono ponownie ognie sztuczne, ale tych nie widziałem.

    Ogromną burzę w prasie i opinji tutejszej wywołało parę notatek w prasie angielskiej, jakoby Kuropatkin okazał się lepszym strategikiem, niż jenerał—marszałek Ojama [Iwao Ōyama], ponieważ Kuropatkin zdołał wycofać całą swoją armję z Laojangu i Japończycy wzięli tylko 13 ludzi do niewoli, a spodziewali się wziąść kilkanaście tysięcy.

    Po dwóch dniach prasa japońska przyszła do przekonania, te to była zemsta korespondentów angielskich za to, że ich trzymają zdaleka od armji. Rzeczywiście, podobno korespondentom oddają wielkie honory w wojsku japońskim, ale nigdy nie podpuszczają ich bliżej niż na 8—10 mil ang. do placu boju, tak, że oni słyszą zdaleka huk dział, ale bitwy zupełnie nie widzą, i nie mają pojęcia ani o poruszeniach wojsk, ani o zaciętości boju, a głównie że oni bitwy nie widzą, i dopiero wieczorami, po skończonej operacji przychodzi oficer japoński i dyktuje im opis bitwy i rezultat walki. Wobec tego podobno korespondenci zadecydowali, że ponieważ wszyscy oni otrzymują jedno i to samo opowiadanie, więc wystarczy, gdy zostanie jeden albo dwóch z nich, i nie potrzeba czterdziestu kilku i spora część już wróciła do Tokio.

    Parę dni temu został z Tokio wysłany specyalny telegram do marszałka Ojamy, przez marszałka Jamagatę [Aritomo Yamagata; Yamagata_Aritomo], naczelnika Sztabu Jeneralnego w Tokio, który w imieniu cesarza prosi, by w granicach możliwości, i o ile na to pozwolą sekreta wojenne, pozwolić korespondentom na większą swobodę i dopuszczenie ich na plac boju, by mogli widzieć bitwy. Jaki będzie rezultat tego — niewiadomo, korespondenci jednak, którzy wrócili z pola walki, by pojechać do domu, zatrzymali się w Tokio, i prawdopodobnie poczekają, co im ich koledzy napiszą o „nowych warunkach”.

    Port Arthura, nie zważając na wszystkie przepowiednie, przewidywania proroctwa, opinje autorytetów etc., wciąż się jeszcze trzyma, i zdaje się, że się potrafi utrzymać jeszcze kilka tygodni. Pamiętam, jak w końcu czerwca Japończycy przepowiadali upadek jego na połowę lipca, wojenni korespondenci i opinia wojskowa w Anglii naznaczali początek sierpnia, tymczasem obecnie zbliża się koniec września a Port Arthur się trzyma.

    Dziś rozeszła się pogłoska, że jeden z pułków jenerała Nogi [Maresuke Nogi], który dowodzi armją oblegającą, mianowicie pułk Nr. 19 został całkiem prawie wybity, tak, że około 15—20 procent żołnierzy jest zdrowych, reszta — zabici i ranni. Pokazuje się, że chociaż wojska japońskie zdobyły prawie wszystkie pozycje dalsze, to jednak te ostatnie forty są tak silnie zbudowane, tak dokładnie przykryte, że naprz. zepsucie dział rosyjskich granatami jest prawie niemożliwe, a żołnierze rosyjscy mają we fortach przykrycia i zasłony z grubego żelaza, które kpi sobie z kul karabinowych, a od armatnich jest zakryte specyalnemi wałami ziemnemi i z kamienia. Dziś słyszałem opinię ze strony znawców i ludzi wtajemniczonych, że „kto wie, czy go się uda zdobyć w październiku”.

    Tak więc Japończycy się przygotowują do skuteczniejszej blokady niż dotychczas, bo dowiedzionem zostało, że cały szereg chińskich „dżonek” dostarczył sporo żywności oblężonym, tem bardziej, że ci dobrze bardzo płacą za nią, i mają zamiar oblegać — bez ataków, gdyż podczas ataków stracili dużo ludzi. Może się będą podkopywać tunelem, może urządzą wielki atak ze strony morza, — nie wiadomo.

    Po odwiedzeniu jeńców–Polaków wybrałem się w odwiedziny do Żydków, których tam było czterdziestu paru i którzy tak jak i katolicy, zostali oddzieleni od jeńców–Rosjan.

    Nowych rzeczy się od nich dowiedziałem niewiele. Rannych między niemi było znacznie mniej, niż między Polakami, bo tylko sześciu czy siedmiu na czterdziestu paru, podczas gdy Polaków rannych było blisko połowa. Ci co zostali ranni, są z ran swych dumni ogromnie, i gotowi są każdemu pokazywać ślady ran, jako dowód swej odwagi.

    Wyglądają oni znacznie lepiej od Rosjan, i nawet Polaków. Wszyscy są ciągle czemś zajęci, uczą się czytać i pisać, ci co nie umieli dotychczas, szyją sobie wciąż i reperują ubrania, urządzają gry na podwórku, słowem, starają się być zajętymi przez cały dzień. To im daje daleko zdrowszy wygląd, są szczuplejsi na twarzy, ale twarze ich nie noszą śladów opuchnięcia, oczy nie są też tak podkrążone, jak wśród Rosjan i niestety Polaków.

    Ponieważ w pismach miejscowych parę razy była poruszaną kwestja podawania przez Polaków i Żydów gremialnej proźby do rządu japońskiego, by im pozwolono zostać w Japonji, a nie wracać do Rosji, więc zadałem im to pytanie, i wszyscy mi odpowiedzieli, że nic podobnego nie było. Prośby żadnej, ani kolektywnej, ani osobistej nikt z nich nie wnosił, tylko zdaje się jeden czy dwóch żydków, prawdopodobnie dezerterów, pytało się tłómacza japońskiego, czy otrzymaliby pozwolenie zostania w Japonji po wojnie skończonej, czy też nie. Tłomacz im odpowiedział, że on o tem nie wie, co władze mogą postanowić, i na tem się kwestja skończyła. Z Polaków nikt tej kwestji nie poruszał.

    Piszę tu o tem dlatego, że o tej kwestji pisały pisma japońskie, w języku angielskim wydawane, w formie twierdzącej, z powodu czego oficerowie rosyjscy, znajdujący się w Macujamie, mówią o tem, i nazywają Polaków i Żydów zdrajcami, i może to później tym jeńcom zaszkodzić, gdy po wojnie z powrotem do Rosji wrócą.

    Przed kliku dniami uciekło z Matsujamy trzech jeńców Rosjan, żołnierzy, lecz w parę dni potem policja miejscowa aresztowała dwóch z nich i odprowadziła z powrotem do ich świątyni. Dzisiejsze zaś pisma doniosły, że wczoraj znaleziono na brzegu morskim trupa wyrzuconego podczas przypływu — prawdopodobnie Rosjanina, i zachodzi przypuszczenie, że jest nim ów trzeci żołnierz, którego nie złapano. Co ich może pobudzać do ucieczki, tego doprawdy nie wiem, bo być nie może, by uciekali oni z własnej inicjatywy. Przecież, gdy ich tu wieźli, to widzieli oni, że Japonja leży o dzień drogi statkiem od najbliższego lądu — Korei, więc chyba żaden z nich nie może się spodziewać, że morską cieśninę przepłynie. Muszą oni mieć kogoś, kto ich do ucieczki namawia, obiecując pomoc ect. Ale kto to być może — tego nie wiem.

    Po odwiedzeniu Żydów i Rosjan, udałem się do szpitala, gdzie leży stale około 150 do 300 rannych jeńców. Nie będę tu opisywał wrażenia, jakie tylu rannych sprawia, jest ono bardzo ciężkiem. Miałem tam jednak dość długą rozmowę z oficerami i trzema doktorami, którzy zostali wzięci w niewolę na polu bitwy, i których Japończycy trzymają — prawdopodobnie dlatego, że nie wiedzą, czy ich można puścić, czy nie, oraz ponieważ byli oni wzięci w niewolę na polu bitwy, pośród walczących, i mieli na sobie uniformy i pałasze, więc chyba przypuszczają, że obok czynności lekarskich, spełniali oni może też funkcje wojskowe. Sprawa doktorów nie jest jeszcze przez Japończyków rozstrzygnięta i dlatego oni tam siedzą. Komicznie opowiadał mi jeden z nich, lekarz Czerwonego Krzyża, że mu Japończycy urządzili egzamin lekarski, by się przekonać, czy on rzeczywiście jest doktorem, czy nie, on zaś, nie wiedząc o tym zamiarze, był ogromnie zdziwiony, że władze japońskie prowadzą z nim rozmowę na temat czystej medycyny, i pytają go o takie rzeczy, które każdy lekarz obowiązkowo wiedzieć powinien. Dopiero po skończonym „egzaminie” powiedziano mu, że oni się przekonali, że on jest rzeczywiście doktorem, z czego się wszyscy oficerowie–jeńcy śmieli ogromnie, i radzili mu, by prosił Japończyków o świadectwo ze zdanego egzaminu.

    Pozycja doktorów jest rzeczywiście dosyć ciężką, gdyż Japończycy mają zupełnie inne nazwy wszystkich lekarstw, oraz nie mogą się rozmówić z felczerami i siostrami miłosierdzia, więc nią mogą dawać wskazówek.

                                        J. Hardy.

 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 
 

    Zgoda no. 47 z 24.11.1904

    Listy z Japonji
    od specjalnego korespondenta „Zgody” i „Dziennika Narodowego”.

                                        Tokio, 21 października 1904.

    Czytelnicy wybaczą mi przerwę w mych listach, ale klimat Japonji jest rzeczywiście niepewnym dla europejczyków, czego doświadczyłem na sobie. Mam obecnie doświadczenie, a to zawsze stanowi część kompensaty.

    Pogoda dżdżysta rozpoczęła się w połowie września i trwa dotychczas. Właściwie jesień powinna więcej niż inne pory roku obfitować w deszcze. Tu jednak jesieni nie znać. Gdy po paru dniach pochmurnych, słotnych, słońce zajaśnieje, w ciągu paru godzin cała okolica przybiera wygląd majowy. Wilgoć jednak ogromna. Jednocześnie ogromnie się zmienia temperatura. Podczas słoty zimno-przejmujące, trzeba nakładać najcieplejsze ubrania, i nawet w futrze siedzieć w mieszkaniu — drzwi bowiem w domach japońskich są zrobione z kratek drewnianych, oklejonych cienkim papierem i różnica temperatury między mieszkaniem a ulicą, pomimo zamkniętych drzwi — nie istnieje. Gdy zaś przez dzień jeden słonko zaświeci, robi się gorąco jak w lipcu.

    Przed paru tygodniami odbył się tu zjazd gubernatorów wszystkich prowincji japońskich, i jeden z nich, mianowicie pan Czigami [nie odnalazłem takiego], gubernator Kagoszimy [Kagoshima], stanął w moim hotelu. Oczywiście skorzystałem ze sposobności i urządziłem z nim parę interwiewów, z których dowiedziałem się, że do prowincji Kagoszimy należy Klan Sa-Szuma [patrz Satsuma Domain], który wydał niemal wszystkich starszych oficerów wojskowych Japonji.

    Wśród rozmowy opowiedziałem panu Czigami o popularnej wśród publiczności polskiej wieści, że jenerał Kuroki [Tamemoto Kuroki] pochodzi z rodziny polskiej.

    Pan Czigami na to mi odparł, że on rodzinę Kurokiego zna, i wie z pewnością, że wieść ta nie jest prawdziwą, jednak zasięgnie bliższych informacji.

    Jakoż w parę dni później był on w stanie dać mi następujące szczegóły:

    Ostatni z zamożnego rodu samurajów (szlachciców) Kuroki był bezdzietnym, i gdzieś około roku 1860 adoptował i usynowił trzeciego z rzędu syna swego przyjaciela nazwiskiem Szodżi[3]. W Japonji bowiem jest zwyczaj, że nazwisko rodowe i godność szlachecką odziedzicza po ojcu jeden tylko z synów, zwykle najstarszy, ale niekoniecznie. Ów adoptowany przez starego Kurokiego Szodżi przyjął nazwisko Kurokich i jest obecnie słynnym jenerałem. Jeśliby więc nawet zachodziła możliwość, by który z przodków rodu Kurokich był polskim szlachcicem Kurowskim, to i w tym nawet razie obecny jenerał Kuroki polskiej krwi w sobie nie posiada wcale.

    Jako gubernator prowincji, w której ród Kurokich miał swe stałe siedlisko, pan Czigami jest jak najbardziej chyba uprawnionym do wyjaśnienia tej kwestji, a wysoka godność, jaką piastuje, daje dostateczną powagę słowom jego. Pan gubernator Czigami był jednak na tyle uprzejmym, że mi obiecał przysłać oficjalną notatkę o historji rodu Kurokich z możliwie wszystkiemi szczegółami dotyczącemi jenerała, po swym powrocie do Kagoszimy.

    Pan Czigami zapoznał mię również z pewnym, wysoką godność piastującym, oficerem Sztabu Jeneralnego, z którym rozmawiałem o wojnie, i parę jego uwag mam zamiar tu przytoczyć.

    Mianowicie nie przypuszcza on, by eskadra morza Bałtyckiego, która właściwie przed paru dniami wyruszyła z Libawy na Wschód Daleki, kiedykolwiek do Mandżurji zawitała. Powiada on: Cała flota rosyjska była przed wybuchem wojny podzieloną na trzy części: najlepsze statki były w Port-Arturze, i flota oceanu Spokojnego była rzeczywiście flotą zdolną do boju, zdolną stawić czoło flocie japońskiej. Wszystkie pancerniki miały chyżość po nad 18 węzłów i były znakomicie uzbrojone. Takich pancerników jak Carewicz i Retwizan ma Rosja dwa tylko: „Oslabia” i „Oreł”. Reszta floty bałtyckiej — są to statki stare, nadpsute, które mogą stawać do boju tylko z krążownikami, — są to pancerniki drugiej klasy. Wprawdzie w dokach rosyjskich są obecnie w budowie dwa arcydzieła marynarki wojskowej — „Paweł I” i „Aleksander Niewskij”[4] — po 16.500 tonn każdy, i mają robić po 22 węzły, ale one nie będą wykończone przed lipcem lub sierpniem roku przyszłego.

    Flota morza Czarnego posiada trzy pancerniki wprawdzie nie najlepsze, jednak wcale znośne, oprócz tego trzy inne — drugiej klasy — ależ flota ta ma wyjście zamknięte, więc do wojny obecnej użyć ich się nie da.

    Obecna flota Port-Arthurska właściwie nie istnieje. Pięć zdemontowanych, popsutych, podziurawionych pancerników, bez dostatecznego zapasu amunicji — nie wymkną się w żadnym razie już z Portu Arthura, i obecnie, kiedy po ostatniej bitwie morskiej pozbawione są pomocy krążowników nie są w stanie walczyć z naszą flotą, z najmniejszą szansą nietylko zwycięstwa, ale nawet ucieczki.

    Czyż więc pan sądzi, że Rosjanie będą na tyle naiwni, by oddać resztę swych statków na zagładę i pozbawić brzegi Bałtyku ostatniej obrony?

    Co do Portu Arthura, to obecnie już od przeszło miesiąca jest on w takim stanie, że dwa lub trzy silne ataki — i jest on w naszym ręku. Ale poco my się mamy z tem spieszyć. Gdyby nawet flota Bałtycka rzeczywiście miała tu przybyć, to nie dojedzie tu ona przed styczniem, a w Porcie Arthura żywności starczy na 6 — 8 tygodni najwyżej.

    Dla nas, proszę pana, tak jak rzeczy dziś stoją, lepiej jest nie zdobywać Portu Arthura. Dopóki on się trzyma, powstrzymuje on wciąż Kuropatkina w jego cofaniu się, i co parę tygodni nadzieją odsieczy, nadzieją odbicia będzie go zmuszała do posuwania się na południe.

    Myśmy dość mieli ofenzywy i dość straciliśmy ludzi przy atakach, niech oni spróbują zdobyć Liaojang. Kuropatkin jest mądrym wodzem, on się woli cofać. Ale, proszę pana, co by to za sława była dla Rosyi, gdyby po dwu zwycięskich bitwach wojska rosyjskie przyszły z odsieczą do Portu Arthura! Coby to za radość była, i toby całą dotychczasową kampanję i nasze sukcesy w niwecz obróciło. Ta myśl, jeśli się nie uśmiecha Kuropatkinowi, to się bardzo w Petersburgu podoba.

    Skoro im to sadło pachnie, dlaczego my z pułapki mamy sadło usuwać, niech ich nęci. Jużeśmy w bitwie pod Sza-ho [Bitwa_nad_Sha_He] zrealizowali korzyść czekania, a zapewniam pana, że będzie jeszcze takich bitew parę.

    Co zaś do wyjazdu eskadry bałtyckiej, to jest czysty manewr giełdowy. To ma podnieść nadzieję i szanse lepszego obrotu wojny — i ułatwić nową pożyczkę. A potem eskadra wróci. Przekona się pan o tem za trzy tygodnie, może, za pięć tygodni, — najdalej.

    W dalszym ciągu rozmowy zrobiłem uwagę, że względem swej podejrzliwości Rosjan posuwają się Japończycy za daleko, i ogłaszają światu, że zdobyli w Liaojangu paręset tysięcy naboi „dum dum”, podczas gdy to były, według raportu Kuropatkina, naboje rewolwerowe.

    — „A widział pan te ładunki i kule? Właśnie mam jeden przy sobie — proszę oglądnąć.

    Poprosiłem oficera o pozwolenie odfotografowania owego naboju, na co on się zgodził, wobec czego posyłam Redakcji odbitkę, którą, sądzę, że warto umieścić w piśmie, chociażby dlatego, by pokazać światu, z jaką czelnością zarzuca Rosja kłamstwo — wobec faktów.

    Cały ładunek jest w rzeczywistości zwykłym nabojem do karabinów rosyjskich, używanych do roku 1896-go, z tą tylko różnicą, że w zwykłych nabojach kula z ołowiu posiada t. zwaną koszulkę z cienkiej blachy niklowej, i tą blachą jest cała odziana. Tu jednak koszulka obejmuje tylko tylną część kuli, przednia zaś, długa na 10 milimetrów (dwie piąte cala) koszulki tej nie posiada.

    Rana od takiej kuli jest straszną. Zwykła bowiem kula, ostra z przodu, i z powodu koszulki twarda, zachowuje swą formę, gdy uderza w ciało lub kość człowieka, przebija go na wylot, robiąc małą rankę. Ta jednak kula, rozgrzana od tarcia powietrza, przy uderzeniu nietylko w kość, ale nawet w miękkie ciało, spłaszcza się w swej przedniej części i przybiera średnicę o wiele większą od zwykłej, tak, że może dojść do 1 cala średnicy. Tylnia część kuli zachowuje swą formę i całą siłą swego ciężaru i pędu popycha naprzód rozszerzoną część, rwąc tkanki mięsne i druzgocząc kości. Czasami kawałeczki ołowiu zostają w ranie i męczarnie ranionego są okropne.

    Wprawdzie może ktoś powiedzieć, że to są naboje stare, z przed 96-go roku, ale w takim razie zkąd kilkaset tysięcy nabojów się wzięło w Mandżurji, którą Rosjanie zajęli dopiero po r. 1900. Widocznie część wojska ma strzelby starego systemu, do których tych nabojów używano.

    A może to tylko na Chunchuzów [Hunhuzi] było przygotowane. To i tak jest to zawsze okrucieństwem, i zresztą za używanie takich kul tylko w tym a tym wypadku nikt nie zaręczy.

    I to po konferencji w Haadze, gdzie zarzucano Anglikom używanie takich kul, i gdzie na wniosek Rosji postanowiono ich nie używać.

                                        J. Hardy.



* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 


                                        Tokio, 26.X.04.

    Drogi Panie Witoldzie!

    Dzięki za kartę. Żebyście wiedzieli, jak mi ogromnie potrzeba słowa zachęty i podniety, szczególnie od Was, tobyście mi co tydzień parę słów przysłali. Posyłam Wam parę kart, a tu omawiam business...

    Koniecznie potrzebna mi jest krótka a dobra Historja Polski. Takiej rzeczy nie mamy dotychczas wcale i najwyższy czas, by takowa została wydana. Historja Polski, którą byście mogli napisać sami, jakich 5 — 7 arkuszy druku, coś a la Wierzba [pseudo Romualda Mielczarskiego], tylko obszerniejszą, mniej ogólnikową, a więcej imion, faktów, z uwzględnieniem specjalnie dziejów porozbiorowych, byłaby dla mnie skarbem nieocenionym.

    Obecnie ilość więźniów wogóle wynosi 3600, Polacy stanowią 10 — 11%, więc jest ich około 400. Rozlokowani w 4 miejscach, ale już część wziętych w ostatniej bitwie, przy Sha-ho, a tych jest 740, pójdzie do Shizkoki [raczej Shizuoka] i Nagoi, więc będzie razem 6 miejsc. Teraz Port Artura ma się jeszcze trzymać około miesiąca, potem, gdy padnie, będzie około 15 — 18 tysięcy minimum. Z tych Polacy tworzą wielki procent, bo około 20%. W każdym razie mniej niż 2000 ich nie będzie. Wszystko razem wyniesie 2500 — 3000 Polaków. Tym facetom trzeba dać strawę duchową, aby, jeśli nawet nic nie będzie z moich wielkich planów, by oni tu coś skorzystali. Jeśli więc moje słowo coś znaczy u Was i jeżeli mi wierzycie, że obecnie mówię rozsądnie, to proszę Was, Panie Witoldzie, napiszcie Wy broszurę taką (można to zrobić w ciągu miesiąca najdalej) i przyślijcie mi ze 60 — 100 egzemplarzy. Część jeńców bowiem ma pojęcie o swem stanowisku klasowem, ale żaden nie zna historji, a teraz jest właśnie czas taki, kiedy można im dać lekturę, jaka się nam podoba, a nie mając nic do roboty, ani nic innego do czytania, będą to czytali.

    To samo się tyczy „Naprzodu”. Koniecznie potrzeba, by „Naprzód” przysyłali, tymczasem przynajmniej do trzech miejsc: Matsuyama, prow. Iyo; Himeji, prowincja Horima, oraz Fukuchiyama, prow. Tamba, Japan, Polish prisoners of War, no i egzemplarz dla mnie, za co będą otrzymywać listy od więźniów, co pewien czas, perjodycznie.

    „Zgoda” z Chicago przychodzi już do Matsuyamy i Himedżi [Himeji]. chociaż ja ich o to nie prosiłem. Dajemy się wciąż N. Dekom wyprzedzać. No, ale do Fukuchiyamy oni nie dotarli i o egzystencji jej dotychczas nie wiedzą.

    Prócz tego warto zużytkować skład „Dobrej Nowiny”[5] co leży na strychu w domu techników bezużytecznie, o tem wie Mak, Minkus oraz Gaudenty[6]. Przyszlijcie mi ze 100 egzemplarzy każdego kawałka, roześlę to między Moskali, gdzie jest 30 — 40% Rusinów. Zawsze się to im przyda. Można też wejść w porozumienie z R. U. P.[7], by nam dawali broszury i pisma i też mi przysyłajcie. Dzięki memu oficjalnemu stanowisku (po raz pierwszy w życiu rządowa posada), można wszystko wysyłać zupełnie bezpiecznie...

    Zapomniałem o „Gazecie Ludowej”[8]. Koniecznie — ile można. Trochę bibuły litewskiej zrobiłoby też dobrze, bo Litwini wogóle brużdżą, ale mają tę zaletę, że do słowa drukowanego, po litewsku szczególniej, czują respekt nieograniczony.

    Poznajomiłem się z korespondentem „Daily Mail'u”[9] i mam go uczyć rosyjskiego, skąd się większa zażyłość wywiąże. Staram się mu wytłomaczyć, że Anglja dopiero wtedy będzie miała spokój w Indjach, gdy uniepodlegli Polskę, bo to zmusi Rosję do zaniechania ekspansji i zwróci ją na drogę reform i niebezpieczeństwo w Indjach zniknie na lat przynajmniej 30. Dotychczas nie bardzo mnie słucha, ale powoli, zdaje się, potrafię napoić go, że przesiąknie tą myślą na wylot.

    Za tydzień lub dwa mam mieć interview z Kusina [Kusiną][10], byłym posłem w Rosji. O czem będę z nim mówił, — nie wiem, sądzę jednak, że będę go się starał przekonać, by Japonja weszła w bliższe przymierze z Austrją, a wtedy trzy państwa razem: Anglja, Japonja i Austrja będą stanowiły takie silne trójprzymierze, że będą mogły wstrzymać Rosję na czas dłuższy od wszelkich zakusów. Nie sądzę, żebym go odrazu przekonał, ale w każdym razie zwrócę mu uwagę na tę sprawę, a to już będzie stanowiło dużo.

    Gdybym ja mógł w Londzie dostać szereg wycinków z gazet, tyczących się kwestji stanowiska, jakie prasa austrjacka zajmuje wobec Rosji i Japonji, i jak krytykuje oba państwa, ich nastrój, etc. bardzoby mi to mogło pomóc.

    Czytałem w „Słowie”, że Niemcy wydają Rosji dezerterów, przyłapanych na granicy, gdybym mógł dostać wycinki z pism niemieckich, opisujących parę takich faktów, mógłbym zwrócić tu uwagę miejscowej władzy i oniby z pewnością wytknęli to Germanom, bo jest to łamanie neutralności. Niestety, siedzę tu bez żadnych środków. Na listy moje ani z Londu, ani ze Lwowa nie dostaję odpowiedzi, ciskam się tylko, gadam, ale nie mam faktów, by poprzeć me twierdzenie.

    W Londzie istnieje kilka biur wycinkowych, gdyby na tę sprawę nie pożałować funta, toby można było i w jednej, i w drugiej kwestji dostać po 250 wycinków. ...Dalibóg to warto zrobić. Jabym sam zapłacił za to. Myślę im posłać 10 yenów, by mi obstalowali owe wycinki, bo to jest rzecz pierwszorzędna. Gdyby można było dostać oryginalne wycinki niemieckie, znaczy germańskie i austrjackie, byłoby mi to tak pomocnem, że kto wie, czyby z tego nawet wielka korzyść nie urosła.

    Panie Witoldzie, jeśli znacie jakie biura wycinkowe w Wiedniu i Berlinie, obstalujcie proszę takie wycinki. Potrzebne są dwóch rodzajów: 1) opinja gazet wiedeńskich o wojnie obecnej, szczególnie artykuły, krytykujące stan wojskowy i ustrój wewnętrzny rosyjski, oczywiście bardziej pożądane są pisma konserwatywne lub umiarkowanie liberalne, jak „Reichswehr”, „Zeit” i „N. Fr. Presse” [11] — 2) i to jest ważniejsze, artykuły pism, namawiające władze do wydawania dezerterów rosyjskich zpowrotem, oraz notatki, konstatujące podobne fakty.

    W czasie pokoju jesteśmy wobec tego bezsilni, obecnie jednak Japonja może protestować, gdyż jest to naruszenie neutralności. My na tem tylko skorzystać możemy...

    Wszystkich dezert. polskich, których nazwiska znam i wysłałem, gdzie należy, jest 15. Z tych kilku jest dość inteligentnych, i jeden wprost zupełnie wykształcony. Nie widziałem go, (nazywa się Józef Kozłowski), ale z listów to widać: nie robi wcale błędów w polskim i rosyjskim.

    Za dwa tygodnie mam odbyć objazd po wszystkich pryznerach, wtedy napiszę więcej. Na razie nic nie mam więcej. Każcie któremu z naszych, by mi opisał dokładnie, co u was zaszło, we Lwowie, od marca. Potrzebuję uwag Waszych w sprawie mych korespondencyj.

    Wszystkim naszym ukłony. Wyślijcie bibuły.

                                        James.

    P. S. Pisałem poprzednio, że możliwem jest, że potrzebny tu będzie jeszcze jeden facet, bo gdy ilość jeńców Polaków z 250 wzrośnie na 2500 i wszyscy się nauczą pisać, to przecież ja nie będę w stanie sam jeden wszystkie ich listy przeczytać, i 5 do 10 procent tego przetłumaczyć na francuski lub angielski. Tej kwestji jeszcze nie poruszałem. Potrzeba atoli przygotować faceta, który musi znać trochę litewski, coby było wspaniałe, natomiast wystarczy, gdy będzie znał gruntownie francuski, i tylko trochę angielskiego, ponieważ teraz muszę robić na obydwa języki, bo w jednych instytucjach znają tu francuski. W innych angielski. Czy Ludkiewicz by się nie zgodził, co?

    Pomówcie z nim, proszę. W każdym razie facet mógłby wziąć korespondencje od jakiego pisma, co by mu przyniosło jakie z 50 — 60 blatów, a tu by dostał 80, więc na życie więcej niż wystarczy. Za drogę by mu zwrócono. Ogromnie by to ułatwiło robotę, i jabym gotów nawet facetowi odstąpić część tego, co mam sam. A we dwóch szczególnie z takim morowym chłopcem, jak Ludkiewicz, zrobilibyśmy 10 razy tyle, co ja sam. Ja w tych dniach zapytam, co oni tu myślą w tej kwestji.

    Facet musi posiadać francuski dość gruntownie, by mógł pisać, by mógł na francuski tłumaczyć niektóre rzeczy, i dobrze, jeśli będzie trochę umiał po litewsku. Bo Litwini to dla mnie zakała. Facetowi trzeba przygotować pasek austrjacki, by tu nie przyjeżdżał z rosyjskim paskiem. Sądzę, że za dwa tygodnie będę mógł napisać coś pewniejszego, i dobrze by było, gdyby się tak przygotował, żebym go mógł wezwać telegraficznie.

                                        James.

 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 
 

    Zgoda no. 48 z 01.12.1904

    Listy z Japonji
    od specjalnego korespondenta „Zgody” i „Dziennika Narodowego”.

                                        Tokio, 26 października 1904.

    Pisma dzisiejsze ogłaszają nowe rozporządzenie cesarskie, tyczące się kar, jakie mogą być nakładane na jeńców wojennych.

    Prawidła te uznają kary czterech rodzajów: lekkie więzienie, ciężkie więzienie, zesłanie oraz karę śmierci. I tak:

    Za nieposłuszeństwo ustanowionej władzy, opór władzy oraz eskorcie ma być karane lekkiem lub ciężkiem więzieniem. Jeśli zachodzi spisek w tym samym celu, to inicjatorowie i przewodnicy, jeśli są uznani za winnych, podlegają karze śmierci, reszta zaś ma być zesłaną lub uwięzioną. Za spisek w celu ucieczki przewodnicy i inicjatorowie podlegają zesłaniu lub karze śmierci, reszta więzieniu ciężkiemu. Wypuszczeni na wolność pod słowem lub przysięgą, w razie próby ucieczki, karani być mają więzieniem ciężkiem, lub śmiercią, jeśli przy aresztowaniu stawią opór zbrojny. Wogóle zaś jeńcy, którzy zostali zwolnieni od nadzoru pod przysięgą, w razie próby ucieczki, karani być mają ciężkiem więzieniem, ci zaś, co nie dotrzymują innych zobowiązań — więzieniem lekkiem.

    Ponieważ regulamin ten przewiduje niedotrzymanie słowa, więc z tego należy wnosić, że jeńcy, lub część ich, będą wypuszczani pod słowem honoru lub przysięgą. Dotychczas, o ile wiem, nie było ani jednego faktu, by jeniec został wypuszczony pod słowem. Regulamin ten więc inauguruje nową erę w życiu jeńców wojennych, erę wolnego życia w Japonji, po daniu przysięgi lub słowa. Wiem, że paru oficerów Polaków w Macujamie zwracało się z prośbą tego rodzaju do kilku instancji, lecz dotychczas bezskutecznie.

    Przed dwoma tygodniami mniej więcej opuściło Japonję kilkudziesięciu — 60 czy 70, nie mam dokładnej liczby pod ręką, jeńców, z tych część — nie należących do armji, reszta inwalidzi, uznani przez doktorów za niezdolnych do walki.

    Ostania bitwa pod Sho-ho nie zrobiła w Tokio wielkiego wrażenia, i chociaż zwycięstwo Japończyków w tej walce jest daleko znaczniejszem, niż pod Liaojangiem, to jednak, podczas gdy po ogłoszeniu wzięcia Liaojangu Tokio i Jokohama były wspaniale iluminowane i cała ludność obchodziła zwycięstwo to bardzo uroczyście, obecnie tego wcale nie widać.

    Zdziwiony tem odmiennem zachowaniem się publiczności zwróciłem się z zapytaniem do pewnego oficera armji, który mi taką dał odpowiedź: „Widzi Pan, odrzekł mi oficer, — pod Liaojangiem myśmy zdobyli silną fortecę, i odnieśliśmy wielkie zwycięstwo.” — No. a teraz, chyba niema zwycięstwa? zapytałem. — „Nie, panie, to nie jest nasze zwycięstwo, to klęska Rosjan. Pod Liaojangiem, nieprzyjaciel był przygotowany, oczekiwał nas, wiedzieliśmy wzajemnie, ile każdy ma wojska, armat, etc. Teraz zaś, Rosjanie myśleli, że otrzymawszy 50 tysięcy posiłków, będą od nas silniejsi, a nie przyjęli tego pod uwagę, że my też przecie wysłaliśmy posiłki naszym wojskom, i prawdopodobnie w tej samej ilości, tak, że jak pod Liaojangiem mieliśmy o 30 tysięcy więcej od Kuropatkina, tak i teraz mieliśmy o tyleż więcej. Ale wielka różnica jest zdobywać okopy z małą przewagą żołnierzy, bo myśmy mieli przewagę 15 procent, co właściwie znaczy zupełnie niewiele.

    Rosjanie nie chcieli dotychczas uznać wyższości naszego wojska — pod każdym względem. Nasz żołnierz jest lepiej wyćwiczony, jest inteligentniejszy, jest przejęty ważnością sprawy, o którą walczy. Prócz tego nasz żołnierz ma lepszych oficerów, ma lepsze karabiny, ma lepsze armaty.

    Ostatnia bitwa właściwie pokazała Rosjanom, że powinni przestać nas lekceważyć. Proszę pana, fakt jest, iż w czasach obecnych strona wojująca, przechodząc do akcyi zaczepnej, musi być zawsze znacznie silniejszą — co do ilości ludzi i armat. U nas w wojsku jest ustanowionem mniemanie, że dla zdobycia okopów, naprędce usypanych, strona zaczepna musi mieć więcej, niż półtora razy tyle wojska, co strona broniąca, — oczywiście przy równej doskonałości żołnierza i broni, bo gdy ma tylko półtora razy tyle, to szanse są zrównoważone.

    Obecnie myśmy przyszli do przekonania, że nasze wojsko, jako całość, jest półtora razy lepszem od rosyjskiego. Więc sto tysięcy naszego wojska może się zmierzyć ze 150 tysiącami Rosjan — i będą szanse równe, i rozstrzygać będzie zdolność dowódców głównych.

    Ale gdy Rosjanie zechcą zacząć akcję zaczepną, to muszą mieć więcej, niż półtora razy tyle wojska, co my, przyjmując pod uwagę wartość, to jest na 100 tysięcy naszych, broniących okopów, trzeba półtora razy 150 tysięcy Rosjan, czyli 225 tysięcy przynajmniej. Wówczas szanse się zrównoważą, a o ile będą mieli więcej niż tę cyfrę, to będą mieli przewagę, ale nie wcześniej.

    Myśmy się teraz nie bronili z za okopów, bo to nie miało racyi. Po pierwszym ataku Rosjan, gdyśmy ich odparli ze stratą dla nich, przeszliśmy odrazu do ofenzywy, korzystając z tego, że po raz pierwszy spotkaliśmy nieprzyjaciela, który stawił nam czoło w równych warunkach, a nie zakryty okopami. No, ale wobec tak znacznej przewagi z naszej strony, gdy na dwieście z czemś tysięcy Rosyan myśmy mieli dwieście trzydzieści parę tysięcy wojska, równającego się co do wartości bojowej trzystu pięćdziesięciu tysiącom Rosjan, stosunek się wyrażał cyfrą 7 do 4. — Musieliśmy więc oczywiście zwyciężyć, ale wobec tak znacznej przewagi nie mamy się z czego chełpić. Dlatego nie widzi pan iluminacji.

    Czy może mi pan powiedzieć, zapytałem go jeszcze, ile wojska macie obecnie na placu boju, i czy uważa pan zwycięstwo Rosjan za możliwe?

    — To są cokolwiek drastyczne pytania, ale postaram się na nie odpowiedzieć. Więc co do obecnej ilości wojska, nie mogę panu podać cyfry nawet przybliżonej, bo nie wiem, a jeślibym nawet wiedział, to też bym nie powiedział. Mogę jednak, dodał, widząc rozczarowanie na mej twarzy, mogę powiedzieć panu w przybliżeniu, ile było 10 października, dwa tygodnie temu. Więc mieliśmy wówczas w głównej armji około 230 tysięcy, pod portem Arthura około 70 tysięcy, w Korei 30, oraz parę drobnych korpusów, i kilkanaście małych oddziałów, rozsianych po całej Mandżurji południowej, a które razem mogą stanowić — 30 — 40 tysięcy. A więc razem było na kontynencie jakie 360 do 380 tysięcy.

    Więc obecnie macie panowie przeszło czterysta, zapytałem. — „Być może”, odpowiedział mi z uśmiechem. — Japończycy zawsze się śmieją, i uśmiechem pokrywają wszystkie swe uczucia: gniew, radość, zmartwienie, zakłopotanie, etc. etc. — Co się zaś tyczy drugiej kwestji, to odpowiem panu oczywiście nie zdanie oficjalne rządu lub kraju, ale moje osobiste. My mamy obecnie na placu boju około 400 tysięcy wojska, mniej więcej, możemy wysłać jeszcze 200 tysięcy, nie powołując specjalnej rezerwy, która może powiększyć ilość żołnierzy o 300 tysięcy jeszcze. Teraz musi pan wciąż pamiętać o stosunku wartościowym żołnierza japońskiego do rosyjskiego — o tem, że nasz jest wart mniej więcej tyle co ich półtora. Wobec tego, zostawiwszy w Korei i na południu Mandżurji 60 do 80 tysięcy, możemy pchnąć przeciwko Rosjanom całych pół miljona z zupełnem bezpieczeństwem, że nie zostanie owa armja odciętą.

    Dopóki więc Rosjanie będą mieli mniej niż pół miljona wojska w armji nam przeciwdziałającej, nie licząc wszystkich tych pułków, utrzymujących porządek i całość koleji, dopóty my będziemy następować. A potem przez parę miesięcy będziemy się wzajem wodzili za nosy, starając się przyłapać nieprzyjaciela, gdy on nie będzie okopany wałami, dopóki armja rosyjska nie urośnie do 700 — 800 tysięcy.

    Wtedy zajmiemy pozycje obronne, i możemy się skutecznie bronić przeciwko milionowi. Prócz tego mamy rezerwy specjalne.

    Rozumiem pana, dodał, nie dając mi robić uwagi, może pan powiedzieć, że rezerwy są mniej warte — zgodzę się nawet na to, nie z przekonania, a dla większego udowodnienia mego twierdzenia. Przypuśćmy więc, że rezerwy są warte tyle, ile żołnierze rosyjscy. Ale my rezerwistów umieścimy w Korei i na południu — dla utrzymywania porządku, a 100 tysięcy weźmiemy do boju.

    Wtedy, mając 600 tysięcy pod bronią, możemy walczyć z armją rosyjską, wynoszącą 900 tysięcy ludzi w otwartem polu, oraz możemy się skutecznie bronić z za okopów przeciwko 1.350 tysiącom Rosjan. Teraz, Rosjanie będą mieli więcej, niż tyle, to mogą nas zwyciężyć — jeśli my nie poprowadzimy do boju rezerwy.

    Czy pan sądzi, że Rosja może przesłać i utrzymać w Mandżurji półtora miljona ludzi? — Kpij pan z tego, kto w to wierzy.

    Z nami mogło by być źle, gdybyśmy stracili flotę, gdyby Rosjanie wygrali parę bitew morskich; wtedy zwycięzka flota rosyjska mogłaby odciąć wojska nasze w Mandżurji od kraju, i wtedy musielibyśmy albo kapitulować, albo — zdobyć się na jaki nowy pomysł.

    Dotychczas jednak pod tym względem wszystko dobrze idzie. Po ostatniej bitwie morskiej flota rosyjska w Port Arthurze jest właściwie tak słabą, że połowa floty naszej może pójść do doków, by naprawić szkody, jakieśmy dotychczas ponieśli.

    Bezwarunkowo nie możemy zaprzeczyć, że uszkodzenia naszych statków są znaczne. Jednak rzecz się ma tylko co do ilości naprawek, wszystkie uszkodzenia bowiem są drobne, i flota więcej ucierpiała od ośmio- czy dziewięcio-miesięcznego stałego pobytu na morzu, niż od kul nieprzyjacielskich. Reperacje, jakich flota nasza potrzebuje, są: oczyszczenie kotłów parowych od kamienia kotłowego, poprawa cylindrów parowych, pomalowanie statków farbą olejną, by uchronić je od rdzawienia. To są reperacje główne, bo takie rzeczy, jak zamiana zdemontowanej armaty na nową, załatanie w kominie dziury, zrobionej przez kulę nieprzyjacielską, lub uszkodzenia na pokładzie, to się robi na morzu, i statek po to nie potrzebuje wchodzić do doków; takie szkody zmniejszają wartość statku na parę dni zaledwie. Uszkodzeń zaś znacznych opancerzenia pod linją wodną statki nasze dotychczas nie poniosły, ponieważ ani razu nie były torpedą trafione.

    Ja tego nie twierdzę, bo nie wiem, ale możliwem jest, że już obecnie część statków się w dokach znajduje, i że w miarę naprawy jednych, zamieniane zostają na drugie, tak, że za dwa — trzy miesiące cała flota nasza będzie znowu odświeżona, zreferowana, tak silna i dobra, jak przed rozpoczęciem wojny. Tylko Hatsuse nam zginęła.

    No, a flota bałtycka nie zagraża panom ? — Flota bałtycka, w takim stanie, jak dzisiaj, dla nas nietylko groźną, ale nawet nieprzyjemną nie jest, zresztą ona tu nie dojdzie. W dokach bałtyckich jednak są w budowie dwa potężne pancerniki, po 16.500 tonn, każdy, które będą dla nas groźne; ale przed ukończeniem tych dwóch statków inne na Pacyfiku się nie ukażą, wogóle zaś przed końcem marca lub nawet dopiero w połowie kwietnia możemy się owej groźnej floty bałtyckiej spodziewać. Ale do tego czasu my mamy nadzieję zatopić, wyciągnąć i naprawić ze dwa — trzy pancerniki z tych, co są obecnie w Port Arthurze, a wtedy znowu będziemy mieli znaczną przewagę nad Rosyanami.

    Nie, panie, my tej walki przegrać nie możemy. Przecież, gdybyśmy nie szli na zupełnie pewne, to byśmy wojny nie rozpoczynali, to rzecz jasna. Będzie ona nas drogo kosztować, ale po ukończeniu jej otrzymamy od Rosji zwrot kosztów w postaci konstytucji, a przewaga na Pacyfiku będzie naszym zyskiem.

    Nie mając zupełnej pewności zwycięstwa, grzechem by było i samobójstwem, z naszej strony narażać się na wojnę.

    Czy pan wiesz o tem, że wojna obecna właściwie zupełnie wypadkowo wybuchła w początku lutego. Miała bowiem się zacząć w połowie — stycznia. Wtedy połowa eskadry Port-Arthurskiej znajdowała się w Czemulpo. Admirał, głównodowodzący flotą otrzymał rozkaz przygotowania się do wymarszu. Biedak się jednak nie spodziewał tego, i akurat połowa floty nie była gotową. Otrzymał za to dymisję, a Togo [Heihachirō Tōgō] został na jego miejsce naznaczony, ale nim przygotował flotę do wymarszu, statki rosyjskie cofnęły się do Portu Arthura. Utraciliśmy wtedy dobrą sposobność!

    — Jakto, więc wojna była dawno zdecydowaną?

    — Przed czterema laty rozpoczęcie kroków nieprzyjacielskich było oznaczone na początek roku 1904. — brzmiała odpowiedź, którą mój znajomy zakończył rozmowę.

                                        J. Hardy.

 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * 
 

    Zgoda no. 50 z 15.12.1904


    Listy z Japonji
    od specjalnego korespondenta „Zgody” i „Dziennika Nar.”

                                        Tokio, 14 listopada 1904.

    3-go listopada, w dzień urodzin cesarza japońskiego, odbyły się tu rewie cesarskie na wielkim placu, specyalnie na ten cel przeznaczonym.

    Dwa tygodnie przed tem cały czas niemal padał deszcz, niebo było pochmurne, a na ziemi było wietrzno, mokro i chłodno. Naraz, w dzień cesarskich urodzin, pogoda się zmieniła odrazu, i cały ten dzień był spokojny, suchy, słoneczny, ciepły. Słońce nie chciało robić zawodu swym dzieciom, i dało im piękny dzionek i pogodę, by mogli wesoło uczcić ten swój najweselszy dzień, największe święto, — urodziny swego Mikada [Mutsuhito].

    Ogromny owalny plac, około 2 1/2 mil długi, a z półtory szeroki, od wczesnego rana okrążyła publiczność, która w liczbie 150 do 250 tysięcy, czasami z sąsiednich, czasami z dalszych wsi i z Tokio już o godzinie 5-ej rano lepsze miejsca zajmują, by módz owe rewie zobaczyć, a jeszcze więcej, by módz dokładnie i zbliska swego Mikada obaczyć, gdy na koniu, w otoczeniu świty i całego sztabu będzie objeżdżał plac dookoła.

    Z jednej strony placu ustawiony został długi namiot, a tuż obok niego drugi, mniejszy. Ów większy namiot przygotowanym był dla urzędników japońskich i dygnitarzy, oraz ambasadorów, poselstw, attaché obcych a zaprzyjaźnionych państw i paruset cudzoziemców, którzy z różnych powodów na zaszczyt ten zasłużyli. Mniejszy zaś namiot przygotowano dla cesarza.

    Rewje naznaczone były na g. 10, ale już o pół do 10-ej prawie wszyscy byli na miejscu i podjeżdżały właśnie ostatnie powozy, wioząc największych potentatów w Japonii posłów Stanów Zjednoczonych i Anglii. Ten ostatni, jako czujący się najpewniej i najsilniej w Japonii, przyjechał ostatni, co mu nie przeszkodziło zająć pierwsze miejsce.

    Przed samą 10-tą przyjechał następca tronu, a w kilkanaście minut po nim, sam cesarz, poczem wkrótce rozpoczął się przegląd wojsk.

    Więc Cesarz, za nim następca tronu, potem grupa ich adjutantów, za niemi kilkunastu jenerałów sztabowych, wśród czarnych prostych mundurów tych ostatnich jaskrawo się odbijał czerwony mundur i złocisty hełm z ogromnym białym pióropuszem angielskiego jenerała Sir Nicholsona, potem grupa pułkowników sztabowych, za niemi kilkunastu niższych oficerów, z któremi się zmięszało kilkunastu wojskowych attaché, głównie angielskich i niemieckich, których czerwone i niebieskie mundury oraz białe i złote hełmy tworzyły piękny jaskrawy kontrast z czarnemi bez ozdób mundurami japończyków.

    Japończycy mają specyalne mundury galowe, w których też nie brak ani czerwonego koloru, ani złota, to ostatnie, w postaci sznurów złocistych, hojnie i gęsto ubiera czerwone mundury. Teraz jednak, wskutek specyalnego rozkazu cesarza, wszyscy wojskowi zjawili się nie w mundurach galowych, tylko w ubraniu bojowem, w tych uniformach, w jakich do boju idą.

    Cały ten liczny, przeszło 100 koni liczący orszak powoli się posuwał ze swym wodzem najwyższym, który powoli, stępo objechał dokoła cały plac, ruchem ręki witając każdy nowy batalion i regiment swych dzielnych wojsk, witany wszędzie muzyką wojskową, która grała hymn narodowy, oraz entuzyastycznemi okrzykami publiczności, która z tyłu, za szeregami żołnierzy cierpliwie od kilku godzin oczekiwała jego przybycia.

    Po oglądnięciu tych dwudziestu paru tysięcy wojska, złożonego z piechoty, podzielonej na gwardyę cesarską i zwykłą piechotę, a różniącej się kolorem czapek (pierwsi noszą odznaki i czapki czerwone, drudzy — żółte), kompanii saperów, czyli inżynierów, artyleryi i konnicy, cesarz z całym swym orszakiem zatrzymał się przed swym namiotem, a wszystkie wojska po kolei defilowały przed nim, pod takt muzyki, w ceremonialnym marszu.

    Postawa żołnierzy, umiejętność utrzymania szeregu przy marszu frontowym, sprawność i zgrabność wszystkich zwrotów, wykazują zupełnie dokładne wyćwiczenie żołnierzy, dowodzą, że mają oni dobrych oficerów, którzy potrafili ich nauczyć najtrudniejszych zwrotów. A jednak blizko połowa tych żołnierzy byli to rezerwiści, powołani pod broń przed trzema czy czterema tygodniami, a którzy po tak krótkiem ćwiczeniu mogą już iść w zawody z najlepszą armią Europy.

    Przegląd wojsk skończył się o 1/2 do 12-ej, jednak po odjeździe cesarza paruset tysięczna ludność tak zapchała wszystkie ulice, że dopiero po paru godzinach udało mi się wydostać z tłumu, i nigdy przedtem nie widziałem takiej masy ludzi, chociaż bywałem na wielkich demonstracjach w londyńskim „Hyde Parku".

    Od czasu ostatniej bitwy pod Szo-ho upłynęło 5 tygodni i wciąż jeszcze nie słychać o żadnym żywszym manewrze, pochodzie, potyczce, walce etc., i zdaje mi się, że obecny miesiąc listopad się skończy, nie odznaczywszy się niczem, co by warto było przekazać historji.

    Natomiast następny miesiąc, grudzień, będzie prawdopodobnie bardzo obfity w wypadki ogromnej doniosłości. Na początku więc grudnia nastąpi prawdopodobnie zdobycie paru fortów portu Arthura, poczem cała flota Port-Arturska, złożona z pięciu pancerników, mniej lub więcej uszkodzonych, oraz 8-miu czy 9-ciu kontrtorpedowców, zechce się usunąć z pod ognia japońskich armat lądowych, i będzie się starała przebić prze flotę admirała Togo. Tak więc mamy na widoku zdobycie portu Arthura przez Japończyków pod dowództwem jenerała Nogi, oraz bitwę morską, w której prawdopodobnie admirał Togo zostanie zwycięzcą.

    Około połowy grudnia nastąpi prawdopodobnie trzecia wielka bitwa między wojskami marszałka Ojamy a Kuropatkina; bitwa ta będzie większą i jeszcze więcej zajadłą, niż dwie dotychczasowe.

    Wreszcie w końcu grudnia, a może nawet w połowie stycznia zjawi się na morzu Żółtem rosyjska flota bałtycka, o ile po upadku portu Arthura nie wróci ona z powrotem do Kronstadtu.

    Jeśli więc flota owa zawita wreszcie na morze Żółte, to nastąpi największa bitwa morska w historji, bitwa dwóch całkowitych flot obu walczących państw, bowiem Rosja wysłała wszystkie swe lepsze statki z morza Bałtyckiego, i nic już dodać nie może, chyba parę starych pudeł, nie mających wartości wobec nowoczesnych armat i torped, Japonja zaś musi wystawić przeciwko nim też wszystkie swe nowoczesne statki, by możliwie zmniejszyć przewagę floty rosyjskiej.

    Rezultat tej bitwy morskiej będzie stanowił o losie wojny, dlatego, że skoro Japończycy zostaną pobici, to utracą wszystkie swe dotychczasowe zwycięstwa, a armia w Mandżurji będzie miała odcięty odwrót.

    Możliwość rzeczy podobnej została zdaje się przez Japończyków przewidzianą, bowiem przez cały wrzesień i październik całe szeregi statków japońskich handlowych były zajęte przewożeniem z Japonji do Mandżurji zapasów żywności i broni, tak, że przed paru dniami pisma miejscowe skonstatowały, że marszałek Ojama ma żywności, odzienia i broni tyle, że mu wystarczy na utrzymanie 250 tysięcznej armji na dwa lata.

    W ten sposób, gdyby nawet Japonja chwilowo utraciła kontrolę morza, to armja w Mandżurji będzie mogła się utrzymywać przy pomocy chińczyków przez kilkanaście miesięcy i w ten sposób admirał Togo, nawet razie przegranej bitwy morskiej, będzie miał czas na reperację swych statków, i na drugą, a nawet trzecią bitwę.

    Czytelnicy pamiętają zapewne, że w połowie czerwca eskadra Władywostocka, pod wodzą admirała [wiceadmirała] Bezobrazowa[12] zatopiła dwa statki transportowe japońskie „Sado Mosu” [„Sado-Maru”] oraz „Hitaszi Mosu” [„Hitachi-Maru”].

    Obecnie dopiero doszło do wiadomości publicznej, że jeden z tych statków, mianowiecie „Sado Mosu” wiózł 14 wielkich armat oblężniczych dla armji generała Nogi. Jeden z oficerów japońskich zdradził i doniósł Rosjanom o ładunku, jaki owe statki wiozą, oraz o terminie ich wyruszenia. Przez długi czas nie mogły władze japońskie, które domyślały się zdrady, znaleść winowajcę. Nareszcie czek na kilkadziesiąt tysięcy jenów, przysłany z Szanchaju, a który trafem został doręczony innemu oficerowi o tem samem imieniu (Japończycy miewają jedno imię tylko), wykrył sprawę. Ów oficer, otrzymawszy czek bankowy na tak wysoką sumę, pokazał go swym przełożonym, i w ten sposób wykryła się sprawa.

    Podobno Japończycy nie robili żadnej sprawy sądowej, tylko kilkunastu oficerów z jednego pułku, zawoławszy do osobnego pokoju zdrajcę, pokazali mu czek i zmusili go do wyznania, poczem skopali go nogami tak, że ów w parę godzin skonał, ów oficer miał być podobno prawosławnym. Oczywiście nie podaję tego za fakt, gdyż żadna z oficjalnych osób mi nie potwierdziła tego, słyszałem to od Japończyków, jako pogłoskę, i tak też przedstawiam.

                                        J. Hardy.

 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 


                                        Tokio, 12 XII. 04

    Kochany Panie Witoldzie!

    Serdeczne dzięki za list i zawarte w nim wiadomości. Materjały zbieram powoli, odtąd będę notował skrzętniej i więcej szczegółów, niż dotychczas. Posyłam przez Lingwood szkic o sytuacji politycznej, sądzę, że dojdzie Was o parę dni później. Do „Słowa” pisuję teraz rzadziej i mniej. Tyle razy prosiłem ich o pewne wskazówki, jednak ani razu mi nie odpisali i nie przysyłają monety, o którą prosiłem, i to mnie ostudza. Wprawdzie winienem im z owej „zaliczki” jeszcze coś ze 200 guldenów, ale przecież mogliby mi coś niecoś przysłać.

    Zresztą przechodzę teraz okres rozczarowywania się do Japończyków pod każdym względem, w dodatku zimna się zaczynają, podły wilgotny klimat i nostalgja składają się na taki podły nastrój, że nie mogę się zdobyć na żaden wysiłek twórczy.

    Pytacie mię, czy się nauczyłem po japońsku? Tak, kilkadziesiąt wyrazów. Język trudny, budowa zupełnie odwrotna do każdej z europejskich języków, a używanie ideografów chińskich uniemożliwia korzystanie z tych wiadomości, jakie się nabrało dotychczas. Potrafię zapytać o drogę, kupić coś, co mi potrzeba, z pomocą mimiki, oczywiście, i zażądać coś w restauracji.

    Do mego „obszernego” szkicu sytuacji wojennej dodam jeszcze tylko to, że flota rosyjska w P. Arturze została w ostatnich czasach w połowie zniszczona, a więc niebezpieczeństwo utraty „kontroli mórz” — zmniejszyło się znacznie. Jednak przyjazd floty bałtyckiej i sprytne rozstawienie statków może w rzeczywistości zatrzymać na czas dłuższy wszelki ruch transportowy i handlowy Japonji. Sytuacja obecna jest i pozostanie dla Japonji ciężką, i rząd musi się zastanowić nad ten, że trzeba wybrać jedno z dwojga, albo się zdecydować na wyładowanie wszystkich sił swoich i zgnębienie Rosji wszystkiemi sposobami, możliwemi do użycia, albo — prosić Roosevelt'a [Theodore_Roosevelt] o interwencję. Zdobycie P. Artura w ciągu dwu lub trzech miesięcy, a prędzej to nie nastąpi, wiem o tem z pewnością, nie wiele zmieni sytuację na lepszą.

    O ile więc oni nie chcą stawać w połowie i dać sobie wydrzeć plony zdobyte, i być zepchniętymi na plan drugi przez Anglję, Stany, Niemcy i Francję, to muszą się zgodzić na pomoc — naszą. Ale nie trzeba im jej dawać za — tanio. Powtarzam raz jeszcze, że na wdzięczność nie możemy liczyć absolutnie. Z chwilą, gdy przestaniemy być potrzebni, zostaniemy kopnięci z całą siłą nienawiści do rasy obcej i z pewnością bezkarności zupełnej. Zaliczki więc trzeba brać z góry.

    Że oni nienawidzą rasę białą, a nawet wogóle wszystkich, którzy nie są Japończykami, temu się dziwić nie należy, nie mniej to faktem pozostaje. Oni się z tem tają, bo się dotychczas wysługują Europejczykom i o ich łaskę dbają. Gdy się poczują silni, kopną Amerykanów tak samo, jak kopią teraz Koreańczyków i mieszkańców Formozy. Pytanie, czy będą kiedy dość silni, niemniej przeto chęć tę mają. Z mego doświadczenia dotychczasowego mogę dać Wam radę: zapewnienia, zobowiązania i obietnice trzeba brać przynajmniej na piśmie. Kredytu nie udzielać wcale, bo przeważnie nie płacą...

    Co się tyczy „posady”, to bezwarunkowo facet drugi będzie potrzebny, gdy liczba jeńców polskich dojdzie cyfry 1000. Obecnie jest ich około 250 — 300, więc do tej cyfry daleko. Chyba po zdobyciu P. Artura wzrośnie to odrazu.

    Potrzebny jest facet, lubiący pracę siedzącą, znający francuski język, dobrze też angielski, o ile można, ze znajomością litewskiego. Angielskiego może się nauczyć w drodze i tu, ale francuski musi posiadać gruntownie. Ja litewskiego nie znam, i to mi dużo przeszkadza. Drugi musi znać trochę litewski. Jeżeli możecie dostać mały słowniczek litewsko-polski, to mi przyślijcie, ale mały słownik, lub coś w rodzaju samouczka.

    Tu się zima zaczyna, i w papierowych domkach wysiedzieć nie mogę. Wczoraj miałem w pokoju 7° Celsjusza, pomimo płonącego hibashi [hibaczi]. W przyszłym miesiącu zmieniam hotel na europejski, tylko drogo (80 yenów miesięcznie)...

                                        James.

 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 


                                        Tokio, (po 12 XII, 04)

    Drodzy!

    „Naprzód” otrzymuję regularnie, począwszy od listopada i serdecznie Wam za to dziękuję. Blue-book o Hadze otrzymałem, jak również wycinki, parę numerów „Gazety Robotniczej” etc. też. Muszę się jednak poskarżyć, że nie mam wcale „Przedświtu” ani „Roba”. Ostatni numer „Przedświtu” 7-my — chyba dotychczas wyszło parę numerów więcej. Przyślijcie mi to natychmiast.

    O poddaniu się P. Artura wiecie. Musicie też wiedzieć i to, że wśród 30 tysięcy wziętych do niewoli znajduje się około 3 do 4 tysięcy Polaków. Brak mi bibuły. Spodziewam się, żeście już o tem sami pomyśleli, więc Wam wyliczę, co mi potrzeba, byście mi przysłali to, coście zapomnieli wysłać w tej paczce, o której sądzę, że jest już w drodze, a której nie otrzymałem. Japony rozmieszczają jeńców w barakach, po 600 do 800 w każdym, z których Polacy liczą po 40 do 100. Z tego łatwo wywnioskować, że wszystkich takich baraków jest lub będzie w ciągu paru tygodni około 40 do 50. Wobec tego nie przestraszajcie się, gdy Wam podam cyfrę żądanej bibuły. Potrzeba mi:

    1) Młot „Kto z czego żyje" [13] — albo 100, jeżeli możecie — nie mam ani jednego; 2) „Opowiadania z dziejów Polski” [14] — 100; 3) „Ojciec Szymon"[15] — 150; 4) „Czy teraz niema pańszczyzny"[16] — 150; 5) „Czego chcą socjaliści"[17] — 150; 6) Rozmowy tow. Luśni [18] — 50; 7) Bellamy[19] — 40; 8) Zbiorek pieśni — 100; 9) „Sprawa robotnicza” [20] — 100; 10) Historja powstania, Limanowskiego[21] — 50; 11) Adam Mickiewicz — 50; 12) Zasady socjalizmu [22] — 20; 13) Z pola walki (ost.) [23] — 20; Thuna. Historja ruchu rewolucyjnego w Rosji [24] — 20. Oczywiście możecie mi przysłać połowę zamówienia tego, ale nie mniej, szczególnie chodzi mi o rzeczy podkreślone, których nie mam wcale; trzy ostatnie są mi potrzebne dla kilku facetów zupełnie inteligentnych, o czem sądzę z listów.

    Moi drodzy, boję się, że żądam od Was zadużo, ale potrzebne mi jest koniecznie „Oswobożdienje”[25] od początku wojny, to znaczy za cały rok 1904-ty oraz zaprenumerujcie na pół roku „Naprzód”, do lipca 1905 r. Muszę to mieć dlatego, by wiedzieć po jakich manowcach błądzi rosyjska myśl rewolucyjna, oraz dlatego, że się mię Japony dość często pytają o rozmaite informacje, i w wielu wypadkach nie wiem o tem nic. Przyślijcie mi cienkie wydanie.

    Wziąłem się teraz do nowego sposobu. Jap. mi nie dają odwiedzać więcej jeńców, więc obecnie założyłem księgę, gdzie wpisuję każdego faceta, którego list do mnie trafi, z numerami, jak go liczą Jap., oraz skąd pochodzi, i uwagi co do inteligencji i przekonań, o ile takowe przeglądają w tem, co pisze. Prócz tego wziąłem za zasadę, że wszystkie listy ciekawsze, informacyjne etc., oraz takie, których rosyjska cenzura nie puści, wkładam do osobnej koperty i adresuję na Lingwood. Będziecie się tracić może na marki, ale co pewien czas trafi do was coś, z czego możecie zrobić użytek. Sądzę, że w ten sposób służę sprawie.

    Listę pryznerów przyślę Wam natychmiast, gdy będzie do czegoś podobna, to znaczy, gdy ilość ich będzie choć w jakimś stosunku do liczby ogólnej. Dotychczas z P. Artura mam zanotowanych około setki i robię dalej. W ciągu dwóch tygodni, sądzę, że będę miał z pół tysiąca nazwisk i Wam je przyślę. Teraz zajęty jestem klasyfikowaniem.

    Bohaterzy z P. Artura szybko spadają do roli zwykłych żołnierzy i nawet — podlejszego gatunku, a sława obrony maleje z dniem każdym. Japończycy są na tyle rozsądni, że głosu nie zabierają i czekają, aż Francuzi i Anglicy sklasyfikują „garstkę bohaterów'' do rzędu sedańczyków. Czy Rosja rzeczywiście skłaniać się zaczyna na stronę pokoju? Wszyscy oficerowie z Portu Artura, którzy wracają do Rosji, są dość silnie podminowani oburzeniem na Aleksiejewa[26].

                                        James.

 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * 
 

    Zgoda no. 04 z 26.01.1905

    Listy z Japonji
    od specjalnego korespondenta „Zgody” i „Dziennika Nar.”

                                        Tokio, 22 grudnia 1904.

    Sytuacja polityczna, stanowisko na giełdzie i humor Japończyków znacznie się poprawiły w ciągu ostatnich dni dziesięciu, kiedy udało im się zniszczyć całą prawie flotę rosyjską w Porcie Arthura.

    Nic wtem dziwnego. Gdyby flota Bałtycka przyszedłszy do Portu Arthura zdołała się połączyć z eskadrą tam stojącą, to Rosjanie mieliby 10 pancerników z tych 5 pierwszej, 5 drugiej klasy, a Japończycy — tylko 4, z których 3 pierwszej, a 1 drugiej klasy. Co prawda, mają Japończycy sześć ślicznych krążowników, jakich Rosjanie nie mają ani jednego, jednak zawsze taki pancernik jest wart znacznie więcej w bitwie morskiej od krążownika.

    Ostatni więc atak na 203 metrową górę[27] nie był daremnym. Zdobywszy ten fort, znaleźli w nim Japończycy znakomity punkt obserwacyjny, to też w ciągu dwóch dni urządzili tam telefon, tak, by oficer, siedzący w owym forcie, mógł donosić telefonicznie o rezultacie każdego strzału, i pośrednio kierować bombardowaniem. Rezultat jest już znanym, tak, że 6 tysięcy zabitych i rannych — liczba przypuszczalnych strat Japończyków podczas ostatniego szturmu, nie jest wielką, gdy się zważy, że przez to utrzymali oni swą potęgę na morzu.

    Dwie olbrzymie, wrogie sobie armje, w sumie liczące do 600 tysięcy ludzi, stoją obie między Mukdenem [późniejsze miejsce bitwy] a Liaojanem, i żadna z nich nie robi poważnych kroków zaczepnych, wiedzą bowiem, co ofenzywa kosztuje. Wobec tego, każdy czeka i pragnie, by przeciwnik jego rozpoczął ofenzywę, że jednak obaj przeciwnicy myślą to samo, więc bardzo prawdopodobnym jest, że przed marcem wielka, nareszcie decydująca bitwa się nie odbędzie.

    Natomiast zupełnie możliwym jest ruch drugiej armji rosyjskiej, która w końcu grudnia ma być ukompletowaną, — w celu obejścia prawego skrzydła Kurokiego, a może posunie się ona do Korei, by w ten sposób zagrozić tyłom Japończyków. Na razie nic nie wiadomo oprócz tego, że wielka bitwa nie jest prawdopodobną w ciągu paru miesięcy jeszcze.

    Pomimo, że wojna zda się całkowicie zaprzątać wszystkie umysły w Japonji, jednak zwykły tryb życia się ciągnie tu, i wszystko idzie tak, jakby żadnej wojny nie było. Wogóle zaś fakt trwania wojny tak zaciętej, i z przeciwnikiem, którego Japończycy w żadnym razie lekceważyć nie mogą, — wcale nie zmienia życia codziennego, ani zda się nie powiększać kłopotów przeciętnego obywatela.

    Przed kilku dniami byłem właśnie na popisie sportowo-atletycznym, jaki się odbył w uniwersytecie Tokijskim w pierwszych dniach grudnia, jak zwykle.

    Popis rozpoczął się o 10-tej rano, a skończył około 7-ej wieczorem. Już to wogóle wszelkie widowiska japońskie nie są do naszych podobne, i teatr tu ciągnie się też tak długo. Sztuka w teatrze się zwykle zaczyna przed 11 rano, a kończy o 9-ej czasami 10-ej wieczorem.

    W takim popisie biorą udział nietylko sami uczniowie uniwersytetu, bo to byłoby zacieśnieniem programu, ale uczniowie wszystkich szkół miejscowych, co znacznie powiększa zainteresowanie się publiczności, i wytwarza pewnego rodzaju rywalizację współzawodniczących zakładów.

    Na miejsce popisu został wyznaczony owalny, dość duży plac w ogrodzie uniwersyteckim, z dwóch stron okolony pagórkami, co znacznie ułatwiało widzom, których było ze dwadzieścia tysięcy, możność ogarnięcia okiem całości.

    Co jest tu oryginalnem, to to, że bilety wstępu nie są płatne, i nie sprzedaje się, a tylko komitet urządzający rozsyła bilety takie do wszystkich innych szkół, i nie–uczniowie tych szkół muszą otrzymywać bilety przez uczniów. W ten sposób widzowie stanowią rodziny walczących zapaśników, a całość nosi charakter więcej familijny.

    Drugą rzeczą, która mię uderzyła przyjemnie, był brak zupełny napojów gorących. W bufecie można było dostać ciastek, wody sodowej lub lemoniady i herbaty — nic więcej.

    Ja otrzymałem bilet ta pośrednictwem słuchacza uniwersytetu, który mi cały czas asystował i udzielał wyjaśnień i wskazówek.

    Cały ten popis składał się właściwie z trzech części: bieg dokoła placu na wyścigi, skoki na odległość i skoki na wysokość. W pierwszej przyjmowała udział młodzież wszystkich szkół, do skoków stawała tylko młodzież uniwersytecka, oraz tak zwanych wyższych szkół średnich. Bieg na wyścigi odbył się kilkanaście razy: specyalnie dla uczniów każdej kategorji szkół, z przeszkodami i bez nich, ze zmianą biegnących, ect., oraz odbył się bieg specjalny „championów” każdej szkoły wyższej średniej, do których się zaliczają i szkoła języków, handlowa, oraz kilka specjalnych.

    Skok na wysokość odbywał się przy pomocy drążka bambusowego, tak zwany „pole-jump” przyczem najwyższy skok wynosił 3 metry (około 10 stóp).

    Oryginalne były wyścigi zapaśników ze zmianą biegnących. Trzech młodzieńców staje do popisu i każdy dostaje kolorowy krążek, z którym biegnie dokoła. W pewnem miejscu oczekuje na nich trzech innych, każdy w kolorowej czapce, odpowiadającej kolorowi krążka. Gdy pierwsi do nich dobiegli, tamci chwytają z ich rąk krążki i z niemi biegną dalej. O pół obrotu koła oczekują na nich inni. Ci znowu chwytają krążki i z niemi dobiegają znowu do następnych, i dopiero czwarta partya dobiega do mety. Podczas tego biegu szanse się zmieniły z każdą zmianą zapaśników, co w publiczności wytwarzało ogromne zainteresowanie.

    Do gimnastyki wogóle, i tego rodzaju popisów zdają się Japończycy przywiązywać ogromną wagę; pokazał mi bowiem mój towarzysz kilkanaście wysoko postawionych osób, między niemi trzech byłych ministrów i jednego obecnego — ministra oświaty.

    We dwa dni później odbył się w głównej sali uniwersytetu drugi popis — zapasów „dżu-dżitsu”.

    Uczniowie szkół, uprawiający dżu-dżitsu, nigdy nie występują na jednym popisie z innemi, bowiem dżu-dżitsu jest uważanem za wielką naukę, którą zwolennicy stawiają wyżej ponad inne.

    Nauka dżu-dżitsu była uprawianą w Japonji w ciągu kilku stuleci, ale dopiero przed mniej więcej dwudziestu laty została zreformowana, ujęta w pewien system i że tak powiem unarodowiona przez niejakiego p. Kano [Jigorō Kanō], który po studjach w Europie, głównie w Anglji, wróciwszy do Japonji powziął myśl udoskonalenia sztuki dżu-dżitsu i spopularyzowania jej do takiego stopnia, jak gimnastyka, a szczególnie boks jest popularnym wśród anglosaksów.

    Dzięki niezmordowanej wytrwałości i pracy, udało mu się osiągnąć zamierzony cel, i dziś znajomość dżu-dżitsu daje każdemu przeciętnemu śmiertelnikowi ogromną przewagę nad przeciwnikiem.

    Dżu-dżitsu jest nauką o sposobach walki z przeciwnikiem i wskazuje sposoby, jak jest najłatwiej przeciwnika obalić na ziemię lub ubezwładnić. Polega ona na gruntownem przestudjowaniu anatomji ciała ludzkiego, zrobionem z ogromnym nakładem pracy i cierpliwości, i obecnie może być uważaną za doprowadzoną do doskonałości.

    Oparta jest na kilku zasadach, które się postaram przytoczyć w możliwie dokładnem tłómaczeniu, a mianowicie: 1) Dla tego, aby obalić przeciwnika, nie trzeba go przewrócić, lecz tylko wyprowadzić z równowagi, i dlatego zapaśnik w dżu-dżitsu powinien dążyć do tego, aby przeciwnik jego stracił równowagę. 2) Należy zawsze atakować te części ciała przeciwnika i w takim kierunku, gdzie on może stawić najmniejszy opór; 3) samemu należy wystawiać przeciw swemu zapaśnikowi te części ciała, i w takiem położeniu, kiedy można stawić największy opór; 4) jeżeli przeciwnikowi uda się nas obalić, trzeba upaść tak, by nie odnieść żadnej szkody i módz się podnieść natychmiast; 5) gdy przeciwnika obalić nie można, albo nie należy, trzeba go ubezwładnić; 6) nigdy nie używać swej wiedzy w celach napaści, awantur ulicznych etc.

    Należy tu zaznaczyć, że ostatni punkt jest przestrzeganym bardzo surowo, i żaden nauczyciel japoński nie będzie udzielał lekcyj dżu-dżitsu facetowi, który się upija, robi burdy, lub z natury jest kłótliwy i nie panuje nad sobą.

    Co do tak zwanego obezwładnienia przeciwnika, to odbywa się to w ten sposób, że się chwyta rękę, głowę lub nogę przeciwnika i trzyma w takiej pozycji, że wysiłek z jego strony w celu oswobodzenia się, powoduje złamanie ręki, nogi, lub skręcanie karku. Oprócz tego używa się jeszcze ściskania szyi.

    Popis dżu-dżitsu w sali uniwersytetu trwał około trzech godzin i był ogromnie ciekawy. Opisać tego nie sposób, bo każdy rzut wykazuje zręczność, ogromną szybkość w ruchach; przeciwnik zostaje rzucony z wielką siłą, a zwycięzca nie zdaje się używać wysiłku żadnego, tak to idzie łatwo ogromnie.

    Pogoda tu od dwóch tygodni śliczna. Nocą bywają przymrozki, ale w dzień słońce świeci i jest całkiem ciepło. Japończycy jednak muszą dobrze marznąć w swych domach lekkich, z oknami i drzwiami z kratek drewnianych, oklejonych papierem. Pieców żadnych tu niema, chyba w domach zajmowanych przez cudzoziemców, które są budowane po europejsku.

    Zamiast pieców, Japończycy mają pudła kwadratowe, drewniane, wewnątrz blachą obite, a zwane „hibaczi”. Pudło takie jest zwykle stopę długie i szerokie, 10 cali wysokie napełnione do połowy popiołem, w którym robi się dołek w środku i kładzie żarące się węgle drzewne. To daje wprawdzie trochę ciepła, ale zarazem i swąd, gdyż niema żadnego komina, któryby go wyciągał.

    Wczoraj widziałem scenę, jakiej nie zapomnę. Jest tu dość dużo kotów, które tak jak i u nas lubią się grzać koło ognia. W jednym z mniejszych sklepów, koło którego przechodziłem, zobaczyłem hibaczi. Na rogu pudła siedział na tylnych łapach kot, ą przednie wyciągnął nad gorącym węgielkiem, i grzał sobie zziębnięte łapki, zupełnie jak to robią Japończycy, którzy też co parę minut przykucają przed hibaczi, by ogrzać ręce.

    Nie sądzę, by kot w danym wypadku naśladował swych patronów; prawdopodobnie, nie mogąc ogrzać się cały, ani nawet w połowie, wolał ogrzać łapki niż nic. Widok jednak był ogromnie zabawny.

                                        J. Hardy.


 

PRZYPISY
=====================

[1] Chodzi o bitwę pod Liaoyang — https://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_pod_Liaoyanghttps://en.wikipedia.org/wiki/Battle_of_Liaoyang.

[2] Od 5 do 7 września 1905 miał tu miejsce krwawy incydent z powodu warunków Traktatu z Portsmouth, kończącego wojnę rosyjsko–japońską — https://en.wikipedia.org/wiki/Hibiya_incendiary_incident.

[3] Ani w biogramie polskim (https://pl.wikipedia.org/wiki/Tamemoto_Kuroki) na Wikipedii ani angielskim (https://en.wikipedia.org/wiki/Kuroki_Tamemoto) nic na temat adopcji się nie pisze, dopiero w japońskiej wersji (https://ja.wikipedia.org/wiki/黒木為楨).
Urodził się jako syn feudalnego sługi klanu Satsuma, Tameuemona (Tamemigi, Tameemona, różnie to tłumaczą translatory) Chosa. Później został adoptowanym synem 黒 木 万 左衛 門 Manzaemona Kuroki i zaczął używać nazwiska rodowego Kuroki (https://www.japanese-wiki-corpus.org/person/Tamemoto%20KUROKI.html).

[4] To jest pomyłka nazwy, prawdopodobnie chodzi o Andrzeja Pierwszego Powołanego (Andrzeja Apostoła) — https://ru.wikipedia.org/wiki/Андрей_Первозванный_(броненосец) (https://ru.wikipedia.org/wiki/Андрей_Первозванный).

[5] Chodzi, prawdopodobnie, o broszurę Dobra nowina robotnikom wiejskim (cz. I i cz. II. Londyn—Paryż, A. Okęcki, 1892), którą rozpoczęła Stanisława Motz-Abramowska, a dokończył Edward Abramowski, po śmierci żony. W 1917 r. Abramowski umieścił ją w wykazie książek napisanych przez siebie (https://pl.wikisource.org/wiki/Bibljografja_pism_Edwarda_Abramowskiego).

[6] Pseudonimu Gaudenty używał Henryk Sarcewicz z Białegostoku (https://pl.wikipedia.org/wiki/Polska_Partia_Socjalistyczna).

[7] za Wikipedią: „Ukraińska Partia Rewolucyjna ukr. Революційна українська партія (RUP) — pierwsza ukraińska partia polityczna na terytorium Imperium Rosyjskiego, założona na Naddnieprzu.” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Ukraińska_Partia_Rewolucyjna)

[8] W tym czasie wychodziła, chyba, jedynie ta, za Wiki: „redagowana m.in. przez Różę Luksemburg, Marcina Kasprzaka i Tadeusza Matuszewskiego a finansowana przez niemiecką socjaldemokrację”. Pismo „miało charakter robotniczy i rewolucyjny, a jego głównym celem było propagowanie idei marksistowskich wśród proletariatu w Wielkopolsce. Wydrukowano w nim m.in. mowę Augusta Bebela, wygłoszoną na Zjeździe Socjaldemokracji w Monachium we wrześniu 1902.”
Gazeta Ludowa – początkowo tygodnik, a następnie pismo wychodzące dwa razy w tygodniu, ukazujące się w Poznaniu w latach 1902—1904.
(https://pl.wikipedia.org/wiki/Gazeta_Ludowa_(1902—1904).
Lwowska Gazeta Ludowa, wzmiankowana w Wiki, zaczęła wychodzić w 1906, a ta wydawana w Ełku przestała się ukazywać w 1902.

[9] Może chodzi o Szkota–Kanadyjczyka — Fredericka Arthura MacKenzie, pisanego też McKenzie (1869—1931) (https://en.wikipedia.org/wiki/Frederick_Arthur_MacKenzie): „Frederick A. MacKenzie zarejestrował wojnę rosyjsko-japońską jako korespondent wojenny Daily Mail . W tych latach podróżował do Korei i Mandżurii z amerykańskimi pisarzami Jackiem Londonem [6] i Robertem L. Dunnem. Byli jedynymi zachodnimi dziennikarzami, którzy byli świadkami wczesnych etapów konfliktu po stronie japońskiej armii. [7]
MacKenzie wywyższył japońskich żołnierzy, którzy walczyli na wojnie. Chwalił ich edukację i obserwował łagodne traktowanie pojmanych rosyjskich oficerów. Zwrócił również uwagę na zdolność żołnierzy japońskich do znoszenia długotrwałego wysiłku.”

[10] To jest, prawdopodobnie, błąd. Chodzi o wicehrabiego Kurinę/Kurino. Shin'ichirō Kurino (1851—1937) ma króciutki biogram w angielskiej Wiki — https://en.wikipedia.org/wiki/Shin%27ichirō_Kurino, gdzie tylko wspomina się o poselstwie w Rosji, ale w japońskiej — https://ja.wikipedia.org/wiki/栗野慎一郎, możemy już przeczytać więcej: „W październiku 1901 r. został ambasadorem w Rosji za premierostwa Tarō Katsury i prowadził negocjacje dyplomatyczne aż do wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej. Attaché wojskowym w tym czasie był również Motojirō Akashi”.

[11] „Reichswehr”, „Zeit” i „N. Fr. Presse”, pisma niemieckojęzyczne, prawdopodobnie: wiedeński Die Zeit, z którym współpracował Masaryk czy Herzl, także wiedeńskie, liberalne, Neue Freie Presse, w którym wcześniej udzielał się Herzl i Max Nordau. Jeśli chodzi o Reichswehr, to nie znam takiej gazety albo jest błąd w nazwie.

[12] Piotr Aleksiejewicz Bezobrazow (ros. Пётр Алексеевич Безобразов) (1845—1906) — wiceadmirał rosyjskiej marynarki wojennej, awansowany 1 stycznia 1904 roku. 19 kwietnia 1904 roku został mianowany dowódcą 1 Eskadry Floty Pacyfiku. Od 31 maja do 7 czerwca 1904 r. dowodził oddziałem Władywostockiej eskadry krążowników (Rossija, Gromoboj i Ruryk) w kampanii wojskowej. 2 (15) czerwca w Cieśninie Koreańskiej zatopił trzy transportowce („Hitachi-Maru”, którego kapitanem był Anglik, „Sado-Maru” i „Izumi Maru”) z żołnierzami, końmi i materiałami kolejowymi — »zniszczenie konwoju Hitachi-Maru«. Odznaczony Orderem św. Włodzimierza II klasy z mieczami.

[13] Młot (pseudonim Szymona Dicksteina, Szymona Diksztajna) — „Kto z czego żyje".

[14] Broszurka Romualda Mielczarskiego, pseudo Jan Wierzba, Opowiadanie z dziejow Polski. Dla Braci Włościan

[15] „Ojciec Szymon” — opowiadanie Szymona Dicksteina (pseudo Tomek Kujawczyk) wydane w Londynie w 1896.

[16] „Czy teraz niema pańszczyzny" napisał Kazimierz Kelles-Krauz pod pseudonimem Michał LuśniaCzy teraz nie ma pańszczyzny? (1897)
wyd. 1903
.

[17] „Czego chcą socjaliści" napisał Edward Abramowski pod pseudonimem Warszawiak. Broszura ukazała się pierwszy raz w Londynie, w roku 1896.

[18] Kazimierz Kelles-Krauz pod pseudonimem Michał Luśnia — Rozmowy towarzyszy o socjalizmie i patriotyzmie konstytucji i niepodległościLondyn, 1904.

[19] Prawdopodobnie coś Francisa Bellamy'ego (https://en.wikipedia.org/wiki/Francis_Bellamy) albo Edwarda Bellamy'ego (https://pl.wikipedia.org/wiki/Edward_Bellamy; https://en.wikipedia.org/wiki/Edward_Bellamy). Patrz: https://polona.pl/search/?query=bellamy&filters=public:1

[20] „Sprawa robotnicza” to broszura Edwarda Abramowskiego wydana, zdaje się, anonimowo, patrzhttps://polona.pl/search/?query=Abramowski_--_Sprawa_robotnicza&filters=public:1

[21] Historia powstania 1863 i 1864 i Historia powstania narodu polskiego w 1863 i 1864 to dwie części pracy Bolesława Limanowskiego, patrz:
https://polona.pl/search/?query=Limanowski_--_Historja_powstania&filters=public:1

[22] Karl Kautski — „Zasady Socjalizmu”.

[23] Prawdopodobnie książeczki wydawane przez Wydawnictwo „Walka Klas”, Organizacji „Proletaryat”, w Genewie, w ramach Biblioteki Robotnika Polskiego, drukowane w Drukarni Przedświtu — https://polona.pl/item/z-pola-walki-ksiazeczka-pierwsza,MTE5OTcwNzA4/8/#info:metadata.

[24] Alphons Thun (1853—1885), historyk gospodarczy i profesor ekonomii na uniwersytetach w Bazylei i Strasburgu, zaliczany do socjalizmu katolickiego. Historja ruchu rewolucyjnego w Rossji została wydana w 1893 w Drukarni Przedświtu.

[25] „Oswobożdienje” (ros. Освобождение) — nielegalne pismo liberalne wydawane za granicą przez Piotra Struwego w latach 1902—1905.
(https://pl.wikipedia.org/wiki/Piotr_Struwe; https://ru.wikipedia.org/wiki/Струве,_Пётр_Бернгардович).

[26] Carski namiestnik, admirał Jewgienij Aleksiejew (ros. Евгений Иванович Алексеев), sprawował najwyższą władzę nad głównymi siłami rosyjskiej Eskadry Oceanu Spokojnego w Port Arthur (później nazwanej I Eskadrą).

[27] Początkowo żadna ze stron nie zdawała sobie sprawy ze strategicznego znaczenia tego wzgórza, ani Nogi, ani dowódca obrony Port Arthur Anatolij Stessel (ros. Анатолий Михайлович Стессель). Rozciągał się z niego niezakłócony widok na port i jeśli zostałby zajęty przez Japończyków, pozwoliłby im kontrolować port i strzelać do rosyjskiej floty, chroniącej się tam. Na ten fakt zwrócił uwagę Nogi dopiero, gdy odwiedził go generał Gentarō Kodama, który od razu zauważył, że wzgórze jest kluczem do całej rosyjskiej obrony.

 

 

 



tagi: żydzi  socjaliści  niepodległość  rosja  piłsudski  londyn  japonia  wojna rosyjsko-japońska  lwów  jodko  pps  herzl  wierzba  1904  jowisz  james douglas  zgoda  słowo polskie  mac-pherson  mcpherson  j. hardy  jan hardy  jakób hardy  tokio  lond  lingwood  stary  matsuyama  1905  akashi  retwizan  ju-jitsu  port arthur  ojama  jamagata  nogi  kuroki  carewicz  oslabia  oreł  paweł i  sza-ho  dum-dum  sha he  kurino  romuald mielczarski  hatsuse  czemulpo  togo  bezobrazow  roosevelt  przedświt  młot  luśnia  liaoyang  edward abramowski  ukraińska partia rewolucyjna  gazeta ludowa  mackenzie  mckenzie   masaryk  hitachi-maru  sado-maru  izumi maru  szymon dickstein  kelles-krauz  bellamy  limanowski  kautski  thun  struwe  aleksiejew 

umami
10 lutego 2021 20:15
2     732    1 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

betacool @umami
10 lutego 2021 23:58

Świetna lektura. I pomyśleć, że to wszystko i te krążowniki i wojna i amunicja i pobyt PPS-iaków z powodu zawziętego i zdeterminowanego bankiera...

zaloguj się by móc komentować


zaloguj się by móc komentować