-

umami

James Douglas w Japonii, część 1

Oto pierwsza część listów Szkota Douglasa z Japonii. Zawiera te opublikowane w Niepodległości oraz te publikowane w Zgodzie i dlatego, ze względu na objętość, podzielę to na części (nie wiem ile ich będzie, może 3, może 4, stąd numeracja w tytule). Te ze Zgody są długie, bo Hardy zarabiał na wierszówce. Dodatkowo w numerze 31 Zgody z 4 sierpnia 1904 zamieszczono ciąg dalszy opisu podróży Douglasa do Japonii, datowany na 24 maja, List z Japonii, datowany 10 czerwca, który nie jest podpisany żadnym nazwiskiem, jedynie tytułem gazety Słowo Polskie ale możemy się domyślać, że mógł go napisać tylko Roman Dmowski, co wykluczam, albo Hardy, na podstawie relacji Enjirō Yamazy, bo dotyczy odwiedzin w obozie jenieckim w Matsuyamie i raczej mało prawdopodobne, żeby Hardy dotarł tam tak szybko osobiście (chyba, że to wytwór Słowa Polskiego na bazie zasłyszanych informacji albo, po prostu, bajki) i jeszcze jeden List z Japonii, z Tokio, datowany 8 lipca. W związku z czym, nie pozostało mi nic innego, jak wpleść to wszystko do tekstu zasadniczego (tych listów z Niepodległości), kierując się datami.

Pisowni nie poprawiam, chyba, że są to ewidentne błędy zecerskie. Przypisy także pochodzą od autorów publikacji, swoje umieszczam w nawiasach kwadratowych.

Najpierw idzie pierwszy list z Niepodległości, mający wcześniejszą datę, poprzedzony wstępem Redakcji, a potem, przy zachowaniu kolejności chronologicznej, ten wspomniany List z podróży do Japonii ze Zgody, itd. Listy rozdzielam gwiazdkami. Rozstrzelenia, występujące w oryginalnym tekście, zamieniam na pogrubienia.


    JAMES DOUGLAS.
    W ZARANIU DYPLOMACJI POLSKIEJ — MISJA LIGI NARODOWEJ I P. P. S. W JAPONJI. (1904—1905)
[część I]

    Wybuch wojny rosyjsko-japońskiej w r. 1904 nie mógł nie wywołać wielkiego wrażenia w Polsce, ale sporo czasu minęło, zanim zdano sobie dokładną sprawę ze znaczenia wypadków, rozgrywających się na Dalekim Wschodzie. W szerokich bowiem kołach społeczeństwa polskiego panowała podówczas przesadna, a mocno zakorzeniona wiara w siły państwowo-militarne Rosji, z czego płynęło przekonanie, że Japonja nie podoła przewadze liczebnej wojsk caratu. Dopiero w miarę rozwoju powodzeń japońskich i klęsk rosyjskich ta wiara i to przekonanie poczęły się stopniowo kruszyć, a wśród czynnych palitycznie organizacyj polskich szerzyła się coraz bardziej świadomość, że wojna rosyjsko-japońska może w ten czy inny sposób oddziałać i na położenie zaboru rosyjskiego.

    Polska Partja Socjalistyczna w swej agitacji codziennej, tak wśród mas ludu pracującego po miastach i po wsiach, jak i w kołach sympatyzującej z partją inteligencji, pierwsza zabrała się do wyzyskiwania dla celów walk z caratem wypadków na Dalekim Wschodzie. Jednocześnie kierownicy P. P. S. zabiegali w najrozmaitszy sposób o nawiązanie stosunków z urzędowymi przedstawicielami Japonji w Europie Zachodmej, co wkońcu doprowadziło do znanego wyjazdu Józefa Piłsudskiego do Tokio. Ale i w drugim ośrodku walki politycznej z Rosją, jakim podówczas była Liga Narodowa, kierująca wszechpolskim ruchem narodowo-demokratycznym, szybko zorjentowano się w znaczeniu Japonji i jej zwycięstwa dla sprawy polskiej. Ale, gdy wszystkie wspomniane wyżej kroki P. P. S. miały na celu uzyskanie pomocy Japonji dla niepodległościowego ruchu w kraju, dla spotęgowania i pogłębienia jego akcji rewolucyjnej, zabiegi Ligi Narodowej szły w kierunku wręcz przeciwnym.

    Jak pisze Roman Dmowski w dziele swem „Polityka Polski i odbudowanie państwa” (Warszawa, 1925, str. 53—54) „po wybuchu wojny japońskiej zanosiło się najwidoczniej na to, iż partja (P. P. S. — przyp. autora art.) ma zamiar przejść od słowa do czynu. Przewidywania tej próby czynu z jej strony było głównym powodem mej podróży do Japonji wiosną roku 1904. Była obawa, żeby rządowi japońskiemu... ktoś z Europy nie podszepnął planu wyzyskania Polaków do zrobienia Rosji dywersji na zachodzie. Trzeba go było poinformować o istotnem położeniu Polski... Obawy nie były płonne. Podczas mojego pobytu w Tokio przybyli tam dwaj przedstawiciele Polskiej Partji Socjalistycznej w celu pozyskania Japonji dla swoich planów powstańczych”.

    Tak więc po wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej odrazu w dwóch czołowych ośrodkach kierowniczych polityki zaboru rosyjskiego powstały dwie, wzajemnie zwalczające się „orjentacje”. Jedna, reprezentowana przez P. P. S., stała na gruncie rewolucyjnej walki niepodległościowej przeciwko Rosji, druga, której wyznawczynią była Liga Narodowa, odrzucała hasło walki zbrojnej z Rosją, uważając, że wszystkie siły trzeba zwrócić przeciwko Niemcom, co wymaga nie walki, lecz właśnie ugody z państwem rosyjskiem.

    Dwie te „orjentacje”, które zczasem miały się pogłębić w swym antagonizmie, przybierając najjaskrawsze formy przeciwieństw wzajemnych w dobie Wielkiej Wojny, starły się po raz pierwszy na gruncie zabiegów „dyplomatycznych” w 1904 r. w Japonji.

    Całokształt tych zabiegów dotychczas jeszcze nie wyszedł w literaturze poza ramy przypadkowych, okolicznościowych wzmianek w prasie i w dziełach ich głównych promotorów. Zanim znajdą one swego objektywnego historyka, sądzimy, że pożyteczne są wszelkie przyczynki, zwłaszcza dokumentalne, któreby wyjaśniały szczegóły tego nad wyraz ciekawego epizodu, niejako inaugurującego nową erę polskiej akcji dyplomatycznej po bardzo długiej przerwie w jej rozwoju.

    Takim przyczynkiem będą niewątpliwie drukowane poniżej listy i urywki z korespondencji osobistości, która była obecna w Japonji podczas pobytu tam tak Romana Dmowskiego, jak i Józefa Piłsudskiego wraz z Tytusem Filipowiczem i — skutkiem pewnego zbiegu okoliczności — utrzymywała kontakt tak z jedną, jak i z drugą stroną.

    Osobistością tą był James Douglas, młody emigrant, Polak z Ukrainy, członek sekcji lwowskiej P. P. S., który wyjechał do Japonji jako korespondent „Słowa Polskiego” — jedynego podówczas dziennika galicyjskiego, który mógł sobie pozwolić na zaangażowanie korespondenta z terenu, bliskiego walkom, rozgrywającym się w Mandżurji. Oczywiście James Douglas (używający pseudonimu literackiego J. Hardy) jechał nietylko poto; aby wysyłać korespondencje do pisma, bardzo dalekiego mu ideowo, z którym n. b. już niebawem miał zerwać wszelkie stosunki, ale i poto, aby nawiązać bezpośrednią styczność z Japończykami oraz z jeńcami–Polakami z armji rosyjskiej, którzy byli rozmieszczeni w japońskich obozach jeńców i którzy mogli stanowić wdzięczny objekt odpowiedniej agitacji, tem bardziej, że wśród jeńców tych nie brakowało i jednostek, które dobrowolnie poddały się Japończykom w myśl wyraźnych wskazówek P. P. S. James Douglas podczas pobytu swego w Japonji pozostawał w nieustannym kontakcie z organizacją P. P. S. i z przebywającymi zagranicą jej kierownikami, jak dr. Witold Jodko, B. A. Jędrzejowski i inni.

                Redakcja „Niepodległości”.


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 


                                        Vancouver, 22.V.04.

    Moi drodzy! [1]

    Jestem w Vancouver. Jutro po południu wyruszam w drogę, więc przed odjazdem parę słów wam przesyłam.

    W Ameryce nic z korespondentury nie wyszło. „Zgoda” [2] — kapcan, monety nie ma zupełnie, i wogóle za artykuły nikomu nie płaci. Poczciwy Dębski [3] obiecał się zająć mną i pokołatać do różnych pism — może choć cokolwiek uda się wyrobić. Ale on sam powiada, że na dużo liczyć nie należy, bo mało nadziei, tak, że z tego nic prawdopodobnie nie będzie, a o ile będzie, to chyba jaka kapanina. Wobec tego I am very sorry Sir, ale proszę mi choć 5 funtów wysłać, bom w Ameryce djablo dużo wydał, i zostało mi jakie 10 funtów, z czego funt albo i dwa pójdzie na statku, tak, że wyślijcie koniecznie, i to jak najprędzej. Adres macie: Tokio, General Post office, General Delivery.

    Stary Dębski powiada, że business u niego gotów i że czeka hasła — a ludzi ma moc, i to same morowce i towarzysze, to jest o ile wnioskować można z ogólnej rozmowy. Dmowski bawi to w Chicago, to w Kanadzie. Napisałem do niego list i podałem adres na statek. Więc, jeżeli odpowie, to będę wiedział, gdzie jest i wam kartką dam znać.

    Śliczne widoki są w drodze, którą jechałem. Zmęczyłem się okropnie. Drożyzna w Kanadzie niesłychana. Niema w użyciu mniejszej monety, jak 5 ct. czyli 2 1/2 pensa. Nawet gazeta i zapałki tyle kosztują.

    Wiecie, jeżeli co ładnego znajdę, to będę wam posyłał, a wy chowajcie, to potem ja zabiorę, a jak nie zabiorę, to u was zostanie muzeum Lingwoodzkie [4].

                    Bywajcie, James.


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * 
 

    Zgoda nr 31 z 4.08.1904

    W drodze do Japonji.

        Empress of India, 24 maja.

    Mój pociąg, tak zwany „Pacific express”, przybył do Vancouveru przed pierwszą.

    Zabrawszy swe tobołki i szczęśliwie wylazłszy z wagonu, w którym 5 dni siedziałem, uczułem ulgę, że się nareszcie ta długa i ogromnie męcząca podróż skończyła. Statek miał odejść nazajutrz, więc zostawiłem rzeczy na stacji i wyszedłem na [miasto — tak wynika z kontekstu, a w oryginale tekst się urywa].

    Vancouver — niewielkie miasto, liczące około 25 tysięcy mieszkańców, bardzo jest czyste i wygląda zamożnie. Sklepy są bardzo ładne, kilkanaście banków, tramwaj elektryczny, elektryczne oświetlenie ulic, przyzwoite bruki i chodniki. Niema tej ciężkiej atmosfery, jaka ogarnia w naszych małych mieścinach, gdzie człowiek spotyka się z biedą i brudami. Tutaj panuje wszędzie dobrobyt. Z powodu małego zaludnienia więcej jest roboty, niż rąk chętnych do pracy, wobec czego praca jest dobrze wynagradzaną.

    Na ulicy spotyka się ogromną masę Chińczyków oraz Japończyków, murzynów itp. Począwszy od Winnipegu, służba kolejowa, mianowicie posługacze, lokaje, kucharze, rekrutuje się z Chińczyków. W samym Vancouverze, do wszelkiej ciężkiej roboty, do posług, oraz wszędzie, gdzie praca nie wymaga ani specjalnego wykształcenia, ani uzdolnienia, używani są Chińczycy. Jest to robotnik tani, posłuszny, niewymagający, a wyżywienie go kosztuje bardzo mało.

    Wogóle Anglicy mają specjalny wyraz na pracę taką, gdzie mogą być użyci Chińczycy: „unskilled labour”, co znaczy dosłownie: praca gruba, gdzie potrzebną jest tylko siła fizyczna, ale gdzie inteligencja jest zbyteczną.

    Japończycy natomiast odgrywają rolę arystokracji wśród kolorowych żywiołów. Ubrani są zawsze dobrze, daleko lepiej płatni, pracują w biurach, w bankach, sklepach itp. — przy tak zw. czystej robocie.

    Wszyscy prawie Japończycy, których dotychczas spotykałem, są małego wzrostu, ale bardzo krępi, robią wrażenie tęgich, wygimnastykowanych, dobrze się mających i zadowolonych ze siebie ludzi.

    Właściwie nie zasługują Japończycy na nazwę żółtej rasy. Spotykałem Japończyków bardzo bladolicych, ale ze zdrowym rumieńcem. Wielu bardzo Kanadyjczyków ma cerę daleko więcej ogorzałą i to nie jest cechą. Cechą rasy są podług mnie powieki. Zarówno Chińczycy jak i Japończycy mają powieki zupełnie inne, niż Europejczycy, czyli rasa kaukazka. Powieki ich są znacznie grubsze; rzęsy rosną nie z zewnętrznej strony powieki, lecz ze środka, nawet z wewnętrznej, a przytem często są niewidzialne. Powieki Japończyków złożone są w fałdę, której część górna przysłania rzęsę.

    Statek mój jest pocztowy; ruszył dopiero dziś popołudniu, a to dlatego, że poczta z Londynu spóźniła się, t. j. że spóźnił się statek, który ją wiózł przez Atlantyk. Miałem więc sposobność oglądania Vancouveru w ciągu dni dwóch. Posiada on port nader malowniczy. Długa zatoka morska, czy też kanał, oddzielający wyspę, jest w miejscu, gdzie miasto stoi, około 2 kilometrów szeroki, przyczem brzeg przeciwległy, cały zielony, niski, lasem lub krzakami pokryty; na tle tej zieleni ślicznie wyglądają małe domki, o kolorowych, szarych, żółtych, czerwonych i brunatnych dachach; domki te rozrzucone na wielkiej przestrzeni, robią zdaleka wrażenie kwiatów.

    Wąski, długi półwysep, ciągnący się z zachodu, tworzy zatokę — właściwy port, tak, że statki tu stojące, ochronione są od bezpośredniego wpływu przypływu i odpływu, a wychodząc z portu, muszą tylko okrążyć wystający cypel półwyspu, i są już w szerokiej zatoce.

    Morze było cały czas zupełnie spokojne. Wziąłem łódkę i popłynąłem na drugą stronę. Tam spokój, cisza zupełna, woda prawie stoi, tak powoli się porusza, płytka, dno kamieniami i grubym bardzo żwirem pokryte, a przez zieloną wodę widać na dnie kraby, gwiazdy morskie, muszle i wodorośle.

    Szczególnie wiele było gwiazd morskich, znanych mi dotąd z akwarjów, różowe, czarne, brunatne, białe z różowem czasami, albo rozczapierzały swe pięć palców, czy nóg, lub kurczyły.

    Oryginalny jest kolor wody. Morze Północne, czyli Niemieckie, ma wodę koloru brunatnego, żółto szarego. Kanał La Manche ma zielono-niebieską, tak jak morze Czarne. Atlantyk ma u brzegów Albionu zielono-szaro-błękitną wodę, dalej, gdzie się Golfstrom przecina — szaro-błękitną i szaro-zieloną; ma odblask taki, jak ołów, świeżo rozcięty, gdy się zaczyna szarawą powłoką okrywać; jest szary, ale mieni się błękitem i fioletem. Dalej na zachód — woda Atlantyku jest mniej szara, przeważa natomiast barwa zielono-niebieska; jest to kolor tak oryginalny, jak czasami oczu ludzkich, opisywanych przez powieściopisarzy.

    Woda Pacyfiku, przynajmniej, ile jej dotąd widziałem, ma kolor zupełnie zielony, gęsty, głęboki koloryt, mocno zielony, przypominający czasami kolor wody starych, zapuszczonych stawów.

    Moja „Empressa” jest to statek o 6 tysiącach ton, a 10 tysiącach koni parowych siły motoru. Biały na zewnątrz, wewnątrz dość brudny, przez Chińczyków obsługiwany. Załoga w wielkiej ilości z Chińczyków jest złożona, mianowicie fachowi majtkowie do obsługi maszyn i kotłów, oficerowie i t. p. są biali, usługa zaś, pomywacze, posługacze, usługa kuchenna — Chińczycy. Wogóle hierarchia urzędnicza na statku dzieli się na cztery klasy: kapitan, pomocnicy kapitana, czyli oficerowie majtkowie prości i — Chińczycy.

    Pasażerów szczęśliwie jest niewielu, bo tylko 15 zamiast 32, więc zdaje mi się, że będziemy mieli wygodę. Chyba więcej siądzie jeszcze w Victorji, gdzie będziemy za parę godzin i skąd ten list wyślę.

    Kończę ten list, następny przyślę Wam dopiero po przybyciu do Japonji dopiero za jaki miesiąc, licząc od chwili otrzymania tego.

                     J. Hardy.




* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* *
* * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * 


                                        Tokio, 8.VI.04.

    Szanowny Panie Władysławie! [5]

    Wczoraj przyjechałem do Jokohamy, skąd po paru godzinach wyruszyłem do Tokio i popołudniu stanąłem w japońskim hotelu, co to nie ma żadnych mebli, prócz niskiej poduszki. Buty trzeba zdejmować w przedpokoju i po całym domu chodzi się w pantoflach, a u siebie w pokoju — boso lub w pończochach, czy też skarpetkach. Nie będę wam opisywał wrażeń etc., za dużo bowiem dziś już pisałem — do „Słowa” [6] i kilkanaście listów i kart. Zdam więc tylko raport.

    Byłem u Enjiro Yamaza [7]. Przyjął mnie bardzo uprzejmie, częstował egipskiemi papierosami i herbatą. Siedziałem z godzinę i wyspowiadałem się ze wszystkich zamiarów i pragnień — osobistych. Z Londu [8] miał list przed miesiącem, w którym opisane były pertraktacje ze Starym [9] i nadmieniono, że ja mam przyjechać, to też spodziewał się zobaczyć mię już 1 maja.

    Na razie oczekuje wiadomości z Londu, które, ponieważ z moim statkiem nie przybyły, bo byłby je wczoraj wieczór jeszcze otrzymał, przyjdą za tydzień, o ile poszły na Amerykę, lub za dwa, jeśli — przez Suez. Wiadomość o tem, żem przybył jako korespondent, przyjął łaskawie, obiecał pomoc i kazał mi się zgłosić, gdybym czego potrzebował, chociażby w sprawie osobistej. Mówił mi, że pomiędzy 500, wziętymi do niewoli, jest sporo Polaków. Ja go prosiłem, by mi pozwolono udać się do nich i pogadać z nimi. Obiecał mi się o to postarać. Wogóle rozmowa tyczyła się kwestyj ogólnych, stanowiska prasy, usposobienia ludności ect., ale bez żadnych przesłanek, i wogóle nawet nie bardzo mnie wypytywał — widocznie chce się przedtem porozumieć z innymi. Mam być u niego za 2—3 dni.

    Na razie więc — nic. Ciekawym, co sobotnia rozmowa przyniesie. Piszę do Was teraz głównie dlatego, że jutro odchodzi statek na Kanadę, a to najprędsza droga, a wiem, że Wy z niecierpliwością wyczekujecie wiadomości. Uściski.

    Ukłony całej kolonji.

                    James.

    NB. Mówił mi, że otrzymał wiadomość od Barona [10] z Londu, że jeden Polak miał tu przyjechać — miesiąc temu, i że to nie o mnie była mowa. Czyżby więc D? [11]. Na razie nie przyszło mi to na myśl, ale zapytam go o to w sobotę.

    Od D. nie otrzymałem odpowiedzi, ani w Vancouver, ani tu. W każdym razie on tu jeszcze nie był. Bywajcie!

                    James.

 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * ​​​​​​​* *
* * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * 
 

    Zgoda nr 31 z 4.08.1904

    Listy z Japonji.

                                        Tokio, 10 czerwca.
 

    Rzecz prosta i naturalna, że jednym z pierwszych kroków moich po przybyciu do Japonji było dotrzeć do jeńców wojennych i wyszukać pomiędzy nimi Polaków. Udało mi się to bez trudu przy pomocy przydanego mi przez władze japońskie przewodnika, który, umiejąc po angielsku, ułatwia mi obracanie się wśród obcego społeczeństwa i poznanie kraju.

    Jeńcy wojenni znajdują się w Mutsuyama, a są pomiędzy nimi i Polacy. Na razie natknąłem się na dwu naszych Mazurów, którzy niezupełnie powrócili jeszcze do zdrowia, ale są zadowoleni, a nawet wprost szczęśliwi, że dostali się do niewoli japońskiej. Nawet tęsknota za krajem wydała im się lżejszą, radzi byli tylko dać znać w jakiś sposób swoim, a nie wiedzieli jak władze bowiem japońskie dla zrozumiałych powodów, żeby zapobiedz możliwemu szpiegostwu przez jeńców, ekspedjują od nich tylko listy pisane po angielsku, t. j. takie, które są zrozumiałe dla urzędników japońskich.

    Dostarczyłem więc naszym poczciwym Maćkom po pół arkusza liniowanego papieru, postarałem się o ołówek, a kiedy nagryzmolili swoje proste i naiwne listy, zabrałem je z sobą, aby je wysłać aż przez Lwów do rodzin obu jeńców.

    I mnie i im wydaje się ta droga bezpieczniejsza i krótsza. Listy bowiem wysłane za pośrednictwem rządu rosyjskiego, byłyby z pewnością czytane i mogłyby na przyszłość szkodzić ich autorom, względnie ich rodzinom.

    Bo co właśnie jest charakterystyczną treścią tych listów, to nie wrażenia wojenne, ale nienawiść do Moskali, narodowe uświadomienie polskie, któregoby się trudno spodziewać w sercu chłopskiem pod szynelem sołdata i radość z dostania się do niewoli Japończyków, których autorowie listów traktują w naiwnym swoim stylu, jak „swoich”, porządnych ludzi.

    Ponieważ bądź co bądź jest to ciekawy przyczynek do psychologji naszego chłopa w zaborze rosyjskim, dlatego poniżej przytaczam oba te listy, naturalnie z opuszczeniem nazwisk, miejscowości, dokąd są wystosowane i tych szczegółów rodzinnych, które mogłyby władze rosyjskie zaprowadzić na ślad, który z żołnierzy je pisał:

    I. W pierwszych słowach mojego listu niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!... Teraz wam donoszę, że ja szczęśliwy, że już nie będę służył temu Moskalowi. No tak, niepodobna było wytrzymać tego, co ten ruski zabór potrzebował od nas biednych, zabranych ludzi, że nas nie liczy za marne stworzenie, tak che nas, żeby wszyscy byli ruskimi ludźmi. No, teraz mam nadzieję, że już nie zdąży napisać, że ja prawosławny. Tera wam donoszę, że ja w Japonyiy szczęśliwy i mam wszystkiego dosyć, tak, jak w domu. Teraz moi kochani nie mam co więcej do pisania, tylko was pozdrawiam i proszę was, abyście się nie martwili o mnie. Tera kłaniam się tobie ...... i donoszę ci, że ja szczęśliwie się pozostaję w Japonyiy, którejm dawno pragnął. Bez 10 dni to chodziłem po okropnych górach, co się chciałem oddać Japonyiy w plen. No tak, że trudno było przejść przez nasze pozycje Teraz cię proszę nie martw się, bo ja tak samo, jakbym był z tobą i mam nadzieję, że będziemy razem w krótkim czasie. Teraz całuję cię i kłaniam się tobie, zostaję się żyw i zdrowy Twój...

    II. W pierwszych słowach mojego listu niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Donoszę wam, że ja szczęśliwie wrócił (!!) od ruskich wojsk do swoich porządnych ludzi, których szukałem bez 10 dni, tak, że tera to ja się czuję szczęśliwy, tak samo, jakbym był w domu.

    Teraz to ja się wyzwolił od tych nieporządnych ludzi, których tak dawno nienawidziłem. No tak, myślałem sobie, że mi Pan Bóg (w oryginale napisano „pan-buk” — ale w kopji poprawiono tę ortografię kor.) dopomoże wycierpieć tę ciężką klęskę i że się odsłużę temu nieporządnemu (!!!) Moskalowi. No tak już sam pan Bóg widział, że niepodobna było tego wytrzymać, co ten ruski zakon potrzebuje od nas, zabranych ludzi. Raz, że się darmo służy, powtóre, że oni nas nie liczą za marne stworzenie i jak wam wiadomo, jak chcą przyniewolić na ruską wiarę, to na służbie tem bardziej. A teraz wam donoszę, że ja się gorąco modlę Panu Bogu, żeby Pan Bóg dopomógł Japonyi zawojować (!!!) Rosyie, to możebym się mógł z wami zobaczyć i byliby szczęśliwi Polacy, którzy cierpią ciężką niedolę. Teraz wam zasyłam serdeczne życzenia i wienszuje wam dobrego powodzenia. Tera miałbym dużo do pisania, tylko jeszce nie przyszłem do stałego zdrowia, to później wam więcej opisze. Teraz do widzenia.

    List pierwszy jest prosty w swej naiwności, drugi objawia u autora pewne już szersze pojęcia, ale oba mają wspólną tę radość z wydostania się z rąk moskiewskich. Niech idą i niech znoszą tę radość pod strzechy mazurskie!...

    „Słowo Polskie”.
 

* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* *
* * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * 


                                        Piątek 17.VI.1904 — Tokio [12].

    Po dziesięciodniowym pobycie w Japonji piszę do Was, ojcze, raport Nr. 1, starając się umieścić w nim nietylko rzeczy bliższe, ale wszystko, co widziałem, oraz podzielić się z Wami myślami.

    Wybaczcie mi zatem, jeżeli ten list mój będzie długi, ale zdaje mi się, że teraz za długich listów z Japonji otrzymywać niepodobna.

    Więc w Ameryce widziałem się z D.[13] w New-Yorku. Dowiedziałem się, że u nich bardzo dobrze sprawa stoi, i że z ogólnych rozmów on wnosi, że u chłopców ochota ogromna. Pismo żadne w Ameryce dać mi monety, a nawet płacić jako-tako nie może. W Chicago nie byłem, bo mi bilet nie wypadł, i musiałem jechać na Montreal. Do Jokohamy przyjechałem 7-go czerwca i tegoż dnia do Tokio. Stanąłem w japońskim hotelu z różnych względów, głównie dlatego, że taniej.

    Nazajutrz w południe byłem u p. Yamazy. Przyjął mnie bardzo grzecznie, rozmawiał godzinę etc. Powiedziałem mu, że się spodziewam, że ktoś z naszych przyjedzie tu, i pytałem, czy o tem nie miał wiadomości. Powiedział, że nie. Na wstępie zapytał mnie, czy to ja jestem tym, który napisał odezwę do żołnierzy polskich i dał memorjał. Ja powiedziałem, że nie, i podałem wasze nazwisko, jako ewentualnego autora. On na to nic. Później się to wyjaśniło. Kazał mi przyjść za parę dni.

    Nazajutrz otrzymałem od niego w prezencie 4 książki, bardzo ładne: przewodnik po Japonji i trzy słowniki, oczywiście wszystkie w angielskim.

    Aha, podczas pierwszej wizyty wspominał mi o tem, że ma tu przyjechać, jak mu donieśli z Europy, jeszcze jeden facet, prócz mnie, nazwiska on nie pamięta.

    We dwa dni później byłem u niego znowu i zapytałem, czy czasem ten, co miał przyjechać, nie nazywa się Dmowski? On na to nic, i spytał mnie tylko — „do You know him”? — Powiedziałem, że tak, że on jest w redakcji mego pisma, lecz że do naszej partji nie należy, raczej jest szowinistą. Z tego jego zapytania domyśliłem się, że on coś o nim słyszał.

    Zakomunikował mi później, że dwaj faceci [14] mają w połowie lipca przyjechać. Ja się z tego oczywiście bardzo ucieszyłem, powiedział mi też nazwiska.

    We dwa dni później, w poniedziałek, 13, o godz. 8 wieczorem otwierają się drzwi mego pokoju i wkracza do mnie — autor „Nowoczesnego Polaka” [15] we własnej osobie. Tak mnie to na razie chyciło, żem zgłupiał, i, gdyby on był sprytniejszym, to byłby mógł mnie za język pociągnąć.

    Na wstępie oznajmił mi, że jest tu od 15 maja i że w tym dniu właśnie dowiedział się od p. Yamazy o mym przyjeździe i adresie i przyszedł się ze mną zobaczyć, i zaraz zapytał, skąd ja trafiłem do Yamazy i skąd go znam. Tak mię i jego zjawienie się, i to zapytanie zdetonowały, że nie wiedziałem co powiedzieć, i zacząłem coś bąkać o Karskim [16], Londzie etc. Rozmowa zeszła na inne tory, lecz po kwadransie on sobie znowu przypomniał tę kwestję i znowu zapytał, że nie rozumie, skąd ja mogłem trafić i co ma z tem Karski. Lecz ja ochłonąłem już i tak mu powiedziałem, że w Londzie pytałem Karskiego, jak dostać jakie polecenie do Japonji, i ten mi poradził udać się do ambasady. Więc ja tam poszedłem, przedstawiłem się jako dziennikarz polski, i sekretarz ambasady jap. po rozmowie ze mną, która trwała z godzinę, i rozpytaniu się o stosunki i opinję o wojnie wśród Polaków, polecił mi udać się do Tokio do p. Yamazy, co też uczyniłem. Z tego zaś, jak on mię tu przyjął, wnoszę, że był o mnie zawiadomiony. Dmowski się tem zadowolnił.

    Parę słów o nim. To, co o jego działalności tu napiszę, ponieważ wiem od niego poufnie, więc poufnem być powinno, to znaczy, że oficjalnie nikt z „naszych” nic wiedzieć nie powinien — zresztą Wy to rozumiecie. Dalej, to, co on mi powiedział, i co wam zakomunikuję, jest wszystko prawdą zupełną, nie wiem tylko, czy to jest cała prawda. Część tego, co on powiedział, sprawdziłem ze słów Yamazy. Ale przystępuję do rzeczy:

    Więc p. Roman Dmowski rozpoczął pertraktacje w imieniu „Ligi” gdzieś w końcu, w każdym bądź razie w drugiej połowie lutego. Widział się w tym celu z jednym z dygnitarzy japońskich w Krakowie. Potem — to moje własne przypuszczenie — pojechał do Lwowa, gdzie był w pierwszych dniach marca, by się porozumieć ze „Słowem” — prawdopodobnie co do monety — i wtedy już miał prospekty „Canadian Pacific Railway”: opis i koszt drogi przez Pacyfik, jak Wam o tem w pierwszych dniach maja mówiłem, tylkoście na to uwagi nie zwrócili. W końcu marca był w Londzie, skąd po paru dniach wyjechał do Kanady, gdzie bawił dwa tygodnie, i 15 maja przyjechał do Jokohamy. Przywiózł listy polecające i widział się z jenerałem Fukushima — czy odrazu, tego nie wiem.

    Tu z punktu napisał dwa memorjały obszerne — jeden o stosunkach w Rosji i drugi — o kwestji polskiej. W tych memorjałach miał przedstawić: znaczenie kwestji polskiej w polityce rosyjskiej, wpływ rozbioru Polski na solidarność sąsiedzką Rosji, Prus i Austrji, głównie pierwszych dwóch. Dalej, stanowisko Polaków do każdego z zaborczych rządów, partje w Polsce, wzajemny stosunek partyj, stanowisko i znaczenie „Ligi”, etc.

    Te memorjały zostały z angielskiego przełożone na japoński, w kilkudziesięciu egzemplarzach odbite i „tuzom” rozdane.

    Potem napisał on odezwę do żołnierzy Polaków w wojsku rosyjskiem, odezwę, którą podpisał rząd japoński — wzywającą Polaków do opuszczania wojska i oddawania się do niewoli. Dalej poprawiał i redagował odezwę, napisaną przez Japończyków — też do wszystkich innych narodowości, w skład Rosji wchodzących, by dezerterowali. Ta ostatnia odezwa ma taki sens: my waszej krwi nie chcemy, my z rządem walczymy, nie z wami, a rząd ten wcale dla was przychylnym nie był i nie jest.

    Dalej widział się dwa razy z naczelnikiem jeneralnego sztabu i stara się o audjencję u ministra spraw zagranicznych, którą mu już obiecali. Dali mu do towarzystwa i pomocy faceta [17], który ma być sekretarzem ambasady — jakiej, niewiadomo, ale który zna rosyjski, i ten z nim łazi i bywa u niego dość często.

    Dziś obaj wyjechali do Matsujamy — niedaleko Shimonoseki, gdzie trzymają więźniów. Jeńców wojennych mają dotychczas w Matsujamie około 500. Z tego Polaków 89. Polacy się z Moskalami podobno podarli i nie chcą słuchać oficerów.

    Oczywiście chce on wybadać usposobienie ludności, raczej jeńców–Polaków. Gdyby się od nich czego ciekawego dowiedział, ma zakomunikować miejscowym władzom. Czy jednak na zasadzie zeznań jeńców, raczej ich usposobienia, ma się zmienić program narodowy, czy to ma być tylko egzaminem świadomości narodowej wśród przeciętnej ludności polskiej? Czy myśli on zrobić co więcej, lub czy myśli Japonom co innego realniejszego zaproponować? — tego nie wiem.

    O tem, że on tu jest, z punktu napisałem do Vancouveru, by naszych facetów [18] uprzedzić. Zresztą spotkam ich na statku i tak rozlokuję, by się z „Polakiem” [19] nie spotkali. Dotychczas on niczego się nie domyśla, a spodziewam się, że oni mu nic nie powiedzą.

    Dmowski mówił im [20], że ja znam dobrze rosyjski, a również mówił, że oni mi dadzą prawdopodobnie miejsce tłumacza, albo nauczyciela — to drugie pewniejsze. Dalej — mówili mu jakoby, że będą potrzebowali jeszcze jednego lub dwóch facetów, znających gruntownie rosyjski i — angielski. Dalej mówił mi Dmowski: „trzeba będzie tu kogo z naszych przysłać”. Ja myślę, by przysłać kogo z „naszych”.

    Potem, wobec tego, że Japończycy odkryli teraz, że są Polacy, więc na nauczycieli rosyjskiego nie będą brali teraz Rosjan, skoro mogą wziąć Polaków. Nad tem trzeba się zastanowić. Piszę o tem, byście wybrali paru facetów, dobrze rosyjski znających, wyprawili ich do Londu i kazali się obkuć angielskiego, by, jak za pół roku zjawi się zapotrzebowanie, móc odrazu pchnąć ludzi. Lepiej, byśmy my tu mieli swoich ludzi, niż wszechpolacy.

    Niezależnie od obrotu, jaki ta wojna weźmie, i od rezultatu, niezależnie od tego, jak się to na nas odbije, my, Polacy, powinniśmy się z Japonją zapoznać bliżej, bo to nasz sojusznik w przyszłości.

    Polecam wam kwestję przygotowania nauczycieli dla Japonji bardzo gorąco. Oczywiście, zrobić tego w ciągu dwóch dni nie można — dlatego też uprzedzam zawczasu, by się nad tem zastanowić. Ja za dwa tygodnie mogę objąć urzędowanie, a za cztery tygodnie otrzymać propozycję, bym sprowadził kogo więcej. A wtedy naszych nie będzie i przyjdą tu wszechpolaki.

                        James.

 

* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* *
* * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * 


                                        Tokio, 30.VI.04.[21]

    Kończę list, zaczęty przed dwoma tygodniami, i wysyłam go przez „Empress of India” [22], tak, że otrzymacie go w końcu lipca. Miałem zamiar ten list wysłać do Jowisza [23], ale teraz zmieniłem zamiar i posyłam go Wam, Jenerale.

    Dmowski wyjechał 16-go do Matsujamy, dotychczas nie wrócił, ale wróci za parę dni. Ja już mówiłem o mym wyjeździe tamże i za dwa-trzy dni jadę. Czekam na powrót Dmowskiego, by się od niego coś niecoś dowiedzieć i mam zamiar pożyczyć od niego monety na drogę, bo mi brakuje. Dostałem nauczyciela-Japończyka, mieszkamy z nim razem. Zdaje mi się, że p. Yamaza dał mi go dla obserwacji — nic nie mam przeciwko temu. Nazywa się Koki Hirota [24], jest słuchaczem IV roku prawa na uniwersytecie w Tokio. Oczywiście koszta jego utrzymania ja muszę ponosić.

    Jeżeli za parę dni wyjadę, to się tak urządzę, by na 17 być z powrotem, bo 18 mają przyjechać nasi [25], a ja chcę, by się z Dmowskim nie spotkali, i jestem prawie pewny, że mi się to uda... Chcę zobaczyć ludzi w Matsujamie, by wybadać grunt i naszym zdać relację. Gdyby zaszła potrzeba pojechania znowu, to będę obznajmiony z ludźmi i z miejscem.

    Co do lekcyj, jakich miałem udzielać, to na razie nic z tego. Teraz, do września, są wakacje, ale w każdym razie należy paru naszych facetów przygotować. Ja za jakiś miesiąc tę sprawę obrobię o tyle przynajmniej, by wiedzieć, na co i ile facetów można liczyć. Tymczasem zbierzcie ludzi. Potrzebna znajomość angielskiego, bo bez tego ani rusz.

    Dostałem dziś list od Dębskiego, pisze mi, że „Zgoda” mi da po 2 c. od wiersza, byle nie więcej, jak 250 w. na tydzień — to znaczy 5 dol. tygodniowo. Dobre i to, jak nie można lepiej.

    Czemu mi nie przysyłacie wydawnictw, o które prosiłem. Potrzebuję „Japan's fight for freedom”, zaczynając od Nr. 5, i „Cassels history od russo-japanese war” od 4-go. Prócz tego proszę o „The war in far east” od początku. Wzamian przyślę wam dwa wydawnictwa tutejsze — do kompletu, by Stary [26] miał wszystko.

    Okrutnie mi krucho z monetą. Napiszę list do Starego, by wysłał monetę, jeśli ją dostanie, to zamieńcie na funty, dołóżcie do okrągłej liczby i papierami mi wyślijcie w funtach, listem poleconym, nie pieniężnym, gdyż te ostatnie idą przez Suez — dwa tygodnie dłużej. Gdybyście mieli co gotówki, to mi wyślijcie, bo bryndza. Za trzy miesiące się urządzę, tymczasem jednak do końca września — bieda aż piszczy. Oszczędzam, jak mogę, ale niewiele mam, chyba co pumpnę od naszych, jak przyjadą. Cóż więcej, kuję japońszczyznę, dostałem tu morowe dzieło o statkach podwodnych, które myślę zużytkować w „Słowie” i w „Zgodzie”.

    Co się zaś tyczy jeńców, to przed dwoma tygodniami było ich 538 — wszystkich zdrowych razem. W ciągu tego czasu nadeszło nie wiem ile z Nan-Szanu, oraz 300 z bitwy pod Teh-li-są [polDelisi, ang. Te-li-Ssu], więc musi być około 1000. Z poprzedniej liczby 538 było 89 Polaków, teraz więc musi być do 200, nie licząc tych, którzy leżą w szpitalach. Postaram się też wybadać Rusinów.

    Od czasu napisania pierwszej części listu upłynęło dwa tygodnie, a jednak mało się rzeczy zmieniło od tego czasu — przynajmniej u mnie. Życie układa się jako-tako, tylko gorąca się zaczynają takie wściekłe, że coraz mniej ubrania wkładam na siebie, a jednak wciąż mi gorąco.

    Żyję już na kredyt, to znaczy zrobiłem umowę na miesiąc i w końcu miesiąca, o ile dostanę monetę, zapłacę, o ile nie zaś — nie wiem, może mi się uda zrobić umowę na dwa miesiące, chociaż wątpię. Brak floty zaczyna mnie gnębić coraz więcej.

    Śmiesznem mi się wydaje robić tu naszą politykę za monetę wszechpolaków — ale niema rady, skoro my sami nie mamy.

    Kończę list. Za tydzień, może później, napiszę następny. Gdybyście uważali, że warto, to wyślijcie list ten do Starego — po przeczytaniu.

                        James.

 

* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* *
* * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * 

 

    Listy z Japonji od specjalnego korespondenta „Zgody”.

    Zgoda nr 31 z 04.08.1904

                                        Tokio, 8 lipca 1904.

    Wczoraj, czyli 6-go lipca, odbył się odjazd nowomianowanego wodza połączonych armji Mandżurskich — Markiza Marszałka Ojamy z Tokio na plac boju. Wraz z nim wyjechał generał Kodama w charakterze szefa jego sztabu, pięciu innych jenerałów i kilkunastu oficerów.

    Marszałek Ojama jest najwyższym dygnitarzem wojskowym Japonji i dotychczas zajmował stanowisko szefa jeneralnego sztabu, i pomimo swych lat 66-ciu uważany jest za dzielnego dowódcę, który trzyma się równo na koniu i nie boi się niewygód w polu, a długoletnia dzielna służba wyrobiła mu szacunek i powagę autorytetu. Główne jednak nadzieje Japończyków zwrócone są nie ku niemu, lecz ku jego pomocnikowi, który de facto kierował sztabem jeneralnym od początku wojny, ku 52-letniemu jenerałowi Kodama.

    Do rozpoczęcia kroków wojennych jenerał Kodama był ministrem oświaty i ministrem spraw wewnętrznych, zkąd przeszedł przed trzema laty na stanowisko jeneralnego, że tak powiem, gubernatora Formozy, i na tem ostatniem stanowisku wykazał ogromną spostrzegawczość i znakomity zmysł oryentacyjny, i dzięki jego zarówno mądrym, jak dowcipnym zarządzeniom, mieszkańcy Formozy przyzwyczaili się w końcu do panowania Japończyków. Na kilka tygodni przed wydaniem wojny został z tego urzędu powołany na stanowisko pomocnika marszałka Ojamy, wówczas naczelnika sztabu, i on to, według ogólnej opinji, głównie się przyczynił do wszystkich zwycięstw dotychczasowych. Ta sama opinja ludności nazywa go najlepszym strategikiem japońskim i każe się spodziewać bardzo wiele w niedalekiej przyszłości.

    Wyjazd obu dygnitarzy z Tokio na plac boju był ogromnie uroczysty. Na przestrzeni trzech kilometrów, oddzielających gmach sztabu jeneralnego od dworca kolei żelaznej ustawiły się dziesiątki tysięcy publiczności z chorągwiami, sztandarami etc. Marszałek Ojama, który wraz z jenerałem Kodamą jechał specjalną karetą, ofiarowaną mu w tych dniach przez Mikada, był kilkakrotnie zatrzymywanym przez delegacje od miasta, od stowarzyszeń kupieckich, robotniczych, deputacje od pism etc., które mu życzyły powodzenia, zwycięstw, a niektóre rychłego zakończenia wojny.

    Na dworcu kolejowym spotkało ich kilkunastu generałów i oficerów od ministerjum wojny, przyczem do jego świty przyłączyło się jeszcze trzech jenerałów i kilkunastu oficerów młodszych.

    Jaką drogą się oni udali, i gdzie wylądują, tego nikt nie wie. Wiadomo tyle, że na razie podążył do Szimonoseki lub Moji (Modżi), gdzie wsiędzie na statek.

    Korespondenci pism zagranicznych, oraz paru korespondentów japońskich, którzy tu w Tokio siedzą od początku wojny i wyczekują pozwolenia udania się na plac boju, zwracali się przed paru dniami do marszałka Ojamy z prośbą i zapytaniem, może im pozwoli sobie towarzyszyć, na co Marszałek miał odpowiedzieć: „Jeszcze nie zaraz drodzy panowie, ale spodziewam się, że niedługo zostaniecie przezemnie powołani. W każdym razie mogę panów zapewnić, że zobaczycie wojnę i bitwy. Nawet może więcej, niż się spodziewacie”.

    Ztych słów można wnioskować, że walna, decydująca bitwa między skoncentrowanemi armjami japońską i rosyjską, pod osobistem dowództwem Ojamy i Kuropatkina, nie nastąpi tak bardzo prędko. Ogólne mniemanie jest tu, że decydująca bitwa odbyć się powinna gdzieś w połowie sierpnia.

    Następnie, wszystko razem wcale nie wróży nam rychłego zakończenia wojny, owszem zapowiada długą wojnę i uporczywą.

    Wbrew rozpowszechnionemu mniemaniu południowa część Mandżurji nie jest krajem pustym, biednym, ubogim, ect., odwrotnie, jest bardzo obfitą we wszelkie zapasy żywności i przedstawia najlepiej zagospodarowaną część Mandżurji. Ziemia jest urodzajną, gęsto dość zaludnioną, uprawa roli jest dobrą, tak, że zaopatrywanie się w żywność w tym kraju jest stosunkowo łatwem. Według informacji, jakie zasięgnąć zdołałem, planem Japończyków jest odsunięcie wojsk rosyjskich jaknajdalej na północ, gdzie wszystkie warunki są daleko gorsze. Powtóre, mają oni zamiar wyzyskać dotychczasową taktykę Rosjan, która polegała na ograbianiu miejscowej ludności ze wszelkiego dobytku, i zaprowadziwszy swoją taktykę płacenia gotówką i dobremi pieniędzmi za wszelką żywność dostarczoną, zyskać nie tylko zapasy żywności, wystarczające dla przezimowania 20000 tysiącznej armji, ale i sympatję ludności.

    Wogóle Japończycy zwracają ogromną uwagę na te wszystkie czynniki, które się w cyfry ująć nie dadzą, mianowicie usposobienie moralne, nastrój żołnierzy idących do boju, sympatję lub antypatję ludności, stan intelektualnego rozwinęcia żołnierza etc., wszystko to, co wyrazić cyframi niepodobna, co się w większości obliczeń strategicznych lekceważy, a co według nich, odgrywa rolę wybitną, i jak dotychczas, mają rację za sobą.

    Port Arthura, w chwili, gdy to piszę, jest tak okrążony, że zostało Rosjanom w nim zamkniętym, zaledwo kilkanaście mil kwadratowych (angielskich) obszaru, którym mogą rozporządzać. Koło ich otaczające zwęża się z dniem każdym, i chwila upadku jest blizką. Co do ilości wojska, jakie jest w Porcie Arthura zamknięte, zdania się rozchodzą, i gdy jedni z miejscowych korespondentów i autorytetów wojskowych podają cyfry wojsk rosyjskich na 30—35 tysięcy, inni twierdzą, że więcej jak 16—18 tysięcy, wraz z załogą statków być tam nic może. Zdaje się, że to ostatnie zdanie ma więcej słuszności, bowiem ilość wojsk oblegających wynosi niespełna dwie dywizje — czyli wojska japońskie, atakujące liczą 20 — 28 tysięcy, więc gdyby Rosjan było więcej, toby oni musieli, jako oblegający, wystawić zawsze wojsko silniejsze liczebnie. Zresztą dowiemy się cyfry dokładnej po wzięciu tej fortecy.

    Tu w Tokio, jest rozpowszechnioną pogłoska, że Port Arthura został zdobyty w pierwszych dniach lipca, że rząd jednak robi z tego tajemnicę do czasu, by wojska japońskie, zajęte dotychczas oblężeniem, miały czas połączyć się z resztą armji i okrążyć Kuropatkina koło Mukdenu. Pogłosce tej wierzyć nie można, jednak ludność miejscowa, porobiła już wszelkie przygotowania do obchodzenia uroczystości wzięcia portu Arthura, i pokazywano mi flagi i latarnie z odpowiedniemi napisami, których chociaż sam odczytać nie mogłem, z powodu pisowni, lecz przetłumaczono mi znaczenie napisów. Ogólnie spodziewają się tu wzięcia tego portu, czy też fortecy w końcu lipca, lub też w pierwszych dniach sierpnia, chociaż fakt ten może się też wydarzyć znacznie prędzej, o ile prawdziwą jest wiadomość, że Rosjanom zaczyna brakować prochu i kul.

    Oficerowie rozmaitych państw europejskich, których kilkunastu siedzi tu w Tokio, oczekując wezwania ich na plac boju, jednogłośnie potępiają taktykę rosyjskiej eskadry, do niedawna zamkniętej w port Arturze. Jeden z nich tak charakteryzował sytuację w jakiej się statki te znajdowały:

    „Japończycy nie wiedzieli nic o tem, że się Rosjanom udało oczyścić przejście i że statki rosyjskie mogły wyjść swobodnie. Powtóre, nikt z Japończyków nic wierzył, by trzy uszkodzone pancerniki „Retwizan”, „Cesarewicz” i „Pobieda” mogły być naprawione. Gdyby więc flota rosyjska, umożliwiwszy uruchomienie całej swej eskadry pozostała w port Arthurze, udając zamkniętą, a eskadra władywostocka tymczasem Japończykom dokuczała, musiałby admirał Togo odesłać część swej eskadry dla protegowania transportowych okrętów. Wtedy, wyczekawszy stosownej chwili, gdyby naprz. część eskadry japońskiej przyjęła udział w bitwie lądowej, jak to dotychczas bywało i swą artylerją wspierała atak Japończyków na północne forty portu Arthura, mogłaby cała eskadra się z portu Arthura wymknąć i postarać się dopłynąć do Władywostoku, — „coûte-que-coûte” [franc. za wszelką cenę], chociażby do Władywostoku przyszła tylko połowa. Władywostok od strony morza jest prawie nie do wzięcia, i z powodu długiego i szerokiego kanału wejściowego, między wysokiemi skałami położonego, byłby wspaniałą schowanką dla reszty floty, gdzieby można było się doczekać przybycia eskadry bałtyckiej i tymczasem porządnie naprawić szkody w wielkich władywostockich dokach. Tymczasem zamiast tego, cała ta flota, przy pierwszej możności wyglądnęła na zewnątrz (peeped out), i — straciła trzy statki, no i teraz Japończycy ich lepiej pilnują. — Nie mają głowy Rosjanie, aż ich żałować zaczynamy.” — Tem zakończył rozmowę mój informator.

    Przed paru dniami zostały tu ogłoszone przepisy, obowiązujące, tyczące się zachowania się więźniów, raczej jeńców wojennych, z których parę kawałków tu przytoczę.

    Więc dla trzymania jeńców mają być wyznaczone specjalne miejscowości, w których założone będą odpowiednie asylum. Dotychczas asylum takie jest tylko w Matzujamie, gdzie z dniem 1-go lipca się znajdowało 800 jeńców wojennych, z tego 77 Polaków i Litwinów. Zupełnie dokładną cyfrę Polaków trudno jest podać, ponieważ władze miejscowe klasyfikują według wyznania i katolicy są uważani za Polaków.

    Dalej, oficerowie i żołnierze mają wyznaczoną pensję na drobne wydatki w kwocie 60 sen dla oficerów, i 30 sen dla żołnierza dziennie na osobę (1 sen wynosi pół centa). Prócz tego cyrkularz przewiduje wydatki na ubranie, bieliznę i pogrzeb w razie śmierci. Wikt, sądząc z przepisu, nie powinien być mały, i mięsa naprz. żołnierze mają dostawać po jednej trzeciej funta, oficerowie po dwie trzecie funta dziennie. Odwiedzanie jeńców jest postawionem w zależności od komendanta miejscowego; cudzoziemcy, chcący jeńców odwiedzić, muszą otrzymać specjalne na każdy raz pozwolenie ministra wojny.

    Właśnie obecnie robię starania dla uzyskania takiego pozwolenia, co się odrazu zrobić nie da, i trzeba tydzień, a czasami i dwa poczekać nim się władze zdecydują europejczykowi to pozwolenie udzielić. A ciekawym musi być widok jeńców rosyjskich na japońskim gruncie. Rosjanie mieli podobno jakieś „nieporozumienia” tu z Polakami, wobec czego Polacy mieli otrzymać osobne locum; jakiego rodzaju nieporozumienia te były, tego nie wiem, spodziewam się jednak, że będę mógł sprawdzić te wiadomości niezadługo.

    Pomimo wielkiego oddania się sprawie wojny, Japończycy nie zapominają i o innych sprawach, i obecnie w sąsiednim budynku, obok domu w którym mieszkam, stanęło od 1-go lipca 60 Chińczyków, którzy tu przyjechali do szkół miejscowych. Prócz tych, jest jeszcze paruset Chińczyków w innych dzielnicach miasta, a gazety doniosły o tem, że ośmdziesięciu kilku jest w drodze do Tokio, i że 50 Koreańczyków w tych dniach wyrusza z Seulu.

    Dopiero tu, na miejscu się dowiedziałem, że w Tokio od lat pięciu istnieje specjalna szkoła, tak zwana wyższa szkoła normalna, przeznaczona dla kształcenia Chińczyków. W szkole tej było 200 uczni, w tym roku jednak szkoła się powiększa, i po wakacjach będzie mogła pomieścić 500 Chińczyków. Kurs nauk w tej szkole jest przystosowany do wypuszczania nauczycieli dla szkół ludowych niższych i wyższych — coś w rodzaju seminarjów nauczycielskich, rozpowszechnionych w Austrji.

    Oprócz tej szkoły ma być w tym roku założoną inna szkoła przygotowawcza do uniwersytetu. W tej szkole znajdzie pomieszczenie 200 do 300 Chińczyków, a prawdopodobnie i Koreańczyków, którzy po rocznym lub dwuletnim pobycie w tej szkole będą w stanie uczęszczać na uniwersytet lub politechnikę w Tokio.

    Kurs przedmiotów wykładanych w tej szkole tak jest obliczony, by oprócz znajomości języka japońskiego dać wychowańcom wszystko to, co jest wykładanem w gimnazjach japońskich, a czego oni w chińskich zakładach nie mieli. Jest to więc dopełnienie wykształcenia. O ile mogłem się dowiedzieć, główne przedmioty stanowić mają matematyka, fizyka, historja, geografia, dla niektórych, nauki przyrodnicze. Dotychczas bowiem słuchacze chińscy stanowili na uniwersytecie tokijskim procent śmiesznie mały, bo nawet nie cały 1 proc., bo na 2000 słuchaczy, Chińczyków było 12 czy 14. Główną przeszkodą dla Chińczyków było nieodpowiednie przygotowanie w ich szkołach krajowych, i obecnie nowa ta szkoła ma właśnie na celu uprzystępnienie wyższego wykształcenia. Koreańczyków tu dotychczas nie było wcale, i teraz dopiero mają przybyć po raz pierwszy.

    Wszystko to stwierdza raz jeszcze, że swą misją cywilizacyjną na wschodzie Azji Japonja pojmuje poważnie i że wytrwale dąży do obudzenia i uruchomienia żółtego kolosa. Jaki będzie tego skutek, pokaże dopiero przyszłość.

                    J. Hardy.

 

* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* *
* * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * * * ​​​​​​​* * * * 
 

    Listy z Japonji od specjalnego korespondenta „Zgody” i „Dziennika Nar.”.
​​​​​​​

    Zgoda nr 32 z 11.08.1904

                                        Tokio, 21 lipca 1904.

    Wojna pomału idzie, wielkiej zmiany dotychczas niema, marszałek Ojama dotychczas jeszcze dowództwa nie objął, i jak już pisałem porzednio, wielka decydująca bitwa pomiędzy Kuropatkinem a Ojamą prawdopodobnie przed połową sierpnia nie nastąpi, przyczem nie wiadomo, na co się Japończycy wcześniej zdecydują, czy na walną bitwę, czy na jeneralny szturm do portu Arthura.

    Wojna obecna dowiodła światu całemu w ogóle, a autorytetom militarnym w szczególności, że nauka o prowadzeniu wojen podlega zmianom co roku, i bezwarunkowo wpływ wojny obecnej najsilniej się odezwie na kosztach utrzymania „zbrojnego pokoju”, od lat kilkudziesięciu utrzymywanego w Europie. Uczą się jednak nie tylko państwa europejskie, lecz i sami Japończycy.

    Wiadomem już jest obecnie, że ogromne straty, jakie Japończycy ponieśli w bitwie pod Nan-szanem, czyli Kin-czu, zawdzięczać należy temu, że szańce rosyjskie były otoczone siatkami i drutem stalowym, który był ustawionym o paręset kroków przed szańcami, zajętymi przez piechotę rosyjską, i to w ten sposób, że przed szturmem Japończycy musieli rozciąć te druty nożycami. Przy tej to robocie zginęła taka masa żołnierzy japońskich, albowiem pod ogniem nieprzyjacielskich karabinów maszynowych i armat musieli po parę minut pracować koło drutów, literalnie zasypani pociskami i kulami karabinowemi. O ryzykowności tej roboty dostatecznie świadczy fakt, że z kompanji, które na ochotnika poszły ciąć druty, trzy czwarte części żołnierzy zostało zabitych lub rannych.

    Następnie druty kolczaste, o których mowa, są obecnie robione z najlepszej stali, tak, że tylko najlepsze szczypce i nożyce mogły im dać radę, i cokolwiek gorzej zahartowane narzędzia nie mogły tych drutów poprzecinać. Wobec tego Japończycy wpadli na nowy pomysł — by drutów tych wcale nie przecinać, lecz nakrywać płoty druciane plecionemi ze słomy i sitowia matami, i — przez te płoty przełazić, przyczem pod ciężarem kilkunastu ludzi drut taki powinien pęknąć. O tej zmianie zasad szturmowania fortec i szańców wiem ztąd, że pięćdziesiąt tysięcy takich mat zostało przed dwoma tygodniami wysłanych do armji jenerała Oku z tem właśnie przeznaczeniem.

    Oczywiście tak szybkie wykonanie tego planu i dostarczenie takich mat jest możliwem tylko w Japonji, wobec tego, że maty takie są tu stale w użyciu we wszystkich japońskich domach i służą do nakrywania podłogi. Jak wiadomo, Japończycy stołów i krzeseł nie używają, lecz siedzą i śpią na podłodze, na takich właśnie matach, przyczem do siedzenia używają cieniutkich płaskich poduszeczek, a na noc podścielają sobie watowaną kołdrę. Mata taka jest zwykle plecioną ze słomy, przyczem środek jest z grubszej słomy, a zewnętrzna, górna a czasami i dolna część jest plecioną z najlepszej słomy ryżowej lub z sitowia i jest ogromnie mocną. Długą jest na sześć stóp, szeroką na 3 i grubą na 1 1/2 do 2 cali. Lepsze gatunki mat, plecione z cienkiej, mocnej słomy, są dość miękkie, bardzo elastyczne i powinny przedstawiać nawet niezłą osłonę od kul karabinowych, które o ile pod kątem będą uderzały, muszą zbaczać lub przynajmniej częściowo zmieniać kierunek. W ten sposób zastosowanie tych mat w wymienionym celu ma ułatwić szturmującym żołnierzom dostęp do szańców nieprzyjacielskich, a zarazem znacznie osłabi działanie ognia karabinowego.

    Japońskie pisma komentują bardzo obszernie i ciekawie ostatnią bitwę pod Motienling'iem [Motianling, porównaj ang. Motien Pass]. Ponieważ są one dość charakterystyczne, więc je tu przytoczę:

    Więc rozpatrując okoliczności, jakie towarzyszyły wszystkim bitwom dotychczasowym, widzimy, że pod Jalu i pod Nan-szanem (Kinczu) liczebna przewaga wojsk była po stronie Japończyków. Bitwa pod Teh-lih-sse (Teliesie) pokazała, że przy równej a nawet nieco mniejszej ilości wojsk Japończycy też zwyciężać umieją. Ostatni atak Rosjan pod Motienlingiem dowodzi znacznej wyższości wojska japońskiego, gdyż według jednych pism Rosjan było tam dwa razy, według innych półtora razy więcej niż Japończyków. Japończycy nietylko ten atak odparli, ale nawet ścigali cofających się Moskali. A jednak wojska, z któremi jenerał Keller zaatakował pozycye Japończyków składają się według samego Kuropatkina z dywizji najlepszych i najlepiej wyćwiczonych.

    Wy tam nie możecie sobie nawet przedstawić, jak trudno jest oryentować się nam tu, w Japonji, we wszystkich wiadomościach wojennych. Miejscowe pisma, wychodzące w języku angielskim, nigdy nie drukują dodatków nadzwyczajnych, wobec tego, że mają tylko stałych prenumeratorów, i że pojedynczych numerów nie sprzedają. Wobec tego chcąc się dowiedzieć o jakiejś nowej akcji wojennej, nie czekając dnia następnego, kupuje się pisma japońskie i daje się tłumaczowi do przeczytania. I tu wszystko jest dobrze, dopóki nie dojdzie kwestja do nazw miejscowości lub nazwisk. Japoński język nie posiada osobnych spółgłosek, z wyjątkiem litery „n”, oraz nie zna wcale dźwięku „l”. Wskutek tego nazwy i nazwiska wychodzą tak dziwacznie poprzekręcanemi, że nieraz prawie niepodobna dojść prawdy. Naprz. „jenerał rosyjski Kerureru” — takiego jenerała w armji rosyjskiej być nie może, a oznacza to „Kellera” — trzeba zgadywać, próbować, etc. Z nazwami miejscowości jest jeszcze gorzej, tak, że musimy sobie radzić w ten sposób, że się posiada dwie mapy, jednę angielską, drugą Japońską. Tłumacz na japońskiej mapie wynajduje odpowiednie miejsce, potem to samo miejsce trzeba wynaleść na mapie angielskiej i dopiero z kilku nazw, w tej miejscowości leżących, znaleść tą, o którą chodzi, i która w japońskiej pisowni będzie miała dźwięk odpowiedni do umieszczonego w pismach. Dodać do tego należy, że wiele bardzo miejscowości Japończycy zupełnie inaczej nazywają, niż naprz. Niemcy lub Anglicy. Przykład chociażby na Kinczu, którą Japończycy nazywają Nan-szanem.

    Od paru tygodni pisma japońskie starają się przekonać świat i siebie, że wojna rosyjsko-japońska jest walką kultury, postępu i cywilizacyi przeciwko barbaryzmowi, ciemnocie i reakcji i argumenta swoje powtarzają z uporem i fanatyzmem.

    Charakterystycznem jest właśnie to, że jeszcze miesiąc temu nie miały one odwagi tego powiedzieć. Co prawda. Rosjanie sami dali im cały szereg dowodów.

    Stwierdzonem zostało kilkanaście wypadków okrucieństwa i znęcania się nad rannymi żołnierzami japońskimi, następnie topienie transportowych statków wraz z załogą, grabież, jakiej się Kozacy dopuszczają w Korei i Mandżurji, no i ostatnie wypadki z konfiskowaniem poczty na angielskich i niemieckich statkach na morzu Czerwonem.

    Ostatni wypadek konfiskowania poczty przeznaczonej do Japonji, sprawił pismom japońskim niespodziankę ogromnie przyjemną. Poczty japońskie przyjmują listy adresowane ztąd do Rosji i gwarantują tajemnicę listową; przynajmniej dotychczas nie było żadnej skargi w tym kierunku, i cenzurze podlegają tylko korespondencje, wysyłane z placu boju, oraz depesze telegraficzne. Natomiast konfiskowanie poczt neutralnych, na neutralnych statkach, dla tego tylko, że do Japonji jest skierowaną, bez uprzedniego [usterka w skanie, może brakuje: ogł]oszenia poczty, to jest pism, listów, korespondencji etc. za kontrabandę wojskową, jest poprostu zwykłym gwałtem, uczynionym na Niemcach, Anglikach, Francuzach etc., i oczywiście nie może wpłynąć dodatnio na powiększenie przyjaciół Rosji. Japońskie pisma, komentując ten wypadek, przedstawiają Rosję jako państwo wprost niepoczytalne, i niebezpieczne dla kultury i cywilizacji całego świata.

    Jeden z korespondentów angielskich, z którym wczoraj o tem rozmawiałem, wygłosił zdanie, że ponieważ statki rosyjskie, które obecnie zatrzymują statki neutralnych państw i konfiskują pocztę, oraz aresztują Japończyków na tych statkach jadących, — przeszły Dardanele pod flagą handlową — nie powinny być uznane przez Anglię i inne państwa neutralne za statki wojenne, a że w dodatku zajmują się grabieżą, więc powinne być uznane za korsarzy i piratów i tak też traktowane, czyli statki powinne być aresztowane i skonfiskowane, a załoga rozstrzelaną. Czy do tego dojdzie — tego nie wiem, i nawet wyraziłem wątpliwość w tej kwestji, jednak oburzenie wszystkich cudzoziemców, zamieszkałych w Japonji, jest ogromne.

    Przed kilkoma dniami wyruszyła ztąd druga paczka korespondentów pism zagranicznych — angielskich, amerykańskich, francuskich, niemieckich etc., na plac boju w ilości 24, oraz kilkunastu wojskowych attaché. Nudzili się oni tu śmiertelnie i już prawie stracili nadzieję dostania się do armji czynnej, tak, że odbył się tu nawet mityng przedstawicieli prasy japońskiej, którzy wysłali depeszę z petycją do rządu, by wysłać zagranicznych korespondentów na pole bitwy. Argumentowali oni to tem, że cały świat cywilizowany, o sympatję którego chodzi zarówno rządowi japońskiemu, jak prasie i narodowi, z większą wiarą przyjmuje wiadomości od swych korespondentów, niż oficyalne raporty, i korespondencye specjalnych korespondentów więcej wzbudzają sympatji i wrażenia, niż suche, oficjalne sprawozdania jenerałów i admirałów. Ostatecznie sprawa ta została obecnie załatwioną i więcej skarg prawdopodobnie nie będzie. Z drugiej strony, zdaje się, że korespondenci ci będą mieli dosyć jeszcze okazji do przyjrzenia się bitwom, a to z powodu, iż wojna nie wygląda na to, by za miesiąc, po zdobyciu portu Arthura i rozbiciu Kuropatkina miała się zakończyć. Owszem, wszystko zdaje się wskazywać na to, że walka się przeciągnie dość długo.

    Japończycy nie mają zdaje się zamiaru poświęcać zbyt wielu ludzi dla zdobycia portu Arthura, ani też Kuropatkin nie zechce zaryzykować losów wojny w jednej bitwie, i wszystkie dotychczasowe bitwy, walki i poruszenia obu wojsk wróżą wiele bitew mniejszych, ale mało wielkich, czyli że bardzo być może, że w roku 1904 nie odbędzie się ani jedna bitwa, w której wzięłoby udział więcej niż jakie 120 tysięcy wojska z obu stron razem.

    Wyjątek może stanowić tylko oblężenie Lao-jangu [później miała tu miejsce bitwa] lub Mukdenu [tu także], gdyby Kuropatkin się zdecydował zamknąć w jednym z tych dwóch punktów ze stu kilkudziesięcioma tysiącami wojska, by zatrzymać sobą pochód dalszy wojsk japońskich i czekać nowej armji rosyjskiej, któraby po paru miesiącach przybyła i pośpieszyła mu na odsiecz z północy.

    Na możliwość takiego planu zdaje się wskazywać fakt, że Lao-jang i Mukden zostały otoczone wałami, szańcami, wzmocnione armatami etc., i że w obu tych miejscach porobiono znaczne składy żywności i amunicji. Taka kombinacja jednak wcale za pewnik uważaną być nie może, a to z tego powodu, że dotychczas Kuropatkin cofa się ze swym wojskiem cały czas, i wiadomem jest, że wzmocnił on i zamienił w twierdze wszystkie stacje kolejowe, począwszy od Toshichiau (Toszicziau) [późniejsze miejsce bitwy Tashihchiao/Taisekihashi] na północ, na paręset mil angielskich, prawie do samego Harbinu, i być może, iż jego zamiarem jest utrudnianie systematyczne drogi Japończyków i przeszkadzanie im w ich posuwaniu się na północ. W ten sposób, zamiast jednej bitwy decydującej, wyda on im dwadzieścia mniejszych, zmusi do zdobycia dziesięciu lub dwunastu twierdz, i bronić będzie każdej piędzi ziemi, z której go przeciwnicy siłą spychać będą musieli.

    Zresztą wszystkie przypuszczenia i plany wojenne są mniej więcej tylko fantazjami na temat wojny, bowiem Japończycy tak wszystko trzymają w tajemnicy, że niema poprostu sposobu dowiedzenia się nietylko ich planów lub rozmieszczenia wojsk, ale nawet nie wiadomo, tu, w Japonji, o tem, ilu naprz. żołnierzy ma jenerał Kuroki, ilu ma jenerał Oku, ilu jest zajętych przy oblężeniu portu Arthura etc. I wszystkie wiadomości i cyfry, jakie wojenni korespondenci podają, są tylko przypuszczeniami; cyfr i faktów nie zna żaden.

    Wogóle wojna obecna daje nam przykład pierwszy, dopiero, jak można robić wielką wojnę, i wszystko trzymać w sekrecie, tak, że sami Japończycy nic nie wiedzą, a nawet czasami gorzej są poinformowani od Anglików. Ci ostatni bowiem mają w redakcyach pism zawodowych strategików wojennych, którzy umieją się domyślać prawdy i przewidywać co byłoby praktyczniejszem i dogodniejszem dla dowódców — ten czy inny plan. Japończycy natomiast nie mają ludzi fachowych w redakcjach pism, ani wśród korespondentów, bo wszyscy zdolniejsi są na wojnie, i przypuszczenia i plany, jakie pisma japońskie podają, są czasami zupełnie niedorzeczne lub dziecinnie naiwne.

    Wpływ wojny nie bardzo daje się odczuć wśród ludności miejscowej, i nie znać wielkiego poruszenia. Oczywiście pisma drukują po parę specyalnych wydań dziennie, w księgarniach i bibliotekach znajduje się cała masa wydawnictw poświęconych wojnie, i każdy prawie dom jest upiększony flagą narodową, Lecz te wszystkie procesje codzienne, złożone z paruset ludzi, flagi na domach etc., są ciągle te same i bardzo do siebie podobne, tak, że stanowią niejako objawy życia codziennego, i oko się do tego szybko przyzwyczaja, tak że wydaje się to neutralnem, dopiero gdy się Europejczyk lub Amerykanin spotka z Japończykiem, rozmowa zaczyna się i kończy na wojnie, wobec czego dopiero wtedy odczuwa się to, że ten naród żyje tą wojną i wciąż o niej myśli. Niema tu specjalnego zainteresowania się wojną, natomiast jest stałe interesowanie się, co robi wielką różnicę. Myśmy się przyzwyczaili do tego, że każda nowa wiadomość o bitwie jakiej, o zwycięstwie lub klęsce robi poruszenie w społeczeństwie. Tu tego niema. Tu nowy fakt z pola bitwy sprawia na ludności mniej wrażenia, mówię tu o objawach zewnętrznych, niż u Anglików lub Amerykanów. Jest to jednak wynikiem nie małego zainteresowania się, lecz spokojnych nerwów i wielkiego panowania nad sobą.

    Ogromnie ciekawemi są te spokojne, powtarzające się objawy interesowania się ludności japońskiej wojną, to życie codzienne niemal, w którem wojna wielką rolę odgrywa, ale o tem w następnym liście.

            J. Hardy.




 

PRZYPISY
=====================

[1] List do B. A. Jędrzejowskiego.

[2] Organ Polskiego Związku Narodowego w Stanach Zjednoczonych A. P.

[3] Aleksander Dębski, wybitny przedstawiciel emigracji polskiej w Ameryce, członek P. P. S. [Aleksander Dębski figuruje w stopce Zgody 2 razy (ale różnie zapisywane jest jego nazwisko, chyba, że to taki zbieg okoliczności), jako: WICE-CENZORZY: — A. Dębski, 47 St. Marks pl., New Nork. N.Y.; KOMISYA EMIGRACYJNA: — A. Dembski prezes. 47 St. Marks St. New York. N. Y. Adres też podobny, różnica tylko w Place i Street. Wybitny przedstawiciel emigracji polskiej w Ameryce robił za wtykę PPS-u w organie PZN. Wynika to też z kontekstu listów Hardy'ego. 
W wiki podają: W 1899 r. wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie założył Związek Socjalistów Polskich. Uczestniczył również w Związku Narodowym Polaków.

[4] Lingwood — nazwa domu — siedlisko organizacji kierowniczej P. P. S. w Londynie.

[5] Pseudonim Aleksandra Malinowskiego, przebywającego w Londynie, członka P. P. S.

[6] „Słowa Polskiego” [https://pl.wikipedia.org/wiki/Słowo_Polskie_(Lwów)]. 

[7] Dyrektor spraw politycznych w japońskiem ministerstwie spraw zagranicznych [https://en.wikipedia.org/wiki/Yamaza_Enjirō].

[8] Lond — Londyn w gwarze partyjnej.

[9] Dr. Witold Jodko.

[10] Baron Hayashi — poseł japoński w Londynie [prawdopodobnie Tadasu Hayashi — https://en.wikipedia.org/wiki/Hayashi_Tadasu].

[11] Roman Dmowski.

[12] List do dra W. Jodki.

[13] Aleksander Dębski.

[14] Piłsudski i Filipowicz.

[15] Dmowski.

[16] Pseudonim partyjny Tytusa Filipowicza.

[17] Kawakami — późniejszy poseł japoński w Warszawie [pl.wikipedia.org/wiki/Toshitsune_Kawakami].

[18] Piłsudskiego i Filipowicza.

[19] R. Dmowskim.

[20] Japończykom.

[21] List do B. A. Jędrzejowskiego.

[22] Nazwa okrętu [https://en.wikipedia.org/wiki/RMS_Empress_of_India_(1890)].

[23] Pseudonim dra W. Jodki.

[24] Obecnie poseł Japonji w Moskwie [https://pl.wikipedia.org/wiki/Kōki_Hirota; https://en.wikipedia.org/wiki/Kōki_Hirota].

[25] Piłsudski i Filipowicz.

[26] W. Jodko.

 



tagi: rosja  piłsudski  dmowski  londyn  japonia  dębski  jodko  pps  1904  jowisz  james douglas  zgoda  mac-pherson  mcpherson  j. hardy  jan hardy  jakób hardy  nd  liga narodowa  filipowicz  karski  yamaza  tokio  vancouver  lond  lingwood  stary  matsujama  hirota  jędrzejowski  hayashi  tadasu hayashi 

umami
1 lutego 2021 01:53
27     1453    6 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

bolek @umami
1 lutego 2021 09:46

Bardzo ciekawe te przygody :)

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @umami
1 lutego 2021 11:33

Genialne znalezisko. Anglicy/Szkoci byli zobowiązani służyć swojej ojczyźnie wszędzie za granicą. Ten agent Hardie był wart w złocie więcej niż sam ważył. Ach ci nasi socjaliści patrioci.PS. O ile dobrze rozumiem, to obecnie wnuk Jamesa Douglasa to pan Jerzy Hardie Douglas były burmistrz Szczecinka a obecnie poseł na Sejm z Koalicji Obywatelskiej.Polacy wyjechali do Wielkiej Brytanii a Szkot został:))

Te listy po prostu fascynujące.

 

https://pl.wikipedia.org/wiki/James_Douglas_(socjalista)

zaloguj się by móc komentować

umami @bolek 1 lutego 2021 09:46
1 lutego 2021 13:09

Mimo wszystko, niektóre obserwacje wydają mi się także ciekawe, czasami jakieś drobiazgi.

zaloguj się by móc komentować

umami @pink-panther 1 lutego 2021 11:33
1 lutego 2021 13:18

Tak, to ta rodzina. Ale ja nie wierzę w ich szkockie pochodzenie. Musiałbym jakąś metrykę zobaczyć.

Szkot, bo na fałszym paszporcie jakiegoś prawdziwego (jeśli prawdziwy) MacPhersona/McPhersona odbył podróż na Ukrainę w 1902 roku, a potem Szkotem został Karski / Filipowicz, bo jemu Hardy przekazał paszport.

Te listy z Niepodległości też robią na mnie wrażenie oszlifowanych, bo te z gazet takie nie są. W następnym odcinku będzie trochę o organizacji i agitacji.

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @umami 1 lutego 2021 13:18
1 lutego 2021 21:28

Też prawda. Bez dostępu do prawdziwych metryk to wszystko to legendy.

zaloguj się by móc komentować

Paris @umami 1 lutego 2021 13:18
1 lutego 2021 21:37

Bardzo  to  wszystko  ciekawe...

...  i  bardzo  dobrze  sie  to  czyta...  dziekuje.

zaloguj się by móc komentować

umami @pink-panther 1 lutego 2021 21:28
2 lutego 2021 00:05

Może i ja trochę przesadzam. Niech mu będzie Szkot, bez wytykania tej lewizny. Z treści listów i słów, których używa wynika, że to człowiek dorastajacy raczej w Europie Wschodniej. Ale tę metrykę chętnie bym zobaczył i tak :)

zaloguj się by móc komentować

umami @Paris 1 lutego 2021 21:37
2 lutego 2021 00:05

Bardzo się cieszę.

zaloguj się by móc komentować

bolek @umami
2 lutego 2021 12:59

Mam takie OT pytanie ;-)

Jak robisz interaktywne przypisy? W zewnętrznym edytorze?

Dzięki!

zaloguj się by móc komentować

bolek @umami 2 lutego 2021 00:05
2 lutego 2021 13:02

"to człowiek dorastajacy raczej w Europie Wschodniej"

Ale on chyba właśnie tam dorastał. Ojciec był Szkotem.

zaloguj się by móc komentować

umami @bolek 2 lutego 2021 12:59
2 lutego 2021 15:17

Zrobiłem chyba kiedyś w Open Office od 1 do 100 górnych i od 1 do 100 dolnych, potem plik brudnopis na SN i w zależności od potrzeb, kopiuję potrzebną ilość górnych i dolnych i przeklejam do tekstu (górne), który obrabiam i do przypisów (dolne). Zajmuje to trochę czasu ale nie aż tak dużo, a jak jest prostszy sposób, to też chętnie się dowiem.

zaloguj się by móc komentować

umami @bolek 2 lutego 2021 13:02
2 lutego 2021 15:20

Tam, to znaczy w Glasgow? Nie wiem, kiedy wyemigrował. Jeśli dorastał w Szkocji, to nie zeszkocił się językowo.

zaloguj się by móc komentować

bolek @umami 2 lutego 2021 15:20
2 lutego 2021 15:45

Ja to rozumiem, że James był synem Szkota ze Szkocji :)

"Polak pochodzenia szkockiego, którego przodek został sprowadzony w połowie XIX w. celem uruchomienia cukrowni na Ukrainie."

BTW dlaczego w tej koszmarnej wiki napisali "przodek"?

zaloguj się by móc komentować

bolek @umami 2 lutego 2021 15:17
2 lutego 2021 15:46

Dzięki za info!

No właśnie szukam prostszego sposobu :)

zaloguj się by móc komentować

bolek @bolek 2 lutego 2021 15:45
2 lutego 2021 16:33

Tutaj jest jakiś ślad "przodka".

"Archiwum Akt Dawnych. Komisja Spraw Wewnętrznych. Vol. 19823. - W przytoczonym raporcie o cukrowni w Tykocinie podane jest nazwisko. "rafinatora" w dość dziwnej pisowni, a mianowicie Dounglas, otóż, o ile nam się zdaje, rafinatorem tym był Douglas, który później wyjechał na Ukrainę I tam dalej pracował w cukrownictwie."

zaloguj się by móc komentować

bolek @umami
2 lutego 2021 16:40

Biogram Jamesa Douglasa został uwieczniony w albumie o Legionach autorstwa W. Wysockiego, W. Cygana i JanKasprzyk.

https://twitter.com/czaplinskiii/status/1148299956819767297?lang=en

zaloguj się by móc komentować

umami @bolek 2 lutego 2021 16:40
2 lutego 2021 18:45

Nie mam konta na twitterze i nic nie widzę, może można to tu wkleić?

zaloguj się by móc komentować

bolek @umami 2 lutego 2021 18:45
2 lutego 2021 21:38

Dziwne.Też nie mam.

zaloguj się by móc komentować

umami @bolek 2 lutego 2021 15:45
2 lutego 2021 23:47

"przodek" załatwia sprawę ojca, i szukaj wiatru w polu. Ojciec ma chyba jakąś datę urodzin, zgonu, imię i nazwisko, a tu cisza.

zaloguj się by móc komentować

umami @bolek 2 lutego 2021 21:38
3 lutego 2021 00:00

No proszę, jest i fizis. Ojcic Szkot. Piszą skąd ta informacja? Tak się przyjęło uważać? Taka legenda?

Bo a propos cukrowni, w przypisie podają, że był jakiś Douglas (zwracaja uwagę na pisownię, ze błędna) i że wyjechał z Tykocina na Ukrainę. Tylko dalej nie wiemy, czy ten Szkot od cukru tu ojciec Hardego.

A to fragmenty z Lodowej ściany, Ryszarda Świętka z Douglasem:

Malinowski postanowił więc przewlekać sprawę "Hannibala", aż nie wyjaśnią się inne próby skomunikowania się z Japończykami - w Paryżu przez Turskiego oraz w Londynie, gdzie pojawiły się nowe nadzieje na nawiązanie stosunków z tamtejszym poselstwem, prawdopodobnie w wyniku starań podjętych na miejscu przez Filipowicza albo za pośrednictwem przebywającego w tym czasie we Lwowie Douglasa, który dysponował pewnymi, bliżej nieokreślonymi, znajomościami z oficjalnych kręgów brytyjskich. "Najbardziej podoba mi się interes tu [tzn. z poselstwem Japonii w Londynie -  R. Ś.] - podsumowywał aktualny stan zabiegów o pozyskanie Japończyków do współpracy z PPS. - Kto to jest [tzn. osoba z korpusu dyplomatycznego, z którą zamierzano się skontaktować], trudno zmiarkować, być może to wysłaniec 'wieczorowy' [tzn. mający bezpośrednią łączność z wywiadem japońskim], a być może i nie. W tym ostatnim wypadku sprawa przedstawia się znacznie lepiej niż w innych punktach. 'Wieczorowcom' ja mniej ufałbym, niż rodakom 'Jana' [tzn. Anglikom; 'Jan' oznaczał Feliksa Sachsa, który swego czasu używał pseudonimu 'Anglik']". Wskazane przez Malinowskiego kontakty angielskie mogły dać wyjaśnienie intencji polityki brytyjskiej wobec Rosji. "Z tego wszystkiego widzę - dodawał na zakończenie - że prawdopodobnie wypadnie Ci zawitać do nas". Jodko-Narkiewicz rozważał już ten projekt, czekając tylko na właściwy sygnał z Londynu.

O swoim wyjeździe do Paryża i Londynu zawiadomił Malinowskiego w listach z 2 i 3 marca 1904 r. Na decyzji wyjazdu zaważyło powodzenie misji Douglasa, który prawdopodobnie udał się do konsulatu brytyjskiego w Kijowie z prośbą o wydanie listu polecającego dla Jodki-Narkiewicza. "'Dżems' [James Douglas] wrócił - donosił Jodko-Narkiewicz w liście z 3 III 1904 r. - przywiózł rekomendację do ambasady angielskiej [tzn. poselstwa Japonii w Londynie - R. Ś.]".

Chyba jedynym konkretem stało się załatwienie przez Jodkę-Narkiewicza sprawy wysłania do Japonii emisariusza PPS. Został nim James Douglas, który miał udać się do Tokio w charakterze korespondenta pism polskich. "Jest to poddany angielski, urodzony w Polsce i mówiący po polsku - przekonywał. - Mógłby on doskonale służyć za tłumacza przy Polakach, wziętych do niewoli przez wojska japońskie. Będzie miał polecenie od konsula angielskiego z Kijowa, który go zna osobiście, do władz angielskich; może mógłby on uzyskać polecenie od Ekscelencji do władz japońskich, dla ułatwienia mu dostępu do sfer rządowych i przedstawienia tam osobiście kwestii legionów?". Przy okazji zapowiedział wreszcie swój wyjazd z Londynu. "Interesy nasze - kończył - wymagają mego wyjazdu do Polski na plac boju. Nie tracę nadziei, iż to, co mówiłem Ekscelencji, zostanie kiedyś wykonane, dla większego pożytku dla naszych narodów".

Jodko-Narkiewicz uzyskał także zgodę na wyjazd Douglasa do Japonii (Hayashi w tej samej depeszy poinformował Tokio, że PPS wyśle swojego emisariusza do Japonii pod płaszczykiem dziennikarza). Omówiono jeszcze problem dalszej korespondencji między Jodko-Narkiewiczem a posłem Hayashi. Ustalono, że od tej pory Hayashi będzie występował pod pseudonimem "Linton". Jodko-Narkiewicz miał się posługiwać pseudonimem "Grzegorz". Wszystkie listy miały być kierowane na wypróbowany już adres londyński i przekazywane dalej za pośrednictwem Malinowskiego. Wydawało się, że na tym etapie rozmów nie uda się nic więcej osiągnąć.

Umówiono się na kolejne spotkanie 26 kwietnia, aby "ofiarować to, na co James (Douglas) czeka [tzn. pieniądze] - notował Filipowicz - w rozmiarach na trzy punkty". W tym miejscu nawiązano do przewidywanych przez Piłsudskiego miesięcznych kosztów prowadzenia punktów informacyjnych w projektowanej sieci wywiadowczej w Rosji (średni koszt utrzymania trzech punktów obserwacyjnych obliczano na około 1 200 rubli, czyli około 120 funtów szterlingów).

Ów cywil, Saburo Inagaki, przedstawił się jako major Sztabu Generalnego, na krótko przedtem został odwołany z Londynu, gdzie służył jako pomocnik attache wojskowego. Po wymianie grzeczności i komplementów Inagaki zabrał polskich gości na ląd. Udali się na stację, skąd po godzinie odjechali do Tokio. W czasie drogi Inagaki potwierdził informację o wyjeździe na front Fukushimy i Kodamy. Zapewnił wszakże o wyznaczeniu w Sztabie Generalnym pełnomocnika do "układów" z emisariuszami PPS. Chyba nieprzypadkowo pokazał "Japan Times" z wykazem gości Hotelu Metropol. gdzie figurowało nazwisko Dmowskiego. Od 7 czerwca w stolicy Japonii przebywał także Douglas, formalnie jako korespondent lwowskiego "Słowa Polskiego".

 

Po południu Piłsudski i Filipowicz wsiedli w riksze i pojechali odwiedzić Dmowskiego. Przypadkowo spotkanie nastąpiło na ulicy, gdy Dmowski spacerował w towarzystwie Douglasa. "Nasi dryndziarze byli trochę rozpędzeni - notował Filipowicz - więc minęliśmy tę parę nim oni nas spostrzegli, nie mogliśmy więc obserwować pierwszego wrażenia na obliczu [Romana] D[mowskiego]; James [Douglas] jednak twierdzi, że na widok 'Ziuka' [Józefa Piłsudskiego] Dmowski na chwilę skamieniał... Przywitanie było jednak bardzo grzeczne, niemal czułe". Piłsudski zaprosił Dmowskiego i Douglasa do swojego hotelu na obiad. Rozmowy ciągnęły się kilka godzin. Przywódca endecji opowiadał, że przekazał Japończykom dwa memoriały o sytuacji politycznej w Rosji i w Królestwie Polskim. W Sztabie Generalnym przyjęli go gen. Fukushima i gen. Kodama. W MSZ w ogóle nie byli zainteresowani jego wizytą. Zauważył jednak, że "stosunek władz japońskich do niego oziębił się od niejakiego czasu", mniej więcej od 12 czerwca. Najprawdopodobniej zaważyły na tym wpływy Turskiego i Akashiego. Dmowskiemu imponowało zaproszenie Piłsudskiego przez Japończyków. "Ogromnie ciekaw, czego zażądają" - z przekąsem zauważył Filipowicz. Później, aż do wyjazdu Dmowskiego, widywano się niemal codziennie, spędzając razem popołudnia, a czasami i wieczory.

Nazajutrz, 12 lipca, zjawił się Inagaki, tym razem już w galowym mundurze, aby zabrać Piłsudskiego i Filipowicza do Sztabu Generalnego. Do pertraktacji z Piłsudskim i Filipowiczem został upoważniony gen. Atsushi Murata - "szpakowaty, lat około 50" - opisywał Filipowicz swego rozmówcę - "sprawia wrażenie zupełnie przyzwoite, w twarzy nie ma tych dzikich błysków, jakie u innych ludzi ciągle się tu spotyka". Przyjęcie gości było "bardzo grzeczne". Murata pytał nawet o "hotelowe wygody". Piłsudski "od razu i silnie podkreślił konieczność jak najszybszego załatwienia wszystkich spraw i rozpoczęła się gawęda o ogólnym położeniu Rosji i Polski". Po tym oświadczeniu przyszedł Kawakami, który przejął od Inagaki rolę oficera łącznikowego dla przedstawicieli PPS. To pierwsze spotkanie było krótkie, miało jedynie na celu wzajemne poznanie się. Kawakami zabrał niebawem polskich gości do restauracji. "Przy śniadaniu 'Ziuk' zaznaczył Mr. [Toshitsune] K[awakamiemu] stosunek nasz do [Romana] D[mowskiego] - relacjonował towarzysz Piłsudskiego - żądając, by oni od siebie absolutnie nic nie mówili o treści i rodzaju układów". Oficer japoński przyjął to ze zrozumieniem, stosując się do ustalonej jeszcze w Londynie zasady konspiracyjnego charakteru wizyty Piłsudskiego w Tokio. Piłsudski wymagał tego również od Douglasa. Rankiem 13 lipca do hotelu w Uyeno Park przybył Kawakami, któremu wręczono opracowane w drodze memorandum, z memoriałem Piłsudskiego o Rosji i projektem umowy (zapewne wraz z "Zakończeniem"). Krótka rozmowa z Kawakami mogła utwierdzić w przekonaniu o powierzchowności sądów japońskich na temat Rosji. "W ogóle wszyscy mają we łby wbite ogólnoeuropejski pogląd na Rosję - zauważał Filipowicz - liczą na rosyjską rewolucję i przeceniają rosyjską opozycję. Jednocześnie chcą być correct, by imponować całemu światu". W południe udali się we trójkę do Ministerstwa Spraw Zagranicznych na spotkanie u Yamazy, ale go nie zastali. W zastępstwie przyjął ich jeden z podrzędnych urzędników, obiecując audiencję u ministra. Zostawili list polecający od Hayashiego. "Gmachy ministerialne mają ładne - odnotował potem w dzienniku Filipowicz - otoczone zielonością, przestronne. Gdyśmy oczekiwali w jakiejś wyzłacanej sali, przyszły mi na mysi piorunujące apostrofy przeciw Kołu Polskiemu [w Wiedniu] za wycieranie ministerialnych przedpokojów... Całe szczęście, że tu Tokio, nie Wiedeń, choć przedpokoje tam pewno nie lepsze". Po powrocie do hotelu Kawakami przysłał wiadomość o wyznaczeniu spotkania u Muraty na 15 lipca.

Cały następny dzień Piłsudski spędził u Dmowskiego. Jak odnotował Filipowicz, udał się do niego, "by mu zapowiedzieć, że o treści rokowań nie powie mu się ani słowa". Natomiast Filipowicz poszedł do Douglasa. "Dali zwierzęta, żywą rybę i kazali jeść - narodowa kultura! - komentował Filipowicz swoją wizytę. Piłsudski wrócił od Dmowskiego późno w nocy, gdyż "ucięli sobie" wielogodzinną "przyjacielską gawędę, przeważnie o krajowych sprawach". Przy tym Dmowski "zobowiązał się do utrzymania w konspiracji naszego tutaj pobytu" - relacjonował Filipowicz.

W oczekiwaniu na statek Piłsudski i Filipowicz odbyli dwudniową wycieczkę na górę Fudzi (25-26 VII 1904). Po powrocie do Tokio poprosili Douglasa o urządzenie pożegnalnego śniadania dla przydzielonego do niego tłumacza. Koki Hirota, oraz dla Kawakamiego. Piłsudski chciał, aby na przyjęciu podano egzotyczne potrawy japońskie. Później z obrzydzeniem wspominał podane potrawy (podano do zjedzenia żywą rybę). Śniadanie u Douglasa zaszkodziło również Kawakamiemu, który "rozchorował się z przejedzenia", tak że kilka dni nie wychodził z domu.

zaloguj się by móc komentować

umami @umami
3 lutego 2021 00:34

A tu jest jeszcze taki fragment siejący największe wątpliwości:

Письма Бронислава Пилсудского Николаю Русселю (Н.К. Судзиловскому.) 1906 – 1908 гг
Pisma Bronisława Piłsudskiego do Nikołaja Russela (N. K. Sudziłowskiego) 1906—1908.

Też jakiś Anglik, ten Russel :) Piszą w biogramie tak: 

Od 1875 r. Sudzilovsky przebywa na wygnaniu w Londynie. Pracował w szpitalu św. Jerzego, spotkał się z Karolem Marksem.

1877 roku ukończył uniwersytet w Bukareszcie . W 1876 ​​r. pod pseudonimem Nicolas Russel brał udział w kwietniowym powstaniu przeciwko władzy osmańskiej w Bułgarii. Od tego czasu Nikolai Sudzilovsky nosił nowe nazwisko Russel. Współpracował ze słynnym bułgarskim rewolucjonistą Hristo Botevem.


A wracając do Douglasa, są tu 2 fragmenty:

О Брониславе Пилсудском Н.К. Судзиловский услышал в Японии в мае 1905 г., куда он был направлен американским Обществом друзей русской свободы, находившимся под контролем социалистов- революционеров. Основными задачами Русселя были ведение революционной пропаганды среди русских военнопленных в Японии, которые должны были после заключения мирного договора вернуться в Россию и активно включиться в русскую революцию, охватившую всю страну, и сплочение русской революционной эмиграции в Японии. Среди первостепенных хлопот Н. Русселя перед японским правительством было и ходатайство о предоставлении свободы политическим каторжным острова Сахалина после его занятия японскими войсками. Хлопоты оказались успешными и в соответствие с телеграммой морского министра в августе 1905 г. всем сахалинским политическим узникам была предоставлена свобода и возможность через Японию уехать в Европу или Америку. Однако большинство политических воспользовались этой возможностью, чтобы вернуться в Россию. Когда же в Японии зашла речь персонально о политических на Сахалине, то как вспоминал в одном из писем Пилсудскому Руссель, ему посоветовали прежде всего разыскать Бронислава. Об этом Русселя просил некто Джеймс Дуглас "молодой поляк", выдававший себя за англичанина.

O Bronisławie Piłsudskim N.K. Sudziłowski usłyszał w Japonii w maju 1905 r., dokąd został wysłany przez Amerykańskie Towarzystwo Przyjaciół Rosyjskiej Wolności, które znajdowało się pod kontrolą eserowców. Do głównych zadań Russela należało prowadzenie rewolucyjnej propagandy wśród rosyjskich jeńców wojennych w Japonii, którzy po zawarciu traktatu pokojowego mieli powrócić do Rosji i aktywnie uczestniczyć w rosyjskiej rewolucji, która ogarnęła cały kraj oraz zespolenie rosyjskiej rewolucyjnej emigracji w Japonii. 
Wśród głównych problemów N. Russela wobec rządu Japonii była petycja o przyznanie wolności skazańcom politycznym na wyspie Sachalin po jej okupacji przez wojska japońskie. Kłopoty zakończyły się sukcesem i zgodnie z telegramem ministra marynarki wojennej z sierpnia 1905 r. wszyscy więźniowie polityczni z Sachalinu otrzymali wolność i możliwość wyjazdu do Europy lub Ameryki przez Japonię. Jednak większość politycznych skorzystała z tej okazji, by wrócić do Rosji. Gdy w Japonii osobiście rozmawiali o polityce na Sachalinie, to, jak wspominał Piłsudskiemu Russel w jednym z listów, doradzono mu przede wszystkim odnalezienie Bronisława. Russel został o to zapytany przez niejakiego Jamesa Douglasa, „młodego Polaka” podającego się za Anglika.

В одном из писем он спрашивал Русселя о своих братьях, которые как будто побывали в Японии во время войны. Его интересовало прежде всего, не был ли англичанин Дуглас, с которым виделся Руссель, одним из его братьев. До Б. Пилсудского дошли слухи, имеющие под собой основание. Действительно его брат Юзеф Пилсудский был в Японии, но не в1905 г., когда Руссель встречался с "Дугласом", а годом раньше. Был одновременно с Юзефом Пилсудским и другой поляк, так же видный деятель польского освободительного движения, Роман Дмовский, оппонент и вечный противник будущего маршала Польши. По-видимому их приезд в Японию и породил те слухи, которые дошли до Бронислава.

W jednym z listów zapytał Roussela o swoich braci, którzy zdawali się odwiedzać Japonię podczas wojny. Interesowało go przede wszystkim to, czy Anglik Douglas, z którym widział się Russel, był jednym z jego braci. Do B. Piłsudskiego dotarły plotki, mające pod sobą mocny grunt [fundament]. Rzeczywiście, jego brat Józef Piłsudski był w Japonii, ale nie w 1905 roku, kiedy Russel spotkał się z „Douglasem”, ale rok wcześniej. W tym samym czasie z Józefem Piłsudskim był jeszcze jeden Polak, także wybitna postać polskiego ruchu wyzwoleńczego, Roman Dmowski, przeciwnik i odwieczny wróg przyszłego Marszałka Polski. Najwyraźniej ich przybycie do Japonii dało początek plotkom, które dotarły do ​​Bronisława.


Więc, wziąwszy pod uwagę tę konspirację, to co drugi rewolucjonier był Anglikiem lub Szkotem :) Wystarczyło żeby jego noga postał chociaż trochę na Londzie, że tak się zabawię ich slangiem.

Czy ten ktoś na twitterze podaje źródło a propos ojca Douglasa? 

zaloguj się by móc komentować

umami @umami 3 lutego 2021 00:34
3 lutego 2021 00:37

jezcze link do rosyjskiej wersji tego tekstu z Russelem i Bronisławem Piłsudskim:
http://www.icrap.org/ru/latysh-3.html

zaloguj się by móc komentować


bolek @umami 3 lutego 2021 00:00
3 lutego 2021 09:04

"Piszą skąd ta informacja? Tak się przyjęło uważać? Taka legenda?"

Niestety nie podają odpowiedzi :( Chyba, że w tym biogramie.

zaloguj się by móc komentować

umami @bolek 3 lutego 2021 09:01
4 lutego 2021 14:18

Ten John Douglas to musiałby być dziadkiem dla naszego Hardego, albo był tzw. późnym dzieckiem.

Władze Banku starały się utrzymać działalność lubelskiej fabryki maszyn rolniczych, czego wyrazem było pismo do gubernatora lubelskiego, w którym zapewniono, że kredyt zostanie udzielony jeżeli przedsiębiorcy zbiorą od obywateli ziemskich odpowiednią ilość zamówień na swoje wyroby. Kiedy takie zamówienia nie napłynęły Bank zamknął zakład w 1844 roku a jego wyposażenie przekazał w większości rządowej fabryce maszyn na Solcu w Warszawie. Resztę zaś m ajątku produkcyjnego sprzedał na licytacji. Żelazo odesłano do zakładów w Irenie.15

I pojechali dalej w świat :)

zaloguj się by móc komentować

bolek @umami 4 lutego 2021 14:18
4 lutego 2021 16:43

Mogło tak być :)

zaloguj się by móc komentować

umami @bolek 4 lutego 2021 16:43
4 lutego 2021 17:03

Ojciec naszego Hardego byłby owocem jego (Johna) pobytu tutaj, może nawet nieślubnym, a nasz młody emigrant z Ukrainy, podający się za Anglika, podążałby śladem przodka, czyli dziadka Johna :)

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować